Moim zdaniem film "Valmont" jest 1000 razy lepszy od "Niebezpiecznych związków". Dlaczego?
1. W "Valmoncie" nie dzieje się wszystko tak szybko, że nie można zrozumieć o co chodzi.W
"Niebezpiecznych związkach" wiele scen nie ma nic wspólnego z ciągiem filmu.
2. Aktorzy są lepsi i po prostu ładniejsi niż w "NZ"
W życiu się nie zgodzę. "Niebezpieczne związki" mnie wprost oczarowały podczas gdy "Valmont" jedynie mi się podobał tak, jak wiele innych filmów się podoba (dałam 7) i nic poza tym. Oba filmy są świetne pod względem muzyki - wykorzystano wspaniałe kompozycje i to bardzo duży atut, ale w każdym innym aspekcje "NZ", w mojej opinii, górują nad "Valmontem". Aktorsko i pod względem doboru aktorów jest o wiele bardziej imponująco, główne postacie odegrane rewelacyjnie i jest więcej dramaturgii, która tutaj była potrzebna. Film znacznie bardziej przepełniony emocjami, namiętnością. "Valmont", którego widziałam wcześniej, wypada przy nim blado.
Aktorzy lepsi w "Valmont"?.. To chyba jakieś kpiny. Można się zgodzić, że dwie główne postaci mają lepszą aparycję, ale jeśli chodzi o grę Close i Malkovich to jest cymes.
Co do trudności w zrozumieniu, to chyba musisz obejrzeć trochę więcej filmów, żeby stać bardziej wyrobionym widzem.
"wiele scen nie ma nic wspólnego z ciągiem filmu." a które to sceny, bo takowych nie uświadczyłem? Valmont jest prostszy, przy Niebezpiecznych Związkach trzeba się głębiej zastanawiać nad motywacjami bohaterów i uważniej oglądać.
Aktorzy lepsi? Jedynie Bening lepsza względem Close, natomiast Malkovich wypadł lepiej od Firtha, Pfeiffer dużo lepiej od Tilly, a Thurman - nawet mimo, że miała lepsze role w swoim życiu - zdecydowanie na plus w porównaniu z totalnie jałową Fairuzą Balk.