Nie trudno zgadnąć kim są ulubieni reżyserzy McDonagha. Czarny humor, dużo niezwiązanych z fabułą dialogów i spora dawka przemocy zdradzają to od razu. Niestety twórca "In Bruges", ani w tym, ani w następnym filmie nie posiadł jeszcze umiejętności tworzenia wciągających konwersacji. Jałowe rozmowy o walce czarnych z białymi, staruszku z butelką, samobójstwach wśród karłów czy krwi Chrystusa są zupełnie pozbawione polotu który znajdziemy u Ritchiego i Tarantino. Wydają się być wręcz na siłę niedorzeczne.
Poza tym jednym "ale" pełnometrażowy debiut McDonagha okazuje się być bardzo dobrą komedią. Zaskakuje zwłaszcza przemyślany scenariusz, który wykorzystuje prawie każdy motyw i postać w nim ujętą. Prowadzi też do rewelacyjnego zakończenia. Przyznam, że nie przewidziałem takiego obrotu spraw. W tle dostajemy jeszcze pięknie pokazaną przemoc, świetne aktorstwo i przepiękne zdjęcia Brugii.
Polecam, w przeciwieństwie do "7 psychopatów" w których twórca przedobrzył z zapożyczeniami i nadmiarem wątków.