Sporo było już filmów o tym jak na zepsutą rodzinkę zupełnie odmienia przybycie nowego gościa. Anny Muylaert nie wybrała szalenie oryginalnego punktu wyjścia, lecz z czasem rehabilituje się w naszych oczach. Prócz znanego wstępu, cała ta historia szybko zaczyna podążać własnym torem. Gdy już spirala rozkręca się na dobre, nie byłem w stanie przewidzieć co zdarzy się w ciągu następnych 10 minut.
Val jest gosposią pary bogaczy i ich dorastającego syna. Stara się traktować młodego jak własne dziecko, gdyż była niegdyś zmuszona porzucić córkę, czego bardzo żałuje. Pewnego dnia jednak jej potomkini w końcu się odzywa, pytając czy nie może chwilowo zamieszkać z matką...
"Que Horas Ela Volta?" to świetnie utkana tragifarsa. Reżyserka zadbała by zabawne momenty nie przysłoniły tych autentycznie smutnych i na odwrót. W efekcie zamiast kolejnego odcinka "Trudnych spraw" otrzymujemy inteligentne dzieło. Świadomie zestawiono tu ze sobą różne style życia i ukazano wojnę, jaka rozpętuje się gdy ich przedstawiciele zamieszkują jednym dachem. W takich sytuacjach niewinny gest może być obraźliwy, a kilka słów prowokujące. Z rozmysłem zaognia się tu konflikty, równocześnie trzymając widza w niepewności: "czy to ma prawo skończyć się dobrze?". Do ostatnich minut nie byłem w stanie tego przewidzieć...
Lubię czytać Twoje wpisy, nawet gdy się z ich treścią nie zgadzam. Tak jak i "z okazji" tego filmu. Niestety, mam przeciwne zdanie - "Que Horas Ela Volta?" to właśnie "Trudne sprawy", a nie inteligentne dzieło. Sądzę, że ta różnica bierze się nie tyle nawet z oceny estetyki filmu, co z doświadczeń czysto życiowych... Bo niewiele tu sztuki.