PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=9673}

Pod słońcem szatana

Sous le soleil de Satan
5,8 802
oceny
5,8 10 1 802
6,3 6
ocen krytyków
Pod słońcem szatana
powrót do forum filmu Pod słońcem szatana

film ciekawy pod wieloma względami, jednak wszystko psuje płytki, infantylny mistycyzm,
prowadzący do taniego odrealnienia (nie przymierzając - na poziomie kina klasy "B"); o wiele lepiej
poradził sobie z podobną tematyką Dumont w swoim "Hors Satan", bo przynajmniej operuje daleko
posuniętą wieloznacznością, która ratuje artystyczną wartość całości; a tu po prostu infantylizm
przywodzący na myśl literaturę dewocjonalną nie najwyższej próby...

A_Doinel

Kompletnie się nie zgadzam. Film jest bardzo dwuznaczny. Po pierwsze film "Poza szatanem" jest wariacją na temat tego filmu, są różnego rodzaju nawiązania np. scena wskrzeszenia jest tak tu jak tam, oczywiście w obydwu inaczej zastosowana i czemu innemu służy. Sceny mistyczne wcale nimi nie muszą być, bohater był zmęczony (dodatkowo się umartwiał) a to co wdział mogło być zwykłymi zwidami. Dodatkowo spotkanie z szatanem nie podbudowuje wiary bohatera, lecz sprawia, że ją traci. Wiele z jego późniejszych wypowiedzi trąci herezją, jak np. stwierdza, że światem rządzi szatan. On sam podejrzewa, że siła która przez niego działa nie jest boskiej prowincji, dlatego waha się uzdrowić chłopca. Zresztą to uzdrowienie jest podobne do sceny z filmu "Słowo", choć i tam jest to scena bardzo dwuznaczna. Przyznam, że nie wiem jakie czytałeś książki dewocyjne, ale chyba brałeś je z tej samej półki gdzie były dzieła de Sade. Bohater przeświadczony, że kieruje nim szatan, to bardzo religijna figura. A te teksty z kinem klasy "B" to se daruj, bo wszytko tu było świadomie bardzo umowne (mgła, jasna noc), bez użycia tanich efektów specjalnych.

ocenił(a) film na 6
brava

a propos porównania z Dumontem: nie chodzi mi o wieloznaczność moralną (czyli: czy moc pochodzi od Boga czy szatana), ale wieloznaczność archetypiczną; postać w "Poza szatanem" jest niejasna, ma w sobie coś anielskiego, diabelskiego i ziemskiego równocześnie. Bohater w "Pod słońcem szatana" to po prostu ksiądz, a jego działania i wątpliwości mieszczą się w ramach dawno już wyświechtanego stereotypu (tak, także utrata wiary i zwątpienie w to, czy źródło mocy jest ze światła czy z ciemności; traktuje o tym choćby literatura "około-faustowska" o tradycji o wiele starszej od Goethego). Nie mam zastrzeżeń do sposobu pokazania - umowność jest tu ok., natomiast same motywy są tragicznie pretensjonalne i na granicy infantylizmu. Dumont wyszedł tu obronną ręką właśnie poprzez przełamanie archetypu, o którym piszę wyżej. Tutaj podtrzymywanie stereotypu kapłana wskrzeszającego z martwych czy rozmawiającego z diabłem nieubłaganie przywodzi mi na myśl obrazki spod znaku "Biblia dla najmłodszych", albo popularnej literatury katolickiej, pozornie przełamującej stereotypy (śmiech na sali), a w gruncie rzeczy trzymającej się tego samego punktu wyjścia (i poniekąd też dojścia). Porównanie takiego modusu z de Sadem to lekka przesada :). Elementy mistyczne są tu więc tak do bólu konwencjonalne i tak mało nowoczesne (w sensie treściowym, nie formalnym), że nieubłaganie dryfują w kierunku motywów kina klasy B - bez względu na ich wartość estetyczną (bo przecież nie o sposób obrazowania mi chodzi - tu chylę czoło przed Pialatem; jeśli kogoś bym tu winił za infantylizm - to raczej Bernanosa).
Nie przekonuje mnie ponadto interpretacja rodem z "Dziecka Rosemary" - że to wszystko może się dziać tylko w chorym umyśle księdza. Nie wiem czemu. Jakoś tak tego nie wyczułem. Zresztą oglądając film nie czuję potrzeby dogłębnej interpretacji i dorabiania ideologii do przedstawionego obrazu.

A_Doinel

Wciąż nie widzę tu nic zbyt pretensjonalnego (choć francuski film powinien trochę taki być, bo nie byłby filmem francuskim) ani infantylnego. Jeśli dobrze rozumiem coś jest dla ciebie infantylne, bo już było kilkakrotnie wykorzystywane w sztuce, dla mnie to dziwne rozumowanie. Przykład z "Biblia dla najmłodszych" jest kuriozalny, każdy kto miał to w ręku i zestawi to z tym filmem widzi dwa odrębne byty (skąd biorą się takie pomysły?). Taka książka nie ma dwuznaczności, ma uproszczoną wersje pierwotnego tekstu "Biblii" okraszoną lukrowanymi ilustracjami. A film Pialata jest brawurowy formalnie (film składa się z dwóch części pierwszej teatralnej i drugiej onirycznej, co może utrudniać odbiór filmu), posępny w tonacji ("Biblia dla najmłodszych" jest cukierkowa i radosna), zresztą treść filmu to przeróbka żywota świętego Jan Maria Vianney, na którym wzoruje się główny bohater, a którego wzorcowi nie potrafi dorównać (jego wiara nie jest niezłomna). W żadnej, powtórzę to, książce dewocyjnej nie znajdziemy świętego, który dokonuje cudów a jednocześnie wierzy, że światem rządzi szatan. Zgodnie z doktryną katolicką jest to herezja. Wynika to z powieści Bernanosa, którą napiął tuż po I Wojnie Światowej, którą spędzi w okopach i widział okrucieństwo wojny. Był gorliwym katolikiem ale wojna odbiera wiarę, jej nie zachwianie. Nie widzisz, że jest to trochę obrazoburcze przedstawienie księdza, który przez wiernych, innego księdza jest odbierany jako święty, a jednocześnie on sam widzi, że jego poczynaniami kieruje szatan.

Czytam co napisałeś, jeszcze bardziej stwierdzam, że ten argument z kinem klasy B jest nie trafiony. Bo podaj mi jakiś film klasy B, który podejmował tematyki mistyki. Jedyny film, który przychodzi mi do głowy to "Zakazana planeta". A ja bardzo lubię ten stary film s-f. Wiec jest to dla mnie nawet plus.

Bohater się umartwia, chłoszcze, nosi włosiennice i ze pewno pości. Taki bohater idzie na długą pieszą wędrówkę, na głodnego, z umęczonym ciałem i zaczyna widzieć szatana. Mogą to być majaki umęczonego umysłu, bo w późniejszych ani we wcześniejszych scenach niczego takiego nie ma. Sama scena jest ładnym nawiązaniem do kuszenia Chrystusa na pustyni, choć tu główny bohater daje się zwieść złemu. Warto też dodać, że w kilku miejscach jest mowa że zło leży w człowieku, więc szatan mógł być projekcją jego ukrytych myśli. Możliwe, że gorliwość w posłudze była maskowaniem braku autentycznej wiary.

Jeszcze jedno postać u Dumonta jest jak kapłan, święty, ale w świecie bez religii, kościoła czy boga. On jest bardzo podobny do postaci księdza, ale jest wyzbyty tego religijnego aspektu. Bez filmu Pialata nie było by filmu Dumonta. A filmu Pialata bez filmu Bressona.

Zobacz sobie inną ekranizacje Bernanosa pt. "Mouchette" Bressona. Tak jak wszystkie filmy tego reżysera, tak i ten jest filmem religijnym. Ciekawe jak wnioski wyciągniesz z tego filmu. Jest bardzo osobliwy. Dodam, że Bresson jest jednym z ulubionych reżyserów Dumonta. Zresztą naśladuje go pod różnymi kontami.

ocenił(a) film na 6
brava

jeszcze raz - w skrócie: analogia do "Biblii dla najmłodszych" odnosi się nie do formy filmu, onirycznej otoczki, czy dwuznaczności, ale komiksowych wręcz scen wykraczających poza potocznie rozumianą realność (wskrzeszanie, rozmowa z diabłem). Moim zdaniem wtrącenie takich motywów w treść o charakterze - powiedzmy sobie - psychologiczo-społecznym (bo taki początkowo film ma charakter) jest zabójstwem dla jego intelektualnej i artystycznej wartości. Są to zabiegi (jeszcze raz powtarzam - w sensie treściowym, a nie formalnym) właściwe dla filmów klasy "B" - a takich z mistyczną (albo pseudomistyczną otoczką) są tysiące. Wystarczy podać za przykład masowe "Omeny" i inne bzdety, w których jest: podobny pesymizm, przeświadczenie, że to szatan jest księciem tego świata, mistycyzmy, egzorcyzmy, wskrzeszenia i inne bajery, które również i tam niosą ze sobą rzekomo filozoficzne treści. Różnią się tylko tym, że są pokazane w bardziej widowiskowy i debilny sposób.
Nadawanie "Pod słońcem szatana" jakiejś większej wartości intelektualnej to chyba taki snobistyczny odruch, który w dużej mierze wynika - po części zresztą całkiem słusznie - z estetycznej rangi tego filmu. I ta właśnie oprawa formalna sprawiła, że film oceniłem na 6, a nie np na 3. A nie dałem 8 albo 9 ze względu na tani mistyczny bełkot, który - moim zdaniem - osłabia artystycznie kino - vide Bergman i inni "cudotwórcy", którzy wplatali w swe wypociny motywy paranormalne, myśląc, że w ten sposób wzbogacą tkankę psychologiczną produktu, a efekt okazywał się zgoła inny - czasami wręcz na granicy kiczu ;)
A zwątpienie moralne można pokazać w inny sposób, mniej pretensjonalny. W przeciwieństwie do Bernanosa o wiele lepiej radził tu sobie np jego ziomal Francois Mauriac (także pisarz katolicki!), u którego roi się od etycznego relatywizmu, ale równocześnie brak jest ucieczek do sztuczek hocus-pokus (które rzekomo COŚ symbolizują), natomiast treść budowana jest innymi środkami, naturalnymi i pozbawionymi pretensji. I to jest właśnie wielka sztuka.
Dlatego - jeśli już jesteśmy przy ekranizacji książek o tematyce około-moralistycznej - wolę sobie obejrzeć Therese Desqueyroux (w "adaptacji" Franju), bo jest to klasa artystyczna sama w sobie, niż "Pod słońcem szatana", które nie budzi mojego pełnego zaufania co do rangi artystycznej, a wręcz wywołuje intelektualną irytację.
Ego Te Saluto :)

A_Doinel

Ten sceny są nierealne jeśli je za takie uznasz, bo sposób w jaki są przedstawione jest realistyczny, np. scena z szatanem następuje gdy bohater omdlewa i ma zwidy, jeśli jesteś osobą osłabioną i głęboko wierzącą, to zobaczysz diabła (tak działa podświadomość). Chłopak wcale nie musiałby martw, tam nie było lekarza, to byli prości ludzie. Przejrzałem francuskie artykuły o filmie, w większości mówi się, że film jest realistyczny (choć przefiltrowany przez psychikę głównego bohatera), a sceny nadprzyrodzone są takimi tylko poniekąd. Głównym argumentem, że jest to film realistyczny, to to, że reżyser zawsze kręcił film realistyczne, choć ten jeden jest najbardziej dyskutowanym. Dodatkowo, bardzo przerobił powieść Bernanosa, wywiali z niej kilka rozdziałów, kilkanaście postaci, pozmieniał niektóre sytuacje, usunął wszystkie jednoznacznie fantastyczne sceny. Według badaczy film jest zdecydowanie bardziej realistyczny niż powieść. Dla mnie przekład z "Omenem" jest na antypodach od tego filmu, tam wszytko jest jednoznaczne, a sceny fantastyczne pojawiają się niemal co 5 minut. Dodam, że gdy widziałem ten film jak miałem 10 lat, byłem nim autentycznie przerażony, a jak ostatnio go wdziałem wydał mi się strasznie naiwny. Choć scena z psami na cmentarzu wciąż robi wrażenie. Postać fotografa i motyw zdjęć też był pomysłowy.

Ty jesteś pewien, że jest to mistycyzm, bełkot, a jeśli są to projekcje umysłu owładniętego wiarą. Wartości estetyczne mogą być wartościami intelektualnymi, gdy bohater wędrując spotyka diabła, jeden z kadrów (i zresztą cała podróż) jest wystylizowany na obraz "L'Angelus" Jean-Françoisa Milleta, którego reprodukcje później widzimy wiszącą w domu księdza. Jest to ulubiony obraz głównego bohatera (zabiera go wszędzie gdzie jedzie), a to, że sceneria po której się porusza upadania się do obrazu Milleta jeszcze bardziej podkreśla wpływ jego stanu umysłu na to co widzimy. Jeśli wierzyć piszącym o tym filmie, wiele kadrów i scen to nawiązania do innych filmów, np. do wspominanego przeze mnie "Słowa".

Z tym Bergmanem spudłowałeś, Szwed zawszę gdy sięgał do nadprzyrodzonych atrybutów to zawszę wynikało z przyjętej przez niego konwencji. Np. W "Siódmej pieczęci" mamy postać Śmierci, co nie jest dziwne, bo sztuka średniowiecza, do której film nawiązuje słynęła z przedstawień Śmierci, która miała twarz, swój specyficzny sposób przedstawiania. Często gdy pojawiało się u niego coś nadprzyrodzonego to w filmach lżejszych, komediowych jak "Uśmiech nocy" (wywar miłosny), czy "Oko diabła" (diabeł). Większość jego filmów to kino gadane, teatralne lub odwołujące się do psychologii.

Franju jeszcze nic nie widziałem, mam już całą kolekcje jego filmów, ale jakoś nie mogę się za nie zababrać. Wiem, wiem to bardzo wpływowy reżyser. I wiem, że lubił się bawić kinem gatunku.

Tuż po śmierci Pialata, jego następcą w świecie filmowym obwołano Bruno Dumonta: http://www.maurice-pialat.net/deniel-laurent.htm

A to analiza "Poza szatanem", najwięcej miejsca poświęca się porównaniom z tym filmem: http://www.cineclubdecaen.com/realisat/dumont/horssatan.htm

Zabawne, tuż po premierze filmu "Poza szatanem" dla wszystkich było tak oczywiste, że nawiązuje do filmu "Pod słońcem szatana", że tytułowali artykuły o nim np. "Bruno Dumont, sous le soleil de Satan" lub "Sous le soleil de Dumont".

ocenił(a) film na 6
brava

nie rozumiemy się; ciągle podnosisz kwestie formalne i interpretacyjne; że gdzieś tam np kadr wzorowano na obrazie Milleta; ok, ale co z tego? Na upartego można się tam doszukać Corota, Daumiera i całej szkoły Barbizon, tylko co to ma do rzeczy? Przecież ja nie neguję estetycznej oprawy, czy realistycznego ujęcia!
Uważam natomiast, że wprowadzono tu nieznośne, tanie chwyty narracyjne. Motyw rozmowy z nieznajomym, który okazuje się diabłem, jest tak wyświechtany i tandetny, że kiedy tylko pojawił się w filmie minęła cała moja fascynacja, która rodziła się od początku projekcji. I nie ma dla mnie absolutnie żadnego znaczenia, czy jest to autentyczny szatan, czy tylko symbol złego, czy projekcja świadomości bohatera, bo w moim odczuciu sam ten motyw, strasznie tani i mocno już "zestarzały", spłycił artystyczny wydźwięk. Podobnie jest ze wskrzeszeniem. I, uwierz, naprawdę mnie nie interesują interpretacje, dociekające, czy dziecko w rzeczywistości było martwe, czy też było w stanie śpiączki, czy innej katalepsji. Jednym słowem - mam gdzieś zabawy pod tytułem "co poeta miał na myśli", bo za stary jestem na takie hece ;) Oceniam ostateczny kształt i tyle /Tak na marginesie - sam motyw kolesia, który kogoś przywraca do życia i jest w rozterce, czy jest to dzięki mocy dobrego czy złego, to naprawdę szczyt obciachu intelektualnego i artystycznego/

A co do Bergmana...proszę Cię...to że sięgał do jakichś konwencji, nie oznacza, że wykorzystywał takie motywy umiejętnie (np w "Twarzą w twarz" motyw ducha jest ni w pięć, ni dziewięć i wydaje się sztucznie przyklejony do przewodniego motywu psychologicznego, czy nawet psychiatrycznego); zresztą Ingmar miał kicz wpisany w swoją reżyserską substancję i nie potrzebował nawet specjalnie motywów paranormalnych, żeby wiało co jakiś czas pretensjonalnością i tandetą :)

Natomiast co do tego, kto na kim się wzorował i co kto o czym pisze, to też nie ma znaczenia i wpływu w przypadku mojej oceny. Moim zdaniem aspekty narracyjne, których się czepiam, obniżyły rangę filmu i tyle.

A_Doinel

Podaje ten obraz bo ma w moim odczuciu wpływ na warstwę intelektualną filmu, dopełnia rozumienie filmowego światu. Ten obraz bohater zbiera wszędzie gdzie mieszka, a na pustkowiu kadr zaczyna przypominać to co jest na reprodukcji. Tak więc jego podświadomość może kształtować widzianą przez nas rzeczywistość. Bardzo ciekawy i nietypowy zabieg filmowy.

Tu się różnie od ciebie bo ten chwyt (szatan, wskrzeszenie) nie wydał mi się tani, irytujący, czy jak go jeszcze nazywasz. Mam zresztą wrażanie, że użył go z premedytacją, aby zachować pewną wierność książce. Zresztą nie jest to jedyny reżyser francuski, który wybiera niebezpieczny wątek do narracji, aby zachować wierność powieści. Bardzo lubiany przez mnie Truffaut ekranizując powieść w "Dwóch Angielkach i kontynencie" nie ingeruje w irracjonalny z dzisiejszej perspektywy wątek ślepoty wywołanej masturbacją. Podaje ją z równie powagą jak resztę wątków, nie robi żadnych aluzji, nie ma cudzysłowu, chce pozostać wierny powieść jak najbardziej, nawet za cenę anachronizmu.

I tak jeszcze piszesz, jakby księża nie bawili się w takie rzeczy jak wskrzeszanie, egzorcyzmy, abstrahując od tego ile to jest warte, to ma miejsce współcześnie, w naszej rzeczywistości. Mam pytanie, czyli każdy film zwierający takie wątki byłby dla ciebie spalony? A jeśli nie, oprócz "Poza szatanem", jest jakiś?

"Tak na marginesie - sam motyw kolesia, który kogoś przywraca do życia i jest w rozterce, czy jest to dzięki mocy dobrego czy złego, to naprawdę szczyt obciachu intelektualnego i artystycznego" - Te rozterki nie są rozterkami z automatu reżysera, ale postaci (oczywiście pojawiają się w filmie), i ma wrażenie, że główny cel reżysera było pokazanie zewnętrznej świętości księdza (np. dla wiernych) i we wewnętrznego pomieszania (jest to osoba niestabilna psychicznie). Ten film kompromituje figurę świętego. Przypomnij sobie jakiś inny film o żywocie świętego, to zobaczysz różnice.

Bergman ma tak bogatą filmografie, że wyskakiwanie z kiczem jest nadużyciem (jest bardzo różnie). I jeszcze wybieranie jako przykładu filmu, którego nawet ja nie lubię. Są filmy Bergmana i filmy Bergmana.

Widziałeś jeszcze jakiś film Pialata? Tak z ciekawości.

ocenił(a) film na 6
brava

nie, Pialata niestety więcej nic nie widziałem... może kiedyś; a wracając do "Pod słońcem.." to film jako taki pod wieloma względami mi się podobał; przyznam też, że Twoje uwagi pozwoliły mi dostrzec parę aspektów, na które wcześniej nie zwróciłem uwagi. Nie zmienia to jednak mojego zasadniczego stanowiska - nadal uważam, że motywy, do których się przyczepiłem, są na niekorzyść całości, nawet jeśli, jak piszesz, mówią coś o psychice bohatera. Oczywiście, moim nieskromnym zdaniem nie zawsze wprowadzanie takiego motywu jest dla filmu czynnikiem destruktywnym, jednak jest tak zazwyczaj w przypadku produktów roszczących sobie pretensje do wielkiej psychologii i wielkiej filozofii. Uważam też, że pojechanie z takim motywem to taki łopatologiczny myk, który de facto świadczy o indolencji twórczej (jeżeli w taki sposób pokazywać rozterki wewnętrzne, to ja dziękuję za taką sztukę).

Jeszcze a propos Bergmana - to że jego filmografia jest bogata, nie oznacza, że nie można mu wytykać kiczu i sztucznego nadęcia (zresztą nie znam jego filmu pozbawionego pretensjonalności).

A jeśli chodzi o Truffaut - cóż, dla mnie to jeden z najlepszych, najpełniejszych, najbardziej filmowych (przez duże F) reżyserów. Z tym że, muszę tu powiedzieć obiektywnie, czasami nie udało mu się uchronić od ewidentnego kiczu. Dotyczy to m.in. wymienionych przez Ciebie "Angielek". Być może rzeczywiście reżyser trzymał się tu kurczowo oryginału Roche, który akurat nie wpadł mi w ręce. Za to czytałem "Julesa i Jima" tegoż Roche i trzeba przyznać, że Truffaut dość wiernie szedł za tokiem narracji oryginału, więc może i w przypadku Angielek było podobnie. Wydaje mi się jednak, że Truffaut zdecydowanie mniej ociera się o niesmaczne (czyli tandetne) momenty, gdy czerpie z własnej biografii, a nie z książek. Ale jakkolwiek by nie było, jego filmy są tak do bólu kinowe i koncepcyjne, że wszelkie ślady kiczu giną gdzieś i tracą znaczenie, albo wtapiają się w całość. I dzięki temu zdecydowanie wygrywa z takim teatralnym, nadętym Bergmanem. A co z Pialatem? Nie wiem, trzeba by coś jeszcze zobaczyć, żeby choć częściowo wyrobić sobie zdanie.


A_Doinel

Po dłużej przerwie, tylko dopowiem. Bo nie miałem kiedy opisać.

Bergman - o ile próżniejsze filmy są niekiedy nieznośnie wręcz pretensjonalne, to wczesne mają dużo wdzięku i poczucia humoru, który rozbraja wiele sytuacji. Z kiczem się nie zgadzam, ale że jest sztuczny to tak.

Truffaut - wiesz on mocno uromantyczniał swoje filmy, względem pierwowzorów literackich. Np. jak zmienił ostanie zdanie w "Julesa i Jima" tak aby opowieść miała ten romantyczny naddatek. I on wszędzie przesuwał ten akcent, był wiecznym chłopcem i romantykiem. I szukał liryzmu w opowiadanych historiach.

użytkownik usunięty
A_Doinel

W Szymonie Pustelniku w takim razie też jest "nachalny, nieznośny mistyczym", bo przecież diabeł się manifestuje pod postacią kobiety. W Siódmej Pieczęci Bergmana jest tak samo, mamy anioła smierci, z którym rozmawia wprost bohater. Ten element tutaj niczym się więc nie różni od tych przykładów, trochę więc nie rozumiem w tym aspekcie oburzenia.
Zgadza się, że to wszystko może być pokazane dość tandetnie, sam sobie przypominam jakiś film religijny w którym mnie to trochę kłuło w oczy, ale to chyba kwestia kinematografii i może charakteryzacji postaci. Tutaj diabeł nie wyglądał jak z teatrzyku dla dzieci, a był zwykłym człowiekiem.

Co do sceny wskrzeszenia, rozumiem, że dla Ciebie fragment Ewangelii, w którym takie rzeczy mają miejsce, to wszystko ma charakter jedynie symboliczny, z tym nie będę się sprzeczał, bo jest to kwestia jakichś przekonań, etc.

Mnie bardziej w tym filmie zastanawiała sama kontrowersyjność bohatera, to, że człowiekiem, który dokonuje takich rzeczy, które przystoją tylko ludziom mającym tylko głęboką więź z Bogiem, targają takie wątpliwości wiary, etc. Zawsze sobie zakładałem, że u kogoś kto coś takiego robi, jego wola jest poddana Bożej woli i nie działa sam z siebie, tylko jest narzędziem w rękach Boga, tak jak w określeniu: "to już nie ja żyję, lecz Bóg we mnie". Ktoś kto nie jest na tym etapie, nie posiada takich mocy..
Inaczej jest to swojego rodzaju szarlataneria. A tutaj bohater wygaduje herezje, a na końcu okazuje się, że to co robi nie jest Bogu ani nikomu innemu potrzebne. Wniosek, czyli jednak działa pod wpływem "złego", jak sugeruje tytuł? Wydaje się być jednak wolny od grzechu i cierpi, że inni są pod jego wpływem.. Trochę się to jak dla mnie nie trzyma kupy. I to chyba w tym filmie jest takie "nieznośne".

użytkownik usunięty
A_Doinel

A co do Dumonta, to on po prostu chce wychodzić poza religijne schematy, stereotypy, poza odgórnie ustalone normy tego co jest "święte", "pobożne", etc. Ktoś go zarzuca mu ateizm i mówi, że w jego filmach "nie ma Boga", w ogóle nie rozumie jego intencji. Ona ma trochę taką mentalność buddysty zen, gdzie "boskie" jest poza formami, nazwami i rytuałami, a przejawia się w prostocie, w tym z czym obcujemy i doświadczamy na co dzień. Bohater siada i wpatruje się w przestrzeń, w piękno natury i siedzi bez słów. Nie rozmawia z Bogiem wprost, nie ma wizji godnych proroków, na rękach nie ma ran, nie mówi ze słodyczą o cierpieniu, nie kaleczy ciała i nie bije się pejczem po plecach, bo prawdziwa mistyka to nie to co słyszymy i widzimy (bo to jest zmysłowe i jest conajwyżej manifestacją "transcendentnego" w aspekcie fizyczności). Mistyczne jest to czego nie widzimy, to co dla zwykłego człowieka nie bedzie niczym specjalnym, bo nie będzie odpowiadać jego wyobrażeniom.

Dumont mówi tutaj w ten sposób "pobożny człowiek" nie potrzebuje modlić się na głos, przyjmować rygor jakichś sztywnych zasad czy chodzić do świątyni. On nie musi robić i wyglądać na kogoś do czego przywykłeś, może byc zupełnie inny.
Na wschodzie jest termin "świetego szaleńca" i chyba bohater Dumonta coś z tego ma w sobie.
Można zarzucać mu herezje, ale na pewno nie to, że jego bohaterowie są "bez Boga". Co ma zrobić bohater, żeby widz uznał, że ten Bóg jednak tam jest? Kleknać przy kaplicy, zrobić znak krzyża i odmówić zdrowaś Mario? Tak jak robi prostytutka w westernie z Cilntem Eastwoodem udając zakonnicę i wszyscy są święcie przekonani, że to zakonnica, dopiero na końcu reżyser robi nam psikusa i odsłania prawdę.


użytkownik usunięty

* ktoś kto (literówka mała się wdarła w drugim zdaniu)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones