Zachwyciła mnie scenografia, kostiumy, plenery tego filmu. Wciągnął mnie aktorski pojedynek Bale'a i Jackmana. Wątek brata bliźniaka był świetnym punktem kulminacyjnym całej historii... gdyby nie ta głupia maszyna Tesli! Klonowanie za pomocą prądu elektrycznego?!!! Idealna kopia, dodatkowo ubrana tak samo jak pierwowzór? Kopia człowieka, czująca i posiadająca jego wspomnienia? Co za głupoty! Nikola Tesla wielkim geniuszem był, owszem. Ale Prędzej przełknąłbym jakiś projektor hologramów jego autorstwa, wtedy zakończenie uratowałoby się. A tutaj... parę błysków i kolejny Angier wyskakuje "z nicości". Czemu Nolan na początku filmu i w jego połowie nie dal jasno do zrozumienia, że akcja dzieje się w alternatywnym, steampunkowym świecie? Jakiś robot parowy, mikser elektryczny, krajalnica w kuchniach secesyjnych kamienic. Wtedy od początku miałbym należyty dystans do historii. Tymczasem chłonąłem świat w filmie sądząc, że reżyser stara się mnie przekonać, że magicy wzorowani są na prawdziwych postaciach, w tle pojawia się autentyczna postać Tesli. A tutaj - bach, mamy klonowanie! W końcu XIX wieku, bez genetyki, bez tworzenia nowej istoty, bez jej rozwoju w jakimś inkubatorze, karmienia, uczenia. Materia nieożywiona w postaci ubrań również się duplikuje, świetnie! Tak można każdy film przygodowy, albo kryminał dziejący się w dawnych czasach podsumować, np.: przylatują kosmici, albo Leonardo Da Vinci robi z miedzi, saletry, złota i węgla bombę atomowa, bo jest wielkim geniuszem i ciemny widz uwierzy, ze wszystko mógł zbudować.