jakim cudem dostały te rolę? Markiza powinna była jak u Choderlos'a wzbudzać pożądanie, natomiast Glenn wzbudziła niesmak i obrzydzenie, nie wygląda młodo raczej jak na podstarzałą kobietę upadłą, Malkovich reprezentował sobą lepsza sztukę anizeli Firth z "Valmonta", był jedna z dwóch osób (prócz Pfeiffer), dzięki ktorym nie wyłączyłam TV. Aktorstwo Thurman pozostawia wiele do życzenia, nadaje się gł. do filmów akcji.
Otóż Thurman faktycznie nie gra tu jakoś rewelacyjnie, niemniej jednak są to jej początki, a z Close to popełniłaś grzech śmiertelny...
Po 1 - To jedna z najlepszych żyjących aktorek i nie śmiałbym nigdy powiedziec że jest beznadziejna
Po 2 - Jej aktorstwo w tym filmie wziosło się na takie wyżyny, że do dziś dziwię się czemu Oscara nie dostała
Po 3 - Nie wytykaj jaka Markiza jest bo Frears nie starał się robić ekranizację, a raczej swoją jej wersję (i to znacznie lepszą od oryginału)
Jak ludzie wypisują takie kosmiczne glupoty to nie wiem czy się śmiać czy płakać...
PS - nawet nie tyle własną wersję, a ekranizację sztuki Hamptona, która jest przeróbką książki (jak przypuszczam) - nie widziałaś więc nie rób z siebie najmądrzejszej na świecie...
Jestem własnie świeżo po seansie. Wpadłem tu zobaczyć - między innymi - czy G. Close nie zgarnęła za ten film Oscara, a tu taka niespodzianka. Ta rola jest dla mnie jednym z największych atutów filmu. W "Domu dusz" nie zachwycała (podobnie jak znakomita Merylka), ale w Niebezpiecznych bije wszystkich na leb i szyje. Rola życia?
Zgadzam sie z Albertino ! Kunszt jaki pokazala tu Close, jest nie do skopiowania ! Delecta dla Ducha ! Malkovich...tez niczego sobie, pozdrawiam.
poza tym co napisaliście, to mysle ze sie ze mna zgodzicie, że postać G.C. ma obrzydzac, bo w koncu jest czarnym charakterem. chyba udam sie na terapie, bo nie moge pojąc tego ze ktos mogł nazwac G.C. beznadziejną...albo moze to autorka tej wypowiedzi powinna zamiast mnie...
Oczywiście, że ma wzbudzać antypatię, a w pewnym momencie nawet współczucie (cóż za kosmiczny przeskok w uczuciach widza) ale pani która napisała ten temat nie rozumie, że to nie jest film na podstawie książki, tylko sztuki teatralnej, a zresztą film rządzi się innymi prawami. Mnie wizja Frearsa w 100% odpowiada. Mistrzostwo jeśli chodzi o tego typu tematykę :) Spisek za spiskiem, gwiazda za gwiazdą, kreacja za kracją, poza tym doskonałe wykonanie, miodne zakończenie. Po co ja się wysilam... Czegóż chccieć więcej?
BEZNADZIEJNA nie jako aktorka ogólnie ale nie pasuje do wizerunku markizy, która powinna budzić pożądanie a nie obrzydzenie. Na pewno nie mam na myśli, że jest złą aktorką w innych filmach aczkolwiek grała dobrze, ale do tej roli nie pasowała wizualnie! pozdrawiam
Ale o czym ty piszesz? jak nie pasowała do roli? Przestańcie wreszcie do jasnej cholery porównywać filmy do książek! A tutaj to porównanie jest wyjątkowo nietrafne, ponieważ jest to ekranizacja sztuki teatralnej z Alanem Rickmanem! Zrozum to wreszcie. Poza tym jeśli Frears chciał aby Markiza taka była to taka ma być. Moim zdaniem Close jest perfekcyjna i absolutnie nic zarzucić jej nie można.
PS - Nie tłumacz się, że pisząc beznadziejna chodziło ci o coś innego, bo mogłaś użyć innego słowa. Czy opisując rolę np. Bette Davis, Katharine Hepburn czy Meryl Streep też takich słów używasz?
Nigdy nie ważyłabym się powiedzieć złego słowa na te trzy aktorki- one są kwintesencją kina najznakomitszego i nie można absolutnie porównywać je do Glenn Close, ani tria ani każdej z kolei~!!
Co się tyczy filmu to jeżeli w sztuce Hampton'a tak wyglądać ma markiza to mnie się to nie podoba i tyle! Po cóż ten masakryczny jadowity atak (?).
Każdy film,który opiera się na dziele literackim bądź sztuce będzie ZAWSZE do niej porównywany, to nie jest scenariusz wyssany z palca, tak samo jak sztuka Hampton'a, dlatego będzie porównywana do książki Ch de Laclos'a!!
No to porównuj film do sztuki bo na jej podstawie nakręcono film - a że sztuki nie widziałaś (moze się mylę?) to temat uważam za zamknięty.
Film nakręcono głównie na książce a tylko niektóre, bądź co bądź ciekawe wątki tudzież sam nastrój ze sztuki !! Sztuki nie widziałam i wątpie byś Ty także, ale recenzje czytałam, ogólnie książka lepsza.
Nie pasowała, nie pasowała, może Angelina Jolie by poasowała???? jest taka piękna..... za to grac nie umie a Close UMIE JAK CHOLERA!!!!!!!
Mnie nie brzydzi. Ma charakterystyczną urodę, któa na pewno nie każdemu się podoba, ale ja lubię ten typ. Rasowa.
No i zagrała świetnie. Atak złości i rozpaczy już pod koniec - rewelacyjny. Ostatnia scena również jest rozkoszą. Czapy z głów.
jeśli Glenn Close nie wzbudziła pożądania to jest się albo impotentem albo 13-latkiem (jeśli tym pierwsyzm to nie widzą większej nadziei, jeśli tym drugim to wystarczy trochę poczekać)
Jeszcze nikt tak wspanieale nie powiedział "WAR" ;-)
Perfekcyjni Glenn i Malkovich to filary calego filmu, dzieki nim obraz jest tak dobry.
Malkovich, jak zawsze niesamowity. Jednak w tym filmie... Po prostu się zauroczyłam! <3 chyba najlepsza Jego rola. :]
Ale naprawdę tak bardzo Wam się nie podobała Thurman? Moim zdaniem zagrała dobrze. Na początku nie wyobrażałem sobie jej w tej roli, ale myślę, że udowodniła że jest dobrą aktorką...
Zarówno Close jaki Thurman były świetne!
O pierwszej powiedzieć, że jest beznadziejna to grzech! Jedna z najwybitniejszych aktorek naszych lat. A jej rola w 'Niebezpiecznych związkach' to szczyt talentu aktorskiego! Aż sie dziwie, ze skończyło sie tylko na nominacji do Oscara.
Natomiast Thurman także wypadła bardzo dobrze. Jej rola była mała, nie mogła popisac się talentem. Jednak jak juz była na ekranie to emanowała od niej dziewczęca naiwnośc świeżość.
No tak, skończyło się na nominacji... Ale trzeba przyznać, że konkurencja była niezwykle silna :) Sigourney Weaver i Jodie Foster to nie są łatwe przeciwniczki ;) Cóż, moim zdaniem zarówno Close jak i Foster zasłużyły na tę statuetkę w równym stopniu, ale która ją dostała oczywiście wszyscy wiemy. Kreacja Foster chyba jednak wymagała większych emocji, a scena przesłuchania była niezwykle ujmująca.
A słyszałem, że ponoć jednogłośnie przyznano statuetkę Foster, co zdarza się bardzo rzadko.
Miło czytało mi się tę sprzeczkę. Bardzo lubię "Niebezpieczne związki" i "Valmonta" i tak, uważam, że Glenn Close to wybitna aktorka. Jest w tej roli jadowita, momentami żałosna, momentami wielka. A mimo to uważam, że Bening była lepszym wyborem.
Albertino, zjechałeś Biancę, że nie wie na podstawie czego jest ten film, jakby to miało jakieś znaczenie. A tak naprawdę chodzi o to, że Markiza oferuje siebie jako nagrodę. Pytanie brzmi, dla nocy z kim zrujnowałbyś życie kobiecie, którą zdążyłeś pokochać? Ktoś gotowy byłby doprowadzić do śmierci Michelle Pfeiffer po to by przelecieć Close???? Nieważny jest kunszt aktorski, tylko prawdopodobieństwo. Dzięki temu, że Markiza w wydaniu Close jest brzydka dowiadujemy się, że Valmont jest pozerem - on zwyczajnie nie chce przegrać zakładu.
U Formana wszystko jest bardziej dwuznaczne - Markiza to naprawdę niezła d...pa. Valmont POMIMO tego zakochuje się w innej.
Pisałam już: w jednej wersji więcej dramatu, pozerstwa i "to jest silniejsze ode mnie", w drugim filmie jest więcej miłości.
Moim zdaniem niegłupie jest porównywac ten film do książki, bo to przecież od niej wszystko się zaczęło. Nie od sztuki teatralnej. Ja książkę kocham i czytałam ze sto razy. Jedyne co mi się nie podoba w filmie (tej wersji) to to, że jest za mało pokazane, że Valmont kocha Markizę. Bo rzeczywiście, film pokazuje tylko, że on ją pożąda, ale książka (przynajmniej moim zdaniem) przedstawia to troszeczkę inaczej. I oczywiscie, że Markiza również kocha Valmonta. Uważam, ze "Valmont" pod tym względem wypadł lepiej.
A co do roli Close to... no cóż, nie powiem, że jest zła, ale inaczej sobie wyobrażałam tą postać. Raczej bardziej mi odpowiada Annette Bening. Ale to może raczej wina scenarzysty niż aktorek :)
Pozerstwo, teatralność i "to silniejsze ode mnie" mają swoje źródło w sztuce ale i tak wszystko zaczeło się od powieści, NIESAMOWITEJ powieści...
Naprawde świetny "Valmont" wydaje mi się bardziej kinowy niż teatralny, ale Związki ...są dla mnie bezkonkurencyjne, zreszta tak jak Close... Nie chcę porównywać bo musiałabym ująć "Valmontowi" co mu się należy, a tego bym nie chciała.
Wprawdzie powieść Chodrlosa de Laclosa czytałam dosć dawno temu, ale o ile pamiętam to markiza i tam nie była młodą dzieweczką, a raczej kobietą doświadczoną. A to że Close jako pani de Merteuil nie wygląda jak Barbie, bynajmniej nie oznacza że nie owijałaby sobie facetów dookoła małego palca. Glenn była w tej roli POTĘŻNA. I wspaniała.
A ja myślałem, że głupata komenatrzy na fw ma dno. Jak właśnie się przekonałem - niekoniecznie. "Beznadziejna G.Close", moje słabe serce!
Tak szczerze to nie uważam Glenn Close ani za super aktorkę ani za beznadziejną podróbkę aktorki. Dla mnie jest średniakiem w sztuce. I zaznaczam że to MOJE zdanie i jeżeli ktoś ma ochotę się ze mną pokłócić to proszę o solidne argumenty. A co do tej jej roli,osobiście czytając książkę miałam wrażenie że bohaterka grana przez Close wygląda troszkę inaczej. Młodziej i ma tzw kurwę w oczach - bardzo mi wizualnie pasowała Bening do tej roli. Moim zdaniem Close po prostu nie ma tego czegoś - błysku w oku, tajemnicy w oczach i nie bardzo sprawdza się w rolach kobiet lekkich obyczajów. Bardziej mi pasuje na kobietę fatalną, tragiczną, ale bardziej na 100% ofiarę niż napastnika który czy to wygrywa czy ponosi klęskę.
Najpierw, moja droga, musiałabyś podać jakieś argumenty na poparcie stawianej przez Ciebie tezy. Bo jak na razie nie ma tu z czym polemizować.
Poczytałam komentarze tutaj i na forum ‘Valmonta’ i wiecie co Wam powiem? Że ocena filmów (czy lepsze ‘Niebezpieczne związki’, czy ‘Valmont’) i aktorstwa (czy lepsza Glenn Close, czy Annette Bening) zależą w większości przypadków tylko od tego, kto który film widział jako pierwszy.. Ja osobiście najpierw oglądałam ‘Valmonta’ i moje zdanie jest następujące- jeśli chodzi o Glenn Close to częściowo zgadzam się z autorką tematu, nie mówię, że aż była beznadziejna, bo samej grze nie można nic zarzucić, jednak nie pasowała mi do tej roli wyglądem.. Mimo że grała niby zalotną, ona ma w swojej twarzy powagę, chłód i niestety nie jest ładna, a już na pewno nie ma tej kokieterii i prowokacyjności w oczach, w sposobie mówienia, którą miała właśnie Annette Bening.. Co do Valmonta, tutaj wolę Malkovicha, w jego oczach było wszystko to co powinno być, Colin Firth w porównaniu do niego wydaje się nawet trochę nijaki, choć zależy też jak na to spojrzeć, ale już nad tym rozwodzić się nie będę.. U. Thurman i K. Reeves, cóż, ich bym się nie czepiała, jak ktoś pisał, młodzi jeszcze byli, poza tym to nie były jakieś wielkie role (Reeves coś mówił zaledwie 2-3 razy), więc..
Ogólnie cały film bardzo na plus, lubię go tak samo jak ‘Valmonta’, który lepszy w danym momencie ocenić nie potrafię ;)
Rzecz gustu. Dla mnie Close i Malkovich byli rewelacyjni zaś Pfeiffer najsłabsza.
Uma była bardzo młoda, kiedy grała w tym filmie. A i tak poradziła sobie dobrze. A Close zagrała fenomenalnie. Najlepiej zaś... Pan Malkovich, jak zwykle. ;)
Kolejna amatorszczyzna oceniająca film. Glenn Close zagrała tu genialnie. Nie musiała używać słów, ażeby wyrazić całą kwintesencję postaci. Jej zepsucie, radość z ranienia innych, jak i własną nieszczęśliwą ukrywaną miłość. Wskaż mi choć jedną osobą, która lepiej odegrałaby tę rolę. Ten cały majstersztuk mimiczny, który zaprezentowała tu Glenn. Co do Umy Thurman, była tu bardzo młoda, a i ona zagrała dobrze. Pokazała dziewczynę nieśmiałą, nie znającą życia, pochłoniętą fascynacjami, a przede wszystkim naiwną. Jak na początki zagrała dobrze i absolutnie mi tu nie przeszkadzała. Malkovich - mistrz nad mistrzami. Tyle.
PS. Cała obsada filmu została dobrana idealnie.
W pełni się zgodzę, a nawet powiem więcej - uważam, że kreacja Umy Thurman, zwłaszcza jak na osiemnastolatkę, również była rewelacyjna (a nie tylko dobra) - tak pięknie oddana metamorfoza naiwnego, niewinnego dziewczęcia w seksownego kociaka jest nie do pobicia.
A moim zdaniem Glenn Close i Malkovich zagrali rewelacyjnie. Uma, no nie wiem, nic specjalnego, ale młoda była, da się przeżyć. Ale za to Pfeiffer i Reeves totalna k a t a s t r o f a. Brak słów normalnie, a sceny rozpaczy po tym jak Valmont ją zostawił - żałosne..
Trzeba chyba wziąć pod uwagę kanony osiemnastowiecznego piękna - nieco inne od współczesnych. To, iż markiza opisana była jako kobieta piękna, budząca pożądanie, nie oznacza, że dziś wciąż by ją za taką uważano. No i tak, miała wyglądać młodo. Ale w oświeceniu nie znano chirurgii plastycznej, wiek tuszowało się więc kilogramami pudru. Markizy nie mogła zagrać któraś z chudych aktorek o kanciastej twarzy (w rodzaju Michelle Pfeiffer - która wciela się w postać kobiety, opisanej w powieści jako urocza, niewinna istota PRZECIĘTNEJ urody). Poza tym nie wydaje mi się, by wygląd Glenn Close był w tym przypadku najistotniejszy. Zagrała cudownie i tyle. Wzniosła się na wyżyny. Jej markiza jest właśnie taka jak być powinna. Malkovich również był niesamowity, hipnotyzujący wręcz. Do reszty obsady nie mam większych zastrzeżeń.
I jeszcze coś. Ktoś wspominał o Anette Bening i jej "wersji" markizy. "Valmont" jest utrzymany w lżejszej konwencji i w przeciwieństwie do "Niebezpiecznych związków" kończy się dość - o ile można tak powiedzieć - optymistycznie. Postępowanie bohaterów i ich sposób bycia nie są tak "kostiumowe" jak w filmie Frearsa. Odnosi się to również do markizy. Glenn Close natomiast odegrała postać tragiczną. Porównywanie kreacji jej i Bening nie ma większego sensu.
Wszystko fajnie tylko popatrzmy na to bez emocji;) Założenie że wygraną ma być G.C jest z góry skazane na szeroki uśmiech. Nikt przy zdrowych zmysłach (mówię tutaj o męskiej widowni) nie chciałby zgarnąć takiej nagrody (no chyba, że lubi chodzić z łopatą po cmentarzach). G.C po prostu nie wygląda i nie wiadomo co by grała i jak by grała, dalsza intryga nie ma zwyczajnie sensu. Każdy zdrowy facet (podkreślam zdrowy) po nocy spędzonej z M.F stwierdziłby że zakład był bez sensu. No chyba że chciałby się nawciągać pudru;)
Dzięki Ci kocie behemocie!!! Po tylu latach pojawiających się tutaj recenzji wreszcie pojawiła się Twoja wypowiedź, która szczerze podnosi mnie na duchu:) Dwadzieścia trzy lata po premierze obydwu ekranizacji pora wreszcie przetrzć oczy i zaniechać czołbitnych i bałwochwalczych peanów z perspektywy wieloletnich karier odtwórców, i spojrzeć na te filmy z punktu widzenia odbiorcy z 21 wieku.
Cenię wielce aktorskie umiejętności i osiągnięcia Glenn Close i Johna Malkovicha, pozostałych członków obsady również, chociaż odpowiednio mniej wielce, ale jako widzowi z wieloletnim ( bardzo wieloletnim:) doświadczeniem uważnego kinomama i oglądacza filmów w każdej dostepnej formie przekazu muszę powiedzieć, że tak przez dziesieciolecia ograny, przeiterpretowany i oklepany temat, jak "Niebezpieczne związki" marzyło mi się obejrzeć w wersji zdolnej zachwycić oko, ucho i umysł pod każdym możliwym względem - bo skandalizujący od powstania pierwowzór literacki szczerze mówiąc dzisiaj już mało porywająca czytelnika, niezbyt wysokich lotów ramota - zasługiwał od dawna na gruntowne odkurzenie i opowiedzenie w taki sposób, żeby przedstawiając wiernie epokę pokazać ludzi z krwi i kości, którzy poruszą widza swoja historią, ukażą swoje oblicza z każdej strony, a jednocześnie udowodnią jak niewielka jest różnica pomiędzy zachowaniami wczoraj (wtedy) a dzisiaj.
I przyznam szczerze, że przy tak już wyeksploatowanym temacie ważniejsze dla mnie, jako widza są MOJE OCZEKIWANIA niż INTENCJE SCENARZYSTY / REŻYSERA / PRODUCENTA.
Odstępstwa od wersji literackiej nie są w stanie mnie zniechęcić, bo to nie epopeja narodowa.
I tak najważniejsze dla spełnienia moich oczekiwań są zgodne z epoką klimat, wierna, realistyczna scenografia, charakteryzacja, kostiumy, doskonale dobrana muzyka, a nade wszystko dobór odtwórców wszystkich dramatis personae.
I w obydwu ekranizacjach wszystko powyższe jest do przyjęcia i to ze szczerym entuzjazmem POZA JEDNYM - OBSADĄ w wersji Frearsa, który zdecydował się na:
1. 41- letnią Glenn Close, wówczas u szczytu kariery z sześcioma nominacjami do Oscara i Złotego Globa na koncie - fantastyczną aktorkę, pozbawioną jednak choćby przeciętnej urody, choćby minimum wdzięku, nie mówiąc o seksapilu, która chociaż doskonale zagrała przebiegłą żmiję, starzejącą się intrygantkę, żeńskiego potwora ucharakteryzowanego na podobieństwo koszmarnych portretów arystokratek z epoki, ale już od pierwszego spojrzenia widz zauważa, że nie uwiodłaby nawet ślepego. No nie dało się ze skrzyżowania matki Garpa z Alex z "Fatalnego zauroczenia" ulepić XVIII - wiecznego symbolu seksu używajac jedynie makijażu:(.
2. 35- letniego Johna Malkovicha, wtedy dopiero rozpoczynającego swoją wielką karierę po porażającym wejściu w pierwszoplanowe role (Pola śmierci i Imperium słońca), ale już od pierwszego spojrzenia wiadomo, że choćby sie dwoił i troił, to ze swoim zezowatym physis i dotychczasowym emploi w żaden sposób nie kojarzy się ze szlachetnie urodzonym kawalerem, któremu żadna kobieta nie potrafi się oprzeć.
Obsadzenie w tych rolach powyższej pary aktórów jest dla mnie zagadką (poza względami komercyjnymi - nazwiska wówczas na topie, mające przyciągnąć widzów do kin), tym bardziej, że ten sam reżyser w parę lat później z tą samą parą (i z Julią Roberts) nakręcił " Mary Reilly" - osiągając efekt doskonały, porażający klimatem, grą oraz castingowo nie do przebicia.
3. 30-letnią Michelle Pfeiffer, będącą ucieleśnieniem "wzorcowej" urody lat 80, która się już ówczesnej widowni opatrzyła od 10 lat, ale ciągle jeszcze miała przed sobą kolejne 10 lat ogromnej popularności, natomiast jej szalenie współczesny i bardzo amerykański typ urody z trudem daje się zaakceptować w roli skrytej, nadwrażliwej, nieco zahukanej, zapatrzonej w męża, małej francuskiej "kurki domowej" - Madame De Tourvel, która przejdzie tak ogromną metamorfozę, że broniąc się wszelkimi sposobami - odmieni sposób bycia, charakter i los swój i Valmonta.
4. Tylko nieco mniej kontrowersyjne są u Frearsa role Thurman i Reevesa (oboje można wówczas zaliczyć do debiutantów) jednak może Thurman trochę za brzydka, a Reeves trochę aż zbyt piękny i egzotyczny.
Tymczasem w swoim "Valmoncie" Forman zaserwował widzowi zespół ledwie znanych aktorów z których:
1. 31-letnia Anette Bening już z daleka wygląda na zapowiedź wielkich kłopotów, ma mimikę, spojrzenie i sposób mówienia wcielonej diablicy, a urodą mogła by obdzielić tuzin współczesnych dojrzałych lasek. No i na kilometr widać, że potrafi podniecić nawet schody. Bening w odróżnieniu od Close nie potrzebuje nas w przebiegu całej akcji filmu przekonywać o tragiźmie swojej dwoistej natury i nieuchronnym przeznaczeniu - wytarczy jej jedna niema scena, filmowana z góry, kiedy sama stoi w tłumie na ślubie Cecille - to chyba jedno z najwymowniejszych i najtragiczniejszych spojrzeń jakie udało mi się zobaczyć we współczesnych filmowych rolach kobiecych. Podobnie porażające i naładowane ekspresją spojrzenie aktorki pamiętam w wykonaniu Rosalindy Celentano w "Pasji" Gibsona.
2. 29-letni Colin Firth może na pierwszy rzut oka nie emanuje magnetyczną siłą intelektu, ale jak spojrzy i się uśmiechnie...... co tu dużo gadać - która by go nie chciała:)! Niestety, nie da się ukryć, że w większości przypadków ujmującą powierzchownością i pięknymi słówkami można zdobyć każdą. Chociaż czasem wystarczą same słówka, bo jak mówił Wilde "kobiety kochają uszami".
3. 29- letnia Meg Tilly - jest dosłownie idealna. Najpierw takie małe, naiwne ale uparte w oporze "nic secjalnego", a potem całą sobą przedstawia, wręcz staje się ucieleśnieniem zakochania i zaraz potem rozpaczy. Doskonała rola, szkoda, że jedna z tak niewielu w doroku tej aktorki.
4. Dwójka (w zasadzie) dzieciaków: Fairuza Balk i Henry Thomas (wyrośnięta gwiazda z E.T.) są w swoich interpretacjach tak niebywale profesjonalnie cudownie naiwni, infantylni, niedojrzali i wręcz porażająco naturalni, że trudno sobie wyobrazić, aby ktoś ten tandem mógł zagać lepiej.
Z powyższego widać, że dla mnie wzorem jest jednak "Valmont". Jeśli ktoś pamięta te dwa filmy z oglądania lata temu polecam serdecznie odświeżyć sobie wspomnienia. Jest bowiem jeszcze jeden drobiazg - film Formana jest pełen powietrza, cudowne zdjęcia plenerowe, nawet sceny we wnętrzach są jakby rozświetlone i "oddychające". Natomiast w "Niebezpiecznych związkach" scenografia, a przede wszystkim zbliżenia chwilami przytłaczają, robi się duszno, teatralnie i prawie sztucznie. Po prostu niektóre filmy (zarówno gra jak i całokształt) starzeją się bardziej niż inne.