Trzech braci jedzie pociągiem przez Indie, ucieleśniają tym samym pomysł jednego z nich o wspólnej podróży duchowej. A to, jak to u Wesa Andersona, nadal oznacza szukanie siebie, swoich korzeni, potrzebę zrozumienia ich. Nadal trochę inaczej, nadal na tym samym wysokim poziomie, nadal zabawnie, zaskakująco i tajemniczo (niedopowiedzenia).
Teoretycznie jest to bezpośrednia kontynuacja historii z „Rushmore” i „Genialnego klan”, a przynajmniej jest tak w podtekście (Brody biegnący na początku i jego spojrzenie na Murraya).
Humor i styl Andersona jak najbardziej lubię, więc to standard. Tutaj jeszcze bardziej spodobał mi się tylko morał: rzucić w cholerę walizki ojca (symbolizujące przeszłość, czyli też niezrozumienie matki), liczy się tylko wejście do pociągu, na którym już jest wszystko czego człowiek potrzebuje. A wtedy walizki są tylko obciążeniem, a nawet to uniemożliwiają.
7/10. Najlepszy film Andersona.