Przed seansem wpadł mi w ręce scenariusz tego filmu. I chwała za to mocom wyższym. Scenariusz w sposób rzetelny i logiczny ukazuje proces powolnej ucieczki bohaterki w szaleństwo. Film pozbawiony jest kluczowych scen opisanych w książce, nawet alternatywne zakończenie nieco drażni...
W dziele pada kwestia dotycząca ludzkiego bytu (bardzo to dziwne dla Bergmana:))... 'Człowiek całe życia gra w grę, uczy się reagować tak jak chcą inni, nieustannie kłamie, z czasem już nieświadomie, całkowicie podporządkowany mechanizmowi autodyscypliny.'- stwierdzenie zimne i według mnie kompletnie nietrafione. Uważam, że poza mechanizmami obronnymi czy odruchami, nie możemy mówić o wiecznej samodyscyplinie. Nie wierzę, że żyjemy w maskach, a nasze prawdziwe 'ja' to sfera dostępna tylko dla nas samych. Nie można tak funkcjonować w świecie, w którym istnieją uczucia. One zawsze nas zdradzą.
nie czytałem scenariusza i nie czytałem o tym filmie przed seansem. Nie miałem zresztą od paru lat "klimatu" na Bergmana. Jakoś tak wpadł mi ten fil ostatnio w ręce i parę dni temu zasiadłem wieczorem i wsiąknąłem. Pierwsze wrażenie to skandynawski "Wstręt", ale im głębiej w las, tym bardziej wizja Bergmana stawała się gęstsza niż klasyczne w sumie studium schizofrenii w wykonaniu Deneuve. W moim odczuciu film Bergmana opowiada o tłumionych lękach bardziej, niż o wyciszaniu uczuć i chowaniu ich za maskami. Chodzi mi o lęk przed starością, dosadnie przedstawiony w scenie snu, kiedy Liv wspomina o smrodzie starych ludzi i wzdryga się przed pocałowaniem starczej ręki, to samo na imprezie u podstarzałej pani doktorowej, zabawiającej się z młodymi "ciachami". Podobnie z lękiem przed odpowiedzialnością, który wychodzi w momentach, gdy mowa o córce, znamienna jest też rozmowa z córką w finale i jej zarzut o brak zainteresowania jej osobą ze strony matki.
A co do zakończenia, to ciekaw jestem alternatywnego, o którego istnieniu nie wiedziałem. To z telefonem, kiedy bohaterka zapowiada jak gdyby nigdy nic swoją obecność w pracy, jest faktycznie trochę "podejrzane". Oczyściła się i wraca do świata żywych albo przekroczyła granicę szaleństwa, otwarła drzwi, przed którymi przestrzegała ją postać w jej śnie.
Dla mnie jeden z lepszych filmów Ingmara bez dwóch zdań i zapewne będę doń jeszcze wracał, sięgnę też pewnie po scenariusz.
"(...)To z lat dawnych w was gości superata młodości,
Głupstwa, lęki i męki, których z serca nie wygnał czas.
Czasem męczy myśl taka - zabić w sobie szczeniaka,
Lecz mknie czas, a jak drzazga - to kalectwo tkwi w nas. (...)
Dla mnie nie jest to jeden z lepszych filmów Bergmana( z tych które miałem przyjemność widzieć).
Zastanawiam się czy aby film nie traktuje przede wszystkim o pozorach. Myślę, że Bergman dowodzi w tym filmie, że nikt nie jest jednowymiarowy. Ciepła staruszka, jaką widzieliśmy w trakcie seansu okazała się być despotyczną okrutnicą (tak w malignie opisywała ją główna bohaterka), Dr Tomas okazał się nie być wyrachowanym podrywaczem w średnim wieku, a samotnym i opuszczonym homoseksualistą. Sama Jenny porzuciła wizerunek ułożonej pani doktor na rzecz rozbitej wewnętrznie kobiety na skraju załamania psychicznego. Węszę w tym jakiś trop, ale jeszcze jakiś czas będę analizował film. To właśnie lubię w filmach Bergmana - zostają w głowie na długo.
Ciężko jest dyskutować nad jednym cytatem, ale wydaje się, że owo pojęcie dyscypliny ma sens właśnie. Użyte pojęcie maski może zakrywać istotne znaczenie dyscyplinowania, zwłaszcza w kontekście filmu. Kobieta bowiem nie jest zwykłym graczem. Nie można jej wpisywać w schemat traktujący o całej ludzkości. Ma zaburzenia psychiczne, problemy emocjonalne, w tym sensie jest przypadkiem szczególnym.
Wydaje się być naturalnym zachowanie w którym maskujemy swoje chorobowe reakcje, ze względów społecznych, dla zachowania właśnie społecznych relacji. Owo maskowanie jednak nie jest czymś wyrachowanym, czymś udawanym, i w pełni świadomie dokonywanym. Uważam, że człowiek będący pod presją choroby psychicznej, nie chcąc zarazem tracić kontaktu ze światem, racjonalizuje swoje zachowanie, swoje stany emocjonalne i dostosowuje się. Racjonalizacja nie wydaje się być tym samym co udawanie. Jest naturalnym procesem, jakby naszym psychologicznym systemem odpornościowym, który gdy dobrze funkcjonuje, umożliwia dobre samopoczucie.
Ową racjonalizację łączyłbym z dyscyplinowaniem się. Że racjonalizujemy temu, bo musimy poddać się dyscyplinie, a musimy się poddać dyscyplinie bo chcemy przeżyć społecznie i fizycznie. I raczej tutaj nie ma wiele miejsca na decydowanie. Były to naturalny pęd do samozachowania.
W filmie akurat, kobieta racjonalizowała nad poważną chorobą. Dlatego owa racjonalizacja musiała w końcu przestać funkcjonować, wraz z postępem choroby.
pozdrawiam!
Wycięte sceny zawsze bolą, ale jednak w tym filmie sposób rozwoju depresji został ukazany perfekcyjnie. Każdy najmniejszy gest zdaje się uciążliwy. Przykład: scena z umywalką. Zwyczajnie czuję, jak dłonie stają się ciężkie. Nie, niczego mi nie brakowało.