Tytuł ryzykowny, bo prowokuje komentarze filmy w stylu „no faktycznie, nie ma się czego bać”. Ale w sumie film nie jest zły. Sprawnie zrealizowany, miejscami miał niezły klimat i było kilka fajnych scen. Jednak fabuła nie do końca do mnie przemawia, a wymowa całości jest mocno podejrzana. Pastor z rodziną przyjeżdża do miasteczka, gdzie dostają przedzielony dom (szlag z zazdrości człowieka trafia, bo ja tu pracuję zawodowo i nie stać mnie, aby utrzymać siebie na takim poziomie, a on jeden utrzymuje w nowym, dużym domu siebie, żonę i trójkę dzieciaków z prawienia kazań). Zaczynają dziać się dziwne rzeczy i intencje mieszkańców okazują się … nie tak… niewinne? Tu się właśnie pojawia problem kwestii moralnych i motywów przerażającego biblijnego bestialstwa domniemanego stwórcy… Pod koniec byłem raczej rozczarowany, ale w sumie oglądało się to nieźle. Tak więc droga wolna – nie zachęcam, nie odradzam.