W gruncie rzeczy to konsekwentna kontynuacja wizji reżyserskiej Toma Sixa. Cóż z tego, że konwencje poszczególnych części różnią się znacznie, gdy głównym celem serii było zawsze mieszanie rzeczywistości ekranowej z prawdziwą oraz mnożenie szokujących scen. Tu też twórca bawi się kultem własnej serii, by następnie zarzucić nas obrzydliwościami.
Niejako jestem fanem tego cyklu, bo choć czerpię z oglądania średnią przyjemność, dostrzegam w nim spójną wizję. Dlatego uważam "Final Sequence" za dobre zwieńczenie trylogii. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to byłaby postać Billa Bossa. Brawa dla Dietera Lasera za to, że mimo siedemdziesiątki na karku wciąż jest charyzmatyczny, ale rozwrzeszczanych komików jak on jest pełno na youtube wśród vblogów zajmujących się krytyką wszystkiego. Drażni mnie gdy aktor wciąż zmienia ton oraz miny. Za to byłem pod wrażeniem kreacji Laurence'a R. Harvey'a, tak różnej od upośledzonego Lomaxa z poprzedniej odsłony "Ludzkiej stonogi. Tutaj zagrał na zupełnie innych, niższych tonach i wyszło mu to nieźle.