Christian Bale i Kate Beckinsale jako para akademickich sztywniaków, która jedzie w gościnę do matki jednego z nich, mieszkającej w L.A. producentki muzycznej.
Film Lisy Cholodenko to taki dramat w wersji light: nie znajdziemy tu wielkich dylematów, ani tragedii. Cały fabularny szkielet opiera się na zderzeniu dwóch kultur: młodzi "jajogłowi" z Harvardu trafiają w sam środek rozpustnego kalifornijskiego żywota, którego uosobieniem jest podstarzała hipiska. Miejscami ma to konsekwencje nieco komiczne, przez większość czasu tonacja jest jednak raczej poważna, można by nawet odnieść wrażenie, że zbyt poważna, zważywszy, że z całej tej wyprawy do stolicy showbusinessu nic konkretnego nie wynika. Mimo tego, ogląda się przyjemnie, czuć w "Laurel Canyon" pokłosie ducha epoki dzieci-kwiatów, nawet jeśli ten duch umiejscowiony został w dzielnicy bogaczy, Hollywood Hills. Obsada też niczego sobie, można więc na te półtorej godziny odciąć się i po prostu zrelaksować.