Jeśli ktoś ma bardzo ochotę na kino francuskie to można to obejrzeć, ale jeśli opuści to niewiele straci. Mam wrażenie, że reżyser nie do końca mógł się zdecydować, czy to ma być pochwała życia, Paryża czy obydwu. Czy też miało to być zupełnie coś innego? Mało jest widoków Paryża, a opowieści o bogactwie historyczno-kulturowo-artystycznym tego miasta wypowiadane są przez mało przekonywującego podstarzałego emocjonalnie niedorozwiniętego profesorka, którego "miłosne" uniesienie mocno urąga nie tylko jego osobie, ale temu, który miał tu być autorytetem w sprawie paryskiego bogactwa i dostojeństwa kulturowego. Jedyne piękno jakie dostrzegł profesorek to młodość, której nie omieszkał zbrukać (skoro pozwoliła). Czy to miała być pochwała życia, Paryża, młodości, starości? Patrząc na sceny ze świata arabskiego i drobne wstawki o napływającej emigracji arabskiej i afrykańskiej, można by wnioskować, że to raczej satyra na Paryż. Skoro jedynymi ludźmi, których przyciąga są ludzie piasków to wygląda to bardziej prześmiewczo wobec współczesnej atrakcyjności stolicy Francji niźli zachęcająco.
Muzyka na pewno jest największym atutem tego filmu.
Nie wiem dlaczego równoważysz twoje niepotrafienie odpowiedzenia sobie na pytanie "Czy to miała być pochwała życia, Paryża, młodości, starości?" z poniekąd dezaprobatą. Dobrze, że film skłania do zastanowienia. Jest w nim jakaś nadzieja