Główny morał, jaki wyczytałem z tej historii jest następujący:
Kościół poczynił olbrzymią krzywdę Japończykom.
Mam z tym filmem pewien problem: ciężko mi utożsamić się z bohaterem, gdy nie wierzę w sprawę, w imię której działa. Tak jest w tym przypadku.
Historia - w 1549 do Japonii przybywają misjonarze z Portugalii. Wśród nich jest Francis Xavier. Facet ma charyzmę, czym przyciąga do nowej religii coraz więcej owieczek. Szoguni przymykają oko na przybyszy, gdyż ci przywożą nieznany dotąd w Japonii proch, dzięki czemu posiadają oni olbrzymią przewagę technologiczną nad swoimi oponentami. Warunkiem otrzymywania prochu, jest nawrócenie się na Chrześcijaństwo.
Proste chłopstwo mamione obietnicami o raju i potrzebujące jakiegoś sensu w życiu wciąga się w nowe Bóstwa, odrzucając stare. Film udowadnia nam jednak, że Japończycy nie do końca pojmują nauki Kościoła, a co za tym nie idzie - giną męczeńską śmiercią za sprawę, której do końca nie rozumieją.
Jedną z takich scen jest ta, gdy Ojciec Sebastiao rozmawia z Japońską parą w ich chacie. Po otrzymaniu spowiedzi ci pytają go, czy teraz będą żyli w Raju. Zmieszany Padre wyjaśnia im, że Raj otrzymają po śmierci. Para reaguje zaskoczeniem. Na ich twarzach maluje się zawód. Scorsese wyraźnie podkreśla, że Japończycy nie mają rozeznania w tak fundamentalnej dla Chrześcijaństwa sprawie, jak Raj.
Inną sceną, tym razem powiedzianą wprost, jest rozmowa Sebastiao z Ferreirą, w której to Ferreira jasno wykłada młodemu kapłanowi, że walczy z wiatrakami, a dla Japończyków Jezus to Słońce i w istocie nie pojmują oni podstawowych dogmatów wiary.
W imię zwiększenia wpływów zrobiono tym prostym ludziom ogromną krzywdę. Można było się liczyć (i zapewne liczono się), że próba podmienienia rodzimej, kompatybilnej z Japońską kulturą religii na niezrozumiałą i nową, spotka się wcześniej czy później z ostrą reakcją Japońskich władz. Prości rybacy mamieni niezrozumiałą dla nich wizją Raju, ginęli w katuszach za sprawę, która nigdy nie powinna była ich dotyczyć.
Chrześcijaństwo było intruzem na Japońskiej ziemi, próbującym zdobyć wpływy przekupstwem (proch). Ciężko zatem momentami nie sympatyzować z antagonistą – Inoue – który zresztą w sposób rozważny i stonowany tłumaczy niejednokrotnie istotę sprawy naiwnemu Ojcowi Sebastiao. I jak w tej sytuacji mam w pełni sympatyzować z protagonistą, skoro jest on przedstawicielem indoktrynującego intruza? Nie sposób odmówić mu dobrych chęci – ale dobrymi intencjami to jest piekło wybrukowane.
To co piszę jest zresztą chyba dość oczywiste, jednak na poziomie filmu i w relacji protagonista - antagonista może w tym wypadku troszkę namieszać.
Dajcie znać co myślicie.