Carpenter wrzucił do jednego filmu wszystko,co przyszło mu do głowy. Od fałszywej Biblii i zapowiedź końca świata, przez szaleństwo i paranoję, aż po groteskowe, ohydne stwory w duchu Cronenberga i Lovecrafta. Zabrakło tu jednak stopniowania tego wszystkiego, on po prostu rzuca widza w paszczę szaleństwa, nagłych cięć, scen, które przelatują przed oczami z prędkością serii z karabinu i totalnego chaosu twórczego.
Nie przypadł mi do gustu ten miks, który był tak bardzo rozczłonkowany, że każdy jego poszczególny element nie miał swojej naturalnej siły.
Wyglądało to mniej więcej tak: bohater ścigany przez potwora składającego się z macek ucieka w stronę samochodu. Dotyka klamki,a ta zmienia się w węża. Po zabiciu węża wsiada do samochodu, wtedy nagle ktoś zaczyna go dusić z tylnego siedzenia. Gdy uwalnia się i wybiega z samochodu spada w przepaść, wprost do wielkiej maszyny do zgniatania mięsa.
Widz zostaje przyzwyczajony do tych okropieństw już na samym początku filmu, tym samym Carpenter wyrzuca wszystkie asy z rękawa i zostaje pod koniec filmu z niczym.
Zapewne tak miał ten wyglądać film i nie ma mowy o błędach czy przeroście formy nad treścią. Po prostu, ja tego nie kupiłem i niestety się wynudziłem.
"on po prostu rzuca widza w paszczę szaleństwa"- właśnie geniuszu, taki był cel i został osiągnięty. Wynudzić się na tym filmie hm to nie wiem, jesteś jakiś półinteligentny w takim razie.
Jedna z moich życiowych zasad głosi, że nie należy atakować w Internecie ludzi broniących Mistrza Carpentera. Nieważne jak głupio by się przy tym nie zachowywali.
Nie mam nic przeciwko horrorom, ale ten niezbyt mi się podobał i zgadzam się z większością twojej wypowiedzi ...