Dlaczego ten policyjny agent nie rozwalił od razu kierowcy auta którym się rozbili oraz drugiego kompana wiedząc że szykuje się do akcji z nadjeżdżającym radiowozem? Wtedy nie doszłoby do napadu na waleczną babeczkę i spokojnie mógłby zaczekać w magazynie na grubą rybę :D
Ponieważ cały czas chodziło o aresztowanie Joe Cabota, który miał się pojawić dopiero w magazynie gdzie czekało policyjne wsparcie. ;)
To nie stoi na przeszkodzie w ocaleniu mundurowych. Spotykając Madsena, Rotha i resztę mógłby powiedzieć że H. Keitel (?) zginął z rąk policji.
Przecież Roth to był policyjny agent. Jak poczytasz o agentach działających pod przykrywką to dowiesz się, że bardzo mocno wczuwają się w rolę. Wiedzą, że jak się wyda to raczej czeka ich bolesna śmierć (patrz jak Madsen chciał spalić policjanta), stąd mógł postąpić tak a nie inaczej. Ludzie, którzy udają oprawców są często bardziej bezwzględni od samych oprawców.
Chciałbym zauważyć, że w przypadku gdyby Orange zastrzelił kierowcę i White'a, nadjeżdżający policjanci mogliby go zastrzelić, biorąc go za członka ekipy zanim ten by się im wytłumaczył, że jest agentem.
Inną rzeczą, nad którą ja bym polemizował, jest to, że policjanci grzecznie zatrzymali radiowóz przed White'em. Raczej każdy przeszkolony glina staranowałby go, nie dając się przy tym zastrzelić. Ale zwłaszcza w filmie, w którym na akcję nie jest kładziony nacisk, można takie coś wybaczyć reżyserowi :)
A może rozwalił go od razu, tylko nie jest to pokazane? Oglądałem tą scenę uważnie i zauważyłem, że Mr. Orange mógł spokojnie to zrobić, unikając zdemaskowania dzięki temu, że jego strzał zlałby się z seriami 'puszczanymi' przez Mr. White'a. Zauważmy, że wersja, którą potem Mr. White opowiada Pinkowi (że glina zastrzelił Browna) nie zgadza się: gdyby tak było, to przecież tylna szyba auta byłaby zbita. Ale jak mówił White, nie miał czasu na myślenie, i pewnie był w tym szczery.
Dodatkowo, za moją wersją przemawia mimika Mr.Orange podczas ewakuacji sekundy pózniej - zobaczcie, że po przerażeniu następuje zadowolenie z siebie...