Jako człowiek, który troszkę zna historię Dieguito i widział parę dobrych dokumentów muszę przyznać, że zakończenie tego filmu jest po prostu piękne. Z pewnością po części zaplanowane, jednak to nie ma większego znaczenia. El Diez + Kusturica - z tego musiało powstać coś nieprzeciętnego, i tak się stało.
Smutne jest to, że Maradona to wiąż dla większości symbol zła i zepsucia. Facet odrzucił fortunę, żeby grać w ukochanym klubie, któremu kibicował od dziecka, strzelał bramki ręką krajowi, którego wojska zabijały jego rodaków w nierównej walce, walczył z władzami FIFA o takie rzeczy, jak choćby to, żeby mecze mistrzostw świata w Meksyku, nie odbywały się w najcieplejszej porze dnia, bo zawodnicy są na skraju wytrzymałości w takich warunkach, FIFie jednak zależało na większej oglądalności, bo to był najlepszy czas na transmisje dla Europy. Facet zawsze walczył o ideały w tym fałszywym, brudnym świecie i dorobiono mu łatkę błazna i idioty. Jeden taki piłkarz wart jest więcej niż cała drużyna nażelowanych konformistów.
Maradona szkodził właściwie wyłącznie sobie. Narkotyki i depresja to była cena fenomenalnego sukcesu. Był piłkarzem z krwi i kości, z charakterem, swoimi zasadami, z sercem. Tak się też złożyło, że był też najlepszym ze wszystkich. Nie twierdzę, że był to wzór wszelkich cnót, miał za to charyzmę, cojones i miłość do futbolu.
Dzisiejsza piłka to komercja i niewiele więcej. Mistrzostwa w Katarze to kulminacyjny dowód. FIFA to sprzedajny wielki brat, a większość zawodników wcale nie jest lepsza. Różowe buty, konto na tweeterze i kupczenie swoim wizerunkiem na prawo i lewo. Tego się nie da jeść...