Powiem tak. Jak na kino akcji wyprodukowane po 2001 r. (kiedy w temacie kina akcji - moim zdaniem - zaczęło być nieco gorzej), to film nie wypada tak źle. Dolph Lundgren w przyzwoitej formie, choć niestety się postarzał i trochę sztucznie to wyglądało. Naiwność na każdym kroku - bohater wkopał każdemu, a sam ani razu nie oberwał (o wiele bardziej realistyczne są pod tym względem filmy z Van Dammem, który nieraz obrywa, zanim wygra walkę).
Klimat filmu całkiem niezły - zrobili z tego taki współczesny western. Młoda Indianka zakochuje się w tytułowym misjonarzu, co uświadamia nam końcowa scena, a jego odjazd na motocyklu przypomina sceny rodem ze starych westernów (z tym że zamiast motorka był to zawsze piękny rumak).
Niektóre dialogi dość zabawne, inne po prostu ciekawe, jak ten o białych ludziach i Indianach w rezerwatach.

Film momentami przynudzał, ale jeżeli ktoś lubi kino akcji w stylu "Django" czy "Desperado", to "Misjonarz" również powinien się spodobać, choć jest mizerną odmianą tego typu kina akcji (z domieszką westernu). Motyw misjonarza z rewolwerem i Biblią kojarzył mi się z grą komputerową "Call of Juarez", w której również występował pewien pastor, który cytował teksty z Pisma Świętego i dużo strzelał. Fanów tej gry oraz mocnych filmów w stylu Tarantino zapraszam do obejrzenia "Misjonarza" - zawsze to jakaś namiastka... choć mogło być o wiele lepiej.