Seans Samsary przypomina mi trochę wycieczkę do muzeum, kiedy jest za darmo i chce się obejrzeć jak najwięcej eksponatów. Po kilkudziesięciu obrazach pod nos mogą podstawić wam nawet Rembrandta a i tak miniecie go obojętnie. Wydaje mi się, że najlepiej oglądać to po prostu na raty, bo po kilkudziesięciu minutach następuje zmęczenie materiału. Poza tym seans całości pokazuje wyraźnie, jak bardzo film ten zrobiony jest "na jedno kopyto" - kamera sunie na jakimś żyroskopie a w tle leci uszlachetniająca muzyka (z ewentualnym wariantem "przyspieszenia"). I mimo że obrazy są naprawdę piękne, po kilku dniach w głowie zostaje jednie pamięć po "wygaszaczu ekranu z tapetami Windowsa".
Muszę się nie zgodzić. Film trwa trochę ponad półtorej godziny. To nie jest aż tak dużo, żeby nie móc się skupić. Poza tym nie dostajemy ciągle tego samego obrazu. Reżyser prowadzi nas w skrajnie różne miejsca więc to zmęczenie materiału nie powinno nastąpić bo doświadczamy różnych bodźców. No ale z pewnością zależy to od człowieka i jego umiejętności skupienia się ;)