W tym genialnym pojedynku siostry Aloysius i ojca Flynna wątpliwość jest tylko jej i to czyni ją silniejszą, o dziwo. Film kończy się zwierzeniem o rozdzierających ją wątpliwościach i wieścią o jego awansie. Także u samego początku to ona miała wątpliwości, a on żadnych. Choć na zewnątrz to ona była „żelazną damą”, a on po ludzku ciepłym i współczującym pastorem. Podczas ich ostatniej rozmowy Flynn w desperacji, przyparty do muru, próbuje ich oboje zrównać, pokazać że każde z nich ma swoje słabości i popełnia błędy. Ona mu przytakuje, nawet w odpowiedzi na pytanie o to, czy popełniła grzech śmiertelny. Ale już za chwilę konstatuje, że nie są tacy sami. I nie chodzi tu o obraz czarno-biały, o to, że jedno z nich jest dobre a drugie złe. Chodzi o tą uczciwość wobec wątpliwości, którą rodzi nasza słabość i za którą idzie skrucha. Flynn łatwo uwodzi – nas, siostrę James, ucznia Donalda – bo jest cool, chce otwartego Kościoła, głosi efektowne kazania, idzie z prądem czasu. Problem tylko w tym, że to nie przemienia jego własnej słabości, która może ranić innych, że raczej jest ona konserwowana przez jego pewność, okrągłe słowa i układ jaki zawiera z wspierającymi go proboszczami i zwierzchnikami – to na ten układ się ciągle powołuje i nim straszy Aloysius. Temu właśnie konserwującemu słabość pierścieniowi walkę wydaje ona, tak wydawałoby się konserwatywna… Fascynujące jest podążanie w tym filmie za wątpiącą Aloysius – wiemy tyle samo, co ona, różnych rzeczy możemy się tylko domyślać, nie mamy dowodów, nie mamy katedry do głoszenia kazań ani przychylności otoczenia, jesteśmy tak jak ona kompletnie sami i mamy jako oparcie gdzieś w głębi serca tylko tą wątpliwość…