Kocham ten film. Kocham w nim wszystko.
Muzykę - wwierciła mi się w mózg, jest doskonała, Artie Shaw w wykonaniu Warskiej to
arcydzieło, kiedy słyszę Moonray to widzę drogę na Hel... Czuję tyle, ze trudno to wyrazić słowami.
Czarno-biały, potęgujący wrażenia obraz, w których nie ma słabych scen... Kapelusz z głowy przed operatorem.
Grę aktorską - mistrzowską...
Dialogi... wspaniały scenariusz.
Samą historię, niesamowicie opowiedzianą - w "jednym, zamkniętym, acz mobilnym "miejscu"...
Los, który na godzin kilka łączy się z innymi losami, aby zmienić się całkowicie, rozsupłać, nie
zobaczyć się więcej...
Wyczytałam tu, ze dla Toma McCarthy'ego jest to ulubiony film, który go ukształtował; podobnie
mogę powiedzieć o sobie, żyje we mnie w przedziwny sposób. Odkąd go jako dziecko
obejrzałam z zapartym tchem - nie przestałam marzyć o podróży na Hel. A kiedy juz tam dotarłam
jako dojrzała osoba, życie nie było już takie samo :)))
Skondesowanie emocji, nieprzegadane, wiarygodne, moje...
Myślę: Film, odpowiadam: Pociąg.