PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=804}

Nigdy nie mów nigdy

Never Say Never Again
7,0 27 101
ocen
7,0 10 1 27101
6,2 4
oceny krytyków
Nigdy nie mów nigdy
powrót do forum filmu Nigdy nie mów nigdy

Bez przesady

ocenił(a) film na 6

Ten film, gdyby nie uznani aktorzy, byłby zapewne traktowany jako kino klasy B (coś w stylu "OK Connery"). Można go wręcz traktować jako lekką parodię Bonda. Ale aż tak źle nie jest. Kiedyś ten film widziałem raz, może dwa razy, i nie zapadł mi w pamięć, a wydał się raczej kiczowaty. Teraz natomiast nawet przypadł mi do gustu. Ale bez przesady.

Od początku - film oczywiście jest kiczowaty nadal, nic się tu nie zmieniło; brak mu tej klasy głównej serii - w filmach spółki Broccoli-Saltzman zawsze zachowywano dobry smak, dobry gust, wyczucie, elegancję, nigdy nie przekraczano pewnej linii.
W "Nigdy..." natomiast mamy do czynienia z czymś w rodzaju Bonda w wersji soft erotic albo porno. Trochę przesadzam, ale - kobiety paradują tu z biustem na wierzchu, są niemal jak wzięte z filmów porno.

Aktorzy, znakomici przecież (Brandauer, Von Sydow, Fox, McCowen i jeszcze kilku innych), wygłupiają się niebywale. Q to jakiś sfrustrowany szalony naukowiec. Von Sydow jako Blofeld jest tak poważny, że aż przekomiczny.
Znakomici są za to Brandauer i Carrera. Carrera jako morderczyni stosująca różne podstępy jest na swój sposób intrygująca, porywająca, tak postrzelona, że aż miło się na nią patrzy. Brandauer natomiast świetnie gra szaleńca, chociaż charakteryzacja jest nijaka - mam wrażenie, że wystąpił na planie tak jak wygląda na co dzień.

Connery też się wygłupia, tak więc otrzymaliśmy film, gdzie aż mnoży się od humoru - może nie najwyższych lotów, ale...to naprawdę potrafi bawić - w odróżnieniu od Bondów głównego nurtu, gdzie te dowcipy są tak wycyzelowane, że brak im tej spontanicznej nutki, jaka jest w "Nigdy...".

Po tym filmie myślę, że może Bonda powinien realizować obecnie Tarantino.

ocenił(a) film na 5
wojteczek

Tego filmu również dawno nie widziałem, a jak już widziałem to zdarzyło mi się przysypiać przy końcówce. :) Moim zdaniem to Brandauer wykreował o wiele lepiej postać Largo niż Adolfo Celi z Operacji Piorun. Nie da się ukryć, że aktorstwo jest tutaj na wysokim poziomie, lecz M grany przez Edwarda Foxa strasznie mnie irytował. Ciągłe pretensje i krzyki w stronę 007. Porównam genialnego Bernarda Lee, a Edwarda Foxa to jest niebo, a ziemia. No i Fatima Blush - nie dość, że piękna to i świetnie odegrana przez Barbarę Carrere. Jej śmierć moze była lekko kiczowata, mam tu na myśli zmuszenie 007 do napisania tej wiadomości, że to ona była najlepsza. Ale ogólnie to ona skradła pierwszą połowę filmu. Co do Largo i jego charakteryzacji to właśnie podobało mi się to nieokrzesanie. Podkreślało to tylko, jak bardzo jest szalonym człowiekiem. Miał pewnego rodzaju obłęd w oczach i ten ciągły uśmiech na twarzy. Odbiegając trochę od tematu to myślę, że gdyby Jack Nicholson nie zagrał Jokera w Batmanie z 1989, to Brandauer godnie mógłby go zastąpić. Wracając do filmu to Blofeld faktycznie nie powala. Jest jakiś taki nudny i zero w nim jakiegoś szaleństwa czy grozy. Otrzymujemy eleganckiego, starszego pana z kotem i w zasadzie nic więcej. Do tej pory ciężko mi myśleć o tym, że Kim Basinger była kiedykolwiek dziewczyną Bonda, nawet tą nieoficjalną. Przepięknie się prezentowała, ale chyba wszystko na tym się kończy. Jej postać nie wyróżniała się niczym nowym, jeśli chodzi o dziewczyny Bonda. Poza tym nie miała wielkiego pola do popisu, bo to Carrera skradła część filmu, pozostawiając Basinger daleko w tyle. Humor w tym filmie akurat bardzo mi się podobał. Dobrze dobrane teksty, szczególnie ten o łowieniu mi się podobał, gdzie 007 naprawdę potem zostaję złapany. :) Do gadżetów też nie mam zastrzeżeń. Wydaje mi się, że jak na tamten czas, zobaczenie zegarka z laserem było czymś w rodzaju WOW. Nie było przesady jeśli chodzi o gadżety, ale postać Q nie umywa się do Desmonda Llewelyna. Jego postać, podobnie jak M, też ciągle jakiś niezadowolony i narzekający, co psuło mi trochę odbiór filmu. Ogólnie film nawet ciekawie się oglądało, nie wiem czemu, ale zawsze miałem problemy z końcówką. Tym razem udało mi się go obejrzeć wytrwale i bez jakiegoś znużenia.

ocenił(a) film na 6
Heines

Mnie również. Chociaż końcówka była już z lekka chaotyczna.
Scena z piórem oczywiście jest mocno naciągnięta, ale ponieważ jest do przewidzenia jej finał, to aż miło się patrzy, jak Carrera ginie (ta jej reakcja). A potem Bond i Felix udający trening - to jest po prostu tak urocze, że próżno takich elementów szukać w innych Bondach. Słowem - zgadzam się, że Carrera i Brandauer ustawili ten film na niezłym poziomie. Basinger jest nijaka, chociaż aż tak źle nie wypadła. Jest w miarę spokojna, przez to może nie popada w tandetę (i szczęśliwie obyło się bez tych westchnięć "Och, James").

Tak, też tak uważam, że Fox z jednej strony rzuca się i pokrzykuje, a z drugiej sprawia wrażenie jakby nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Q natomiast to jakiś sfrustrowany hipochondryk (sytuacja z inhalatorem przebija wszystko).

Muszę natomiast przyznać, że aktorka odtwarzająca Moneypenny jest całkiem niezłym wariantem Lois Maxwell. Nawet trochę do niej podobna, tyle, że w młodszym wydaniu.

Ogólnie rzecz ujmując - nie jest to film zły, ale też trochę brak mu klasy, elegancji głównej serii, przez co, często zahacza o kicz. Z drugiej strony - książki Fleminga też są dość ordynarne, kiczowate, więc, kto wie - może właśnie w "Nigdy..." twórcy byli najbliżsi literackiego pierwowzoru?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones