PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=240046}

W pogoni za szczęściem

The Pursuit of Happyness
8,1 270 123
oceny
8,1 10 1 270123
6,8 20
ocen krytyków
W pogoni za szczęściem
powrót do forum filmu W pogoni za szczęściem

Naiwna amerykańska propaganda

użytkownik usunięty

Typowa amerykańska opowiastka o dramatycznej pogoni za "szczęściem". Film niejako wskazuje, że szczęście to odnalezienie upragnionej pracy i sukces zawodowy. A brak szczęścia jest wtedy kiedy stracisz robotę i nie masz środków do życia. Wtedy jesteś załosny. Żona też cię wtedy opuści i będzie załamana do tego stopnia, że porzuci swoje dziecko i napisze na ścianie, że jesteś nikim. Musisz więc zrobić wszystko by osiągnąć swój cel, bez względu na konswekwencje. Możesz kłamać, kraść i oszukiwać. Nie masz nawet minuty, żeby pomyśleć, po co tak naprawdę jest ci to potrzebne, po co w ogóle żyjesz. Boga idź poprosić o pomoc w ostateczności, jak już nic ci nie pozostanie, w końcu wszystko jest w twoich własnych rękach. A zresztą co tam Bóg, jak możesz pracować 20h na dobę i żyć w totalnym stresie. Czegóż ci więcej trzeba? No nic. Inni tak robią, więc ja, jak owca w stadzie, podporządkowuje się temu modelowi "szcześcia".

Na pierwszy rzut oka to taka amerykańska telenowela, oparta na czysto materialistycznym podejściu do życia. Nie jest to jakiś bardzo zły film rzecz jasna, pokazuje w jakimś sensie siłę determinacji, to, że nie należy się poddawać, i że w życiu bywa różnie. Ale nie bądźmy naiwni. Mam niesmak mimo wszystko i to duży, mimo, że sam jestem w nieco podobnej sytuacji co bohater i w pewnym momencie filmu się wzruszyłem (scena kiedy zamykają się w łazience na nocleg), to nie mogę ocenić tego filmu pozytywnie, bo jest po prostu naiwny i płytki.

ocenił(a) film na 9

Nie sądzę, żeby dla głównego bohatera szczęściem nie było np. jego dziecko. Momenty spędzane wspólnie z rodziną. Film nie pokazuje tak czarno-białej wizji. To też było jego szczęście. Jednak sukces zawodowy i praca zgodnie z głosem predyspozycji/powołaniem to w obecnym systemie ważny składnik szczęścia.

Pytanie "po co żyję" to nie jest pytanie oderwane od panujących wokół porządków przecież, tylko pytanie o znalezienie w nich miejsca dla siebie. W każdym aspekcie - rodzinnym, zawodowym, towarzyskim. Bohater nie chciał po prostu byle czego, wierzył w siebie i swój potencjał. A że jego kobieta była zdolna nazwać go nikim, porzucić go i dziecko - cóż, to właśnie ona miała czarno-białą wizję i trudno powiedzieć, by naprawdę go kochała. Trudno powiedzieć, że go znała, skoro nie widziała w nim tego potencjału i nie wierzyła w niego. Jej postawa w tym filmie mnie oburza, taka właśnie czysto materialistyczna postawa.

Bo przecież bohater nie dążył jedynie do olbrzymiej fortuny. Po prostu nie było mu obojętne, na czym będzie mu upływać znaczna część życia (praca). Nie chciał tym samym spędzić życia tak, jak wspomniane przez Ciebie "stado", chwytając pierwszą lepszą pracę - zwykle monotonną, odmóżdżającą, a do tego zabierającą wiele czasu i energii. Zwykłe marnowanie się za ochłapy, za które z kolei można jedynie przeżyć do kolejnej pensji.

Bohater dążył do wieloaspektowego szczęścia i nie widziałem, by po drodze w dążeniu do celu kogoś skrzywdził (a pisałeś, że w dążeniu do celu można kłamać, kraść, oszukiwać). Nie, w tym celu można CO NAJWYŻEJ robić coś nielegalnego. NAJWYŻEJ. Bo, jak wiemy, "legalne" nie jest tożsame z "moralnym". System jest skonstruowany w ten sposób, że droga do szczęścia bywa bardzo trudna, ale z tej racji, że mimo wszystko nie jest on totalitarny, można w końcu szczęście osiągnąć. Mocno indoktrynuje, mocno uniformizuje, wytwarza postawę "równania w dół" - ale pod kątem technicznym nie zabrania człowiekowi działania zgodnie z najgłębszymi przekonaniami, jeśli ten ich nie stłamsił. Bardziej niż przeszkody formalne, drogę do spełnienia utrudniają toksyczne postawy innych i własny brak wiary.

użytkownik usunięty
tadzimierz_filmweb

Zgadzam się z Tobą, może początkowo trochę zbyt jednoznacznie i surowo oceniłem bohatera.

"Bohater dążył do wieloaspektowego szczęścia i nie widziałem, by po drodze w dążeniu do celu kogoś skrzywdził (a pisałeś, że w dążeniu do celu można kłamać, kraść, oszukiwać)."

Jest tam parę scen, do których nawiązywałem, 1) scena w taksówce, gdzie ucieka nie płacąc 2) scena w kolejce do przytułku, gdzie wypycha tam parę osób, pokazując taki zwierzęcy instynkt walki o swoje. Nie mówię, że to wszystko jest złe czy negatywne, ale dodaje takiego posmaku temu jego "dążeniu do szczęścia", ma takie napięcie emocjonalne, coś w rodzaju walki o przetrwanie. Musiałbym to jeszcze raz obejrzeć (oglądałem film półtora roku temu), żeby się do tego odpowiednio odnieść. I jako film ukazujący inną zupełnie filozofię to polecam "Siła spokoju", gdzie również bohater dąży do sukcesu, tyle, że jako sportowiec, ale tematyka jest podobna, przeciwności losu, pokonywanie ich, etc. Można zestawić oba filmy i porównać.
Natomiast nie do końca zgodzę się z tym wieloaspektowym ukazaniem szczęścia. O tym dalej w tekście.

"Bo, jak wiemy, "legalne" nie jest tożsame z "moralnym".

No to incydent w taksówce był nielegalny i niemoralny, a ten w kolejce tylko niemoralny, przynajmniej wg. takich np. chrześcijańskich standardów, gdzie ważne jest miłosierdzie, kochaj bliźniego jak siebie samego, etc.

Napewno jako pozytyw w filmie "W pogoni za szczęściem" jest ten wątek pokonywania przeciwności losu, wiary w siebie i dążenie do obranego celu. Jasne, że to jest tutaj pozytywne i fajnie ukazane. Jedynie co, to właśnie takie typowo amerykańskie utożsamienie szczęścia z sukcesem zawodowym, z karierą, z dużymi pieniędzmi, z dobrą bryką, statusem ludzi wokół jakich się obracasz, i pewnie jeszcze, choć nie było tego w filmie, z jakąś młodą, atrakcyjną kobietą obok. To jest typowe dla amerykanów, i nie tylko, bo to wszystko gdzieś dotarło do nas również, że to dążenie do widzialnego na zewnątrz sukcesu jest dla nich tożsame ze szczęściem i na taką mentalność właśnie "urabiają" młodych ludzi w USA. I tego się nie da ukryć, bo to wylewa się z tego filmu. Owszem, bogactwo jest czymś pozytywnym, ale odczułem taką tendencyjność w ukazaniu tego wszystkiego, pomijając inne aspekty, które są napewno ważniejsze. Dlatego, że bogactwo nie w zewnętrznym aspekcie, a w wewnętrznym, jest istotne. Ktoś może być zadowolony z tego, że jest np. mechanikiem czy budowlańcem, w sytuacji jeśli akurat to jest jego droga, czyli praca na jego możliwości, to co jest mu dane, przeznaczone, etc. Nie każdy musi być prezesem firmy, nie każdy ma takie ambicje i nie każdy będzie się z tym dobrze czuł. Więc dla mnie mechanik, który jest zadowolony ze swojej pracy i prezes firmy, który jest zadowolony, na równym stopniu odnieśli sukces, bo oni spełnili swoje przeznaczenie, zrealizowali swój potencjał. Robią to, do czego mają predyspozycję. Nie ma więc jakiegoś wzorca, że trzeba być na szczycie i wtedy odnosisz sukces, a zamiatając ulice to już nie. To są tylko stereotypy, bardzo krzywdzące, bo ludzie oceniają innych zewnętrznym aspektem.

"Nie chciał tym samym spędzić życia tak, jak wspomniane przez Ciebie "stado", chwytając pierwszą lepszą pracę - zwykle monotonną, odmóżdżającą, a do tego zabierającą wiele czasu i energii. Zwykłe marnowanie się za ochłapy, za które z kolei można jedynie przeżyć do kolejnej pensji. "

Tak, racja, ale nie każdy tak do tego podchodzi. Może słowo "stado" jest krzywdzące, bo tak jak mówię, każdego trzeba rozpatrywać indywidualnie wg. jego predyspozycji i roli w społeczeństwie. Ktoś jednak musi wykonywać te prace. Jakoś pracowałem właśnie - co prawda krótko - wykonując taką mechaniczną robotę, i byłem bardzo szczęśliwy. Zero stresu, mogłem się skupić na wykonaniu zadania w 100%, sam przez 8h, i nie czułem jakoś nudy, dlatego, że praca była aktywna, w ruchu. Może i mam większy potencjał, aspiracje, ale jakaś część mnie się tutaj realizowała, a ta bardziej intelektualna niekoniecznie musi się spełniać będąc profesorem czy klepiąc programy komputerowe. I tak praca zwykle ogranicza, nie oszukujmy się. Nawet profesor na uniwersytecie musi trzymać się jakichś zasad, np. religioznawca, musi być obiektywny, a porusza często tematy, do których nie da się podejść racjonalnie, wg. standardów naukowych. Taki przykład, bo też mam takie zainteresowania. Trzeba też być elastycznym, i umieć się odnaleźć w różnych sytuacjach, wiele więc zależy od naszego nastawienia.

"System jest skonstruowany w ten sposób, że droga do szczęścia bywa bardzo trudna,"

Widzisz, cała rzecz w tym, że ty widzisz szczęście jako cel do osiągnięcia, na przyszłość, i jeżeli tego celu nie osiągnę, poniosę porażkę, to nie osiągnąłem szczęścia. To jest raczej dążenie do sukcesu materialnego, tak do określijmy. Np. szczęście powinien odnaleźć w tym CO JEST, w odpowiedniej relacji do tego co przydarza mu się w każdej chwili, powinien być niezależny od okoliczności losu, czyli być szczęśliwy w każdej sytuacji, w biedzie, w bogactwie, etc. Czyli bardziej - odnosząc się do znanego powiedzenia - "być niż mieć". O ile wiem taki model szczęścia, oczywiście w uproszczeniu, jest zgodny np. z chrześcijańskim czy buddyjskim podejściem.
I jednocześnie to nie przeczy dążeniu do bogactwa czy sukcesu materialnego, ale nie jest to już dla kogoś "walką o przetrwanie", ktoś kto tego nie osiąga, nie załamie się, i jeżeli los będzie niełaskawy, odnajdzie się w czym innym, a nie pójdzie do przytułku zrezygnowany. I znowu, patrz "Siła spokoju", tam bohater jest właśnie na początku nastawiony na sukces, na wynik, a potem przydarza mu się.. nieszczęście i.. zobacz sam, bo nie będę spojlerował, chyba że oglądałeś już.

'Bardziej niż przeszkody formalne, drogę do spełnienia utrudniają toksyczne postawy innych i własny brak wiary."

Ja bym powiedział, że inni nigdy nie są winni. a wszystkie przeszkody po prostu mają na celu odpowiednio nas przygotować, więc budują nasz sukces w równym stopniu co pozytywne rzeczy. :)

Podsumuwując: bardziej wartość filmu widziałbym w takim uniwersalnym kontekście dążenia do celu i pokonywania przeciwności, słabości, nie poddawania się, aniżeli jako ukazanie drogi do szczęścia.

ocenił(a) film na 9


Co do rys na postawie głównego bohatera - faktycznie, nie jest nieskazitelny. Jednak całokształt jego kreacji wychodzi na plus. Podejrzewam, że po zrobieniu fortuny znalazł tego taksówkarza i zapłacił mu z dużą nawiązką. :D Wiesz, ja to jednak jestem zepsuty, bo mam spore kłopoty finansowe, a wiem, że technicznie rzecz biorąc, nie musiałbym. Mam świadomość, na jakich rzeczach ludzie zgarniają miliony (np. profesjonalne, ale ciągle... kopanie piłki), niektórzy mają na koncie miliardy. Jestem do tego stopnia zepsuty, że gdybym miał taką możliwość, bez żadnych wyrzutów sumienia ukradłbym miliarderowi milion. :P Raczej nie napadłbym na bank, bo to w większości dochody ludzi podobnie ubogich, ale jeśli mógłbym ustawić się na całe życie, zainwestować, postawić studio nagraniowe, nie martwić się o przetrwanie... to nie byłoby dla mnie problemem ukraść milion milliarderowi. Niby niemoralne, ale dużą rolę w mojej "zepsutej" etyce gra cierpienie. Dlatego nie sądzę, by miliarder sporo na tym ucierpiał. Nie mógłby kupić kolejnych dwóch Rolls Royce'ów do kolekcji? Nie wiem, pewnie i tak by mógł. Są ludzie z majątkami państw. Są w stanie kupić nowy dom z równą beztroską, jak ja kupuję gumę do żucia. Moja kradzież byłaby niemoralna, ale takie rozpiętości finansowe są jeszcze bardziej niemoralne i absurdalne, prawda? Wolny rynek czy kapitalizm to nie są przecież jedyne możliwe porządki, a ich jedyną alternatywą nie jest przecież komunizm. To wszystko są umowne gry i zasady, wymyślone przez ludzi porządki, a nie zesłane przez niebiosa. Dlatego niektóre reguły są opaczne i niemoralne u podstaw. A to ma wpływ na codzienne postępowanie ludzi w obrębie tych systemów. Nieważne, jak się nazwie dany system - to tylko gra, a nie uniwersalna, ponadczasowa prawda. Jeśli jest w stanie doprowadzić do tak intuicyjnie absurdalnych przepaści między ludźmi, to coś z nią jest nie tak i należy ją poprawić, a nie wybielać.


"Napewno jako pozytyw w filmie "W pogoni za szczęściem" jest ten wątek pokonywania przeciwności losu, wiary w siebie i dążenie do obranego celu. Jasne, że to jest tutaj pozytywne i fajnie ukazane. Jedynie co, to właśnie takie typowo amerykańskie utożsamienie szczęścia z sukcesem zawodowym, z karierą, z dużymi pieniędzmi, z dobrą bryką, statusem ludzi wokół jakich się obracasz, i pewnie jeszcze, choć nie było tego w filmie, z jakąś młodą, atrakcyjną kobietą obok. To jest typowe dla amerykanów, i nie tylko, bo to wszystko gdzieś dotarło do nas również, że to dążenie do widzialnego na zewnątrz sukcesu jest dla nich tożsame ze szczęściem i na taką mentalność właśnie "urabiają" młodych ludzi w USA. I tego się nie da ukryć, bo to wylewa się z tego filmu. Owszem, bogactwo jest czymś pozytywnym, ale odczułem taką tendencyjność w ukazaniu tego wszystkiego, pomijając inne aspekty, które są napewno ważniejsze. Dlatego, że bogactwo nie w zewnętrznym aspekcie, a w wewnętrznym, jest istotne. Ktoś może być zadowolony z tego, że jest np. mechanikiem czy budowlańcem, w sytuacji jeśli akurat to jest jego droga, czyli praca na jego możliwości, to co jest mu dane, przeznaczone, etc. Nie każdy musi być prezesem firmy, nie każdy ma takie ambicje i nie każdy będzie się z tym dobrze czuł. Więc dla mnie mechanik, który jest zadowolony ze swojej pracy i prezes firmy, który jest zadowolony, na równym stopniu odnieśli sukces, bo oni spełnili swoje przeznaczenie, zrealizowali swój potencjał. Robią to, do czego mają predyspozycję. Nie ma więc jakiegoś wzorca, że trzeba być na szczycie i wtedy odnosisz sukces, a zamiatając ulice to już nie. To są tylko stereotypy, bardzo krzywdzące, bo ludzie oceniają innych zewnętrznym aspektem."

Dla mnie osobiście "sukces" to po prostu osiągnięcie zamierzonego celu. Przy samym formułowaniu celu jednak, przyświecają człowiekowi określone wartości. Dlatego ludzie z zewnątrz oceniają czyjeś osiągnięcie jako osiągnięcie, jako sukces - ponieważ te wartości stojące u podstaw motywacji do sukcesu podzielają z tym człowiekiem. Jeśli ktokolwiek uważa cokolwiek za wartość "samą w sobie" - np. pieniądze, władzę, błysk - to siłą rzeczy, mówiąc językiem religijnym, staje się bałwochwalcą: wystarczy, że jakąkolwiek drogą zdobędzie fortunę i już nie tylko będzie uważał się za "człowieka sukcesu", ale wręcz "człowieka obiektywnie lepszego". Ludzie, którym imponuje taki blichtr, też uznają to za sukces, choć będą jednocześnie zawistni, bo wypadną w jego świetle na "obiektywnie gorszych". Jest taki aspekt czysto emocjonalny w tych wymienionych rzeczach, podniecający; aspekt fetyszystyczny. Jest to czynnik ludzki (bo człowiek to też zwierzę), ale źle jest, gdy ten czynnik zastępuje czynnik TYPOWO ludzki (bo człowiek to wyjątkowe zwierzę). Mogę cieszyć się świetnym samochodem, to niezła frajda, mogę, niczym dziecko, pochwalić się nabytkiem innym - jak nową zabawką. Jednak człowiek potrafi podejść do tego z dystansem, nie utożsamiać się z materialnym zapleczem, które zdobył. Potrafi dostrzec, że wszystko może być jakąś wartością, jeśli widziane jest jako część większej całości, holistycznie. Dlatego np. pieniądze mogą być wartością, ale nie jestem dzięki nim "obiektywnie lepszy", mimo faktu, że im więcej pieniędzy, tym więcej mogę zrobić również wartościowych rzeczy. Nie ma czegoś takiego, jak obiektywna lepszość, a po prostu lepszość w danej dziedzinie. Nie odrzucam więc "błysku", ale widzę go takim, jaki jest. Jako największy sukces postrzegam zrealizowanie swojego potencjału i zarabianie na tym, ponieważ uświadamia to innym, że można połączyć aspekt duchowy z zewnętrznym, szczęście z sukcesem materialnym. Jeśli ktoś wykorzystuje swoje największe zdolności, to daje z siebie innym to, co w nim najlepsze; jeśli dzięki temu staje się w dodatku bogaty, to doprawdy wzór do naśladowania. To prawdziwy sukces. A jeśli ktoś jest przedsiębiorcą, fakt, bogatszym niż ogół, ale podchodzący do swojej aktywności oschle - nieważne, czym będzie się zajmował, ważne, żeby była kasa - ba, jeśli wykorzystuje swoich pracowników... to fakt, będę mu konstruktywnie zazdrościł świetnego wozu i poziomu życia generalnie. Nie imponuje mi on jednak, ponieważ nie chciałbym zdobyć tych rzeczy jego metodami. Są oczywiście takie zawody, w których będąc nawet mistrzem, nie można liczyć na zrobienie milionów. Myślę jednak, że pasjonaci takich dziedzin (np. stolarstwo) mają to z tyłu głowy i mentalnie przygotowują się do tego. A i oczywiście, że wówczas pasjonat swojej pracy zarabiający na niej nie kokosy, ale przyzwoicie, czuje się spełniony i można go nazwać człowiekiem sukcesu. Przynajmniej moje wartości też tak podpowiadają.

"Tak, racja, ale nie każdy tak do tego podchodzi. Może słowo "stado" jest krzywdzące, bo tak jak mówię, każdego trzeba rozpatrywać indywidualnie wg. jego predyspozycji i roli w społeczeństwie. Ktoś jednak musi wykonywać te prace. Jakoś pracowałem właśnie - co prawda krótko - wykonując taką mechaniczną robotę, i byłem bardzo szczęśliwy. Zero stresu, mogłem się skupić na wykonaniu zadania w 100%, sam przez 8h, i nie czułem jakoś nudy, dlatego, że praca była aktywna, w ruchu. Może i mam większy potencjał, aspiracje, ale jakaś część mnie się tutaj realizowała, a ta bardziej intelektualna niekoniecznie musi się spełniać będąc profesorem czy klepiąc programy komputerowe. I tak praca zwykle ogranicza, nie oszukujmy się. Nawet profesor na uniwersytecie musi trzymać się jakichś zasad, np. religioznawca, musi być obiektywny, a porusza często tematy, do których nie da się podejść racjonalnie, wg. standardów naukowych. Taki przykład, bo też mam takie zainteresowania. Trzeba też być elastycznym, i umieć się odnaleźć w różnych sytuacjach, wiele więc zależy od naszego nastawienia."

Stado... chodzi mi o to, że większość ludzi jest po prostu przeciętna, a nie głupia. Dlatego jednak system niestymulujący potencjału i uczący, że życie to droga krzyżowa, robi im w głowach samospełniającą się przepowiednię i faktycznie, ich życie staje się męczarnią, a oni martyrologicznymi żołnierzami. Większość jest na to podatna, co nie oznacza, że to nieuniknione. Dlatego zachowuje się jak stado, nasiąkając spaczonymi motywacjami (często sprzecznymi, bo co innego szkoła, co innego np. Kościół, co innego media), a w konsekwencji stają się po prostu takim "stadem" konformistów i oportunistów, rywalizując ze sobą również w sposób wypaczony i na "pierdoły". Spójrz, tak wielu ludzi powtarza "byle do piątku", "byle do weekendu", "byle do np. 16.00", "byle do pensji". Nie sądzę, żeby była to nieumiejętność cieszenia się chwilą. Takie wmawianie sobie, że odpieprzanie monotonnych czynności do kilkunastu godzin dziennie to niezły sposób życia, może być tylko przejściową strategią w osiągnięciu innych celów. Pozwala to na krótką metę widzieć perełki w bagnie, pozytywy w całkowicie nieswoim żywiole. Ludzie mają większe zdolności, ale większość marnuje się w takich pracach, jak w fabryce. Tych zdolności nie są świadomi, bo są średni, a system nie pomógł im w ich ujawnieniu. Dlatego nie są pewni, co tak naprawdę chcieliby w życiu robić. Wiedzą tylko, że to nie to, czym zajmują się teraz - i dlatego mottem jest "byle do" (co jasno prowadzi do wniosku "byle do śmierci"). Swojej pracy nie lubią. Gdy ktoś jest natomiast swoich talentów i żywiołu świadom, wówczas potrafi monotonnej roboty NIENAWIDZIĆ. Może, jako człowiek bardziej świadomy, motywować się dostrzeganiem pozytywów, carpe diem... ale nie oszuka w dłuższej perspektywie sam siebie, bo to nie jego "ego", lecz jego budulec. To, co go tworzy. To on podpowiada mu: "to nie miejsce dla ciebie", to również nie jest ta mentalność i to towarzystwo dla niego (np. atmosfera wzajemnego obmawiania się, typowe dla klimatów najbardziej podrzędnych prac fizycznych). Jakby ryba żyła na lądzie. Tym bardziej, że absolutnie NIKT - nawet bardzo manualnie utalentowany człowiek nie ma "predyspozycji" do wkręcania śrubki przez cały dzień, żeby to ująć obrazowo. A że takie prace muszą być wykonane? Jasne, ale czy muszą być wykonywane przez ludzi? Przy czym powtarzam, nie chodzi o wszystkie możliwe prace fizyczne, bo są one różne - wiele jednak już na obecnym poziomie techniki mogłyby wykonywać maszyny. Dużo moglibyśmy dyskutować nad kształtem systemu, ale bez wchodzenia w szczegóły, jest to okropne marnotrawstwo ludzkich zasobów - fakt, że tylu ludzi musi spędzać tak wiele czasu na powtarzalnych robotach dla robotów. Jeśli pracowałeś krótki okres fizycznie, może nie jesteś w stanie się wczuć. Ja mam za sobą lata marnowania się - dopiero od roku, a to i tak dopiero dodatkowo, bo firma sama raczkuje, dorabiam na "swoim żywiole". Wiem, że te lata mnie nie uszlachetniły. Niczego nie nauczyły, potwierdzały tylko raz za razem wniosek, że dopóki nie będę miał pracy, do której się nadaję, dopóty będę coraz bardziej sfrustrowany i odmóżdżony, a także niezrozumiany przez otoczenie. Odnosząc się do Twojej ostatniej uwagi - tego typu przeszkody mogą co najwyżej człowieka uodpornić, tylko nie wiem po co, skoro ostatecznie osiąga swój cel, jest w swoim "flow", a wówczas nie ma bodźców, na które tamte lata miały go rzekomo hartować. Gdy zajmuję się swoją pasją, to problemy w jej obrębie są dla mnie wyzwaniami, a gdy podejmuję się ich, radość przyćmiewa wysiłek. A że w życiu prywatnym nie zawsze robimy to, co lubimy? Jasne - taka jest charakterystyka życia, niezależnie od systemu. Dzisiaj jednak takie hasła wtłaczane są od dzieciaka do głów, a przygotowują mentalnie na życie, w którym NIEMAL ZAWSZE ROBI SIĘ TO, CZEGO SIĘ NIE LUBI. Dlatego tak długo dzieci i młodzież bombarduje się równolegle szczegółami z kilkunastu przedmiotów, bez edukacji, która ukazywałaby nawet zazębianie się owej wiedzy. Czy to lubią? Nie - "w życiu nie zawsze robimy to, co lubimy" - muszą więc zakuć, zdać, zapomnieć. Muszą swoje odbębnić, a później to się mogą pobawić. Co ma przełożenie na życie dorosłe - odbębnić swoje, a w weekend się narąbać; zrobić reset, by zapomnieć o tym, jak nudne życie się prowadzi i o tym, że po weekendzie czeka to samo.

"Widzisz, cała rzecz w tym, że ty widzisz szczęście jako cel do osiągnięcia, na przyszłość, i jeżeli tego celu nie osiągnę, poniosę porażkę, to nie osiągnąłem szczęścia. To jest raczej dążenie do sukcesu materialnego, tak do określijmy. Np. szczęście powinien odnaleźć w tym CO JEST, w odpowiedniej relacji do tego co przydarza mu się w każdej chwili, powinien być niezależny od okoliczności losu, czyli być szczęśliwy w każdej sytuacji, w biedzie, w bogactwie, etc. Czyli bardziej - odnosząc się do znanego powiedzenia - "być niż mieć". O ile wiem taki model szczęścia, oczywiście w uproszczeniu, jest zgodny np. z chrześcijańskim czy buddyjskim podejściem.
I jednocześnie to nie przeczy dążeniu do bogactwa czy sukcesu materialnego, ale nie jest to już dla kogoś "walką o przetrwanie", ktoś kto tego nie osiąga, nie załamie się, i jeżeli los będzie niełaskawy, odnajdzie się w czym innym, a nie pójdzie do przytułku zrezygnowany. I znowu, patrz "Siła spokoju", tam bohater jest właśnie na początku nastawiony na sukces, na wynik, a potem przydarza mu się.. nieszczęście i.. zobacz sam, bo nie będę spojlerował, chyba że oglądałeś już."

Ludzie nie pytają o sens życia, gdy są szczęśliwi, tylko w momentach nieszczęścia. Czy w takim razie sens życia jest tożsamy ze szczęściem? Poniekąd tak, ale to niepełna prawda. Pojęcie "sensu" zawiera pierwiastek racjonalny. Niezależnie od kontekstu, "sens" odnosi się do spójności. Dlatego działanie uważamy za sensowne, gdy jest spójne z zamierzonym celem, czyli skutecznie do niego prowadzi. Ćwiczenie na siłowni ma sens, gdy chcesz w ten sposób zbudować mięśnie, ale nie wtedy, gdy chcesz tą metodą zmienić płeć. Jak jednak ocenić sensowność samego celu? Do czego ów cel odnieść? Do człowieka, który go wyznacza. Musimy innymi słowy założyć, że ten cel musi być sensowny, ponieważ każdy ma swoje predyspozycje i preferencje, a także motywacje i potrzeby, które odpowiadają za te cele. Cel jest spójny z człowiekiem. To jego emocje, a rozum czyni techniczną drogą do ich zaspokojenia (spójność emocji i intelektu). Gdy w takim razie człowiek podejmuje szereg działań prowadzących do szeregu celów, to zmierza do sensu życia, czyli spełnienia. Tak, by jego życie było spójne z nim. Możliwie jak najbardziej spójne. Żeby był dopasowany z życiowym partnerem, z towarzystwem, z pracą. Żeby te elementy współgrały ze sobą i z samym człekiem. Tak, by nie być wiertarką wykorzystywaną do mieszania napojów. Tak ujmując sens życia, jest on tożsamy nie ze szczęściem, ale spełnieniem, choć co oczywiste, szczęście jest emocjonalnym pokłosiem spełnienia. W takim ujęciu szczęście jest oczywiście ulotne, dynamiczne i stopniowalne. Można, z takim patrzeniem na sens i szczęście, nie być totalnie nieszczęśliwym, gdy np. nie ma się jeszcze wymarzonej pracy. Można jednak, po prostu, dążyć do pełniejszego szczęścia. Nie trzeba więc wyznawać filozofii "tu i teraz", ponieważ zaprzecza ona pewnemu ważnemu aspektowi ludzkiej natury. Cieszę się ze wszystkich wynalazków ludzkości, choć można wykorzystywać je różnie. Nie powstałyby one, gdyby ludzie cieszyli się tylko tym, co mają. Dalekowschodnie filozofie są ożywcze, bo niwelują dualizm, którym zachodnie społeczeństwo jest przesiąknięte. Co mi się w nich nie podoba, to tworzenie innego dualizmu, ponieważ wydorębnia się mocno "ego". Ego otóż nie jest do likwidacji, ale również musi współgrać z resztą ludzkiego budulca. Można po prostu przypominać sobie co jakiś czas, co ma się do tej pory, wyostrzać zmysły, cieszyć się małymi rzeczami, przeżywać wdzięczność, włączać tę świadomość, by nie zatracić się w pogoni. Dokładnie tak, jak po treningu należy zregenerować siły. ;)

użytkownik usunięty
tadzimierz_filmweb

Ja to widzę tak, że owa filozofia, jak to nazwałeś, "tu i teraz" jest taką podstawą, fundamentem bazowym owego szczęścia, tak to określijmy. Dlatego, że los bywa przeróżny, ludzie zapadają na choroby nieuleczalne, sportowiec ulega wypadkowi i nie może robić tego co kocha, najlbliższych tracimy - wiemy jak życie wygląda na powierzchni. Wobec tego jasne jest, że mądry człowiek szczęścia nie będzie uzależniał od tego co mijające, nie będzie budował zamku na piasku, wiedząc, że za chwilę przyjdzie fala. A szczęście zbuduje na innym fundamencie, który da mu oparcie, niezależni od przeciwności losu. Zbuduje go bardziej na skale, niż na piasku. Więc podstawa tego szczęścia nie może być w "mieć", czy w aspekcie osiągnięcia zewnętrznego sukcesu, a powinna być niezależna od nich. Natomiast wszystko inne, co dodaje do tej podstawy rożne elementy, jak pisałeś, praca, którą daje nam satysfakcję, gdzie się spełniamy, związek z osobą z którą rzeczywiście kochamy i różne inne rzeczy. Jasne, ale to dodatek. Bowiem gdy zbyt mocno uzależniamy swoje szczęście od tych rzeczy to w sytuacji gdy coś tracimy, gubimy też to co najważniejsze, szczęście i spokój. I stajemy się przegranymi w swoich własnych oczach, przecież tak sami zdefiniowaliśmy dla nas pojęcie sukcesu czy szczęścia.

Nie zgodzę się, że bogaci ludzie, miliarderzy niby czynią coś niemoralnego. Owszem, możliwe, że wiele osób tak postępuje (tak naprawdę nie mnie to oceniać), ale w samej idei władzy i bogactwa jest możliwość przejawienia najwyższej etyki. Wszystko na dwie strony, zależy czy patrzysz aspektem swojej zwierzęcej, zewnętrznej natury, czy wewnętrznej. I to co jest wklęsłe dla jednej, jest wypukłe dla drugiej. A etyki, moralności nie znajdziesz w zwierzęcej naturze, tam jest czysty egoizm. I dobrze, nie ma w tym nic złego, dlatego, że to jest bazą do rozwoju. Plus za szczerość w tej materii, uświadomienie, że jest się zepsutym jest bardzo pozytywnym zjawiskiem, dlatego, że to jest pierwszy krok ku prawdzie. Ale z drugiej strony to tylko pół-prawda, trzeba poznać drugą stronę, tą ukrytą, dlatego, że to z niej objawia się w nas życie, to czego każdy szuka. I tam tylko jest etyka czy moralność. Tylko w ten sposób można potem popatrzeć na świat i zobaczyć go w innym świetle. I pewnie też pojęcie szczęścia zmieni się. A w tym co zewnętrzne jest tylko działanie motywowane własną korzyścią lub strachem przed ukaraniem, co tez jest własną korzyścią, pod płaszczykiem moralności, etyki, i dość często religii.
Wiele rzeczy można zaobserwować w świecie natury (przyroda, kosmos), bo w niej ukryte jest większość prawd, aczkolwiek nie tam jest ich źródło. Ale tam jest o wiele czystszy obraz niż w kulturze, etc. dlatego, że w kulturze jest wiele rzeczy dodanych przez człowieka, i tylko w starych kulturach gdzieniegdzie pozostały zwyczaje, prawa, które zostały wzięte z praw natury, a nawet wyżej, z ich korzeni. I np. kwestia biznesu, to że ktoś osiąga sukces, zależy od poprawnego wykorzystania tych praw. Aczkolwiek człowiek tu też może kierować się egoizmem lub.. kierować swym egoizmem.

Zgadzam się co do tego co dotyczy ego, dlatego, że ono musi cały czas się rozwijać, tyle, że musi zostać odpowiednio ukierunkowane poprzez naszą wewnętrzną część, być zarządzane przez nią, a nie, że ego nami zarządza, czyli jesteśmy niewolnikami własnych pragnień i jak tylko dać nam odpowiednio silną pokusę to człowiek złamie wszystko. Jaki masz inny budulec? Wszystko jest oparte w nas o jedno, o egoizm. A to co wewnętrzne, jest ukryte w nas głęboko, i w bardzo niewielkim stopniu jest przez nas uświadamiane. To trzeba wiedzieć, żeby siebie nie łudzić i nie brać np. egoizmu ubranego w altruizm za dobro i ze duchową jakość, bo wtedy zamykamy się na to co nią rzeczywiście jest, myśląc, że już ją mamy. Dlatego szczerość jest ważna, choćby prawda nie była wygodna.

użytkownik usunięty
tadzimierz_filmweb

"Tak ujmując sens życia, jest on tożsamy nie ze szczęściem, ale spełnieniem, choć co oczywiste, szczęście jest emocjonalnym pokłosiem spełnienia. "

A skąd wypływa zadowolenie np. z patrzenia w piękny krajobraz? Zastanawiałeś się? Albo z słuchania muzyki? Albo z siedzenia w ciszy i nic nie robienia? Skąd się bierze, to akurat masz za darmo, ale skąd się to bierze? Jeden robi to samo i się delektuje a drugi mając to samo nie wie co ze sobą zrobić.

ocenił(a) film na 9

"Ja to widzę tak, że owa filozofia, jak to nazwałeś, "tu i teraz" jest taką podstawą, fundamentem bazowym owego szczęścia, tak to określijmy. Dlatego, że los bywa przeróżny, ludzie zapadają na choroby nieuleczalne, sportowiec ulega wypadkowi i nie może robić tego co kocha, najlbliższych tracimy - wiemy jak życie wygląda na powierzchni. Wobec tego jasne jest, że mądry człowiek szczęścia nie będzie uzależniał od tego co mijające, nie będzie budował zamku na piasku, wiedząc, że za chwilę przyjdzie fala. A szczęście zbuduje na innym fundamencie, który da mu oparcie, niezależni od przeciwności losu. Zbuduje go bardziej na skale, niż na piasku. Więc podstawa tego szczęścia nie może być w "mieć", czy w aspekcie osiągnięcia zewnętrznego sukcesu, a powinna być niezależna od nich. Natomiast wszystko inne, co dodaje do tej podstawy rożne elementy, jak pisałeś, praca, którą daje nam satysfakcję, gdzie się spełniamy, związek z osobą z którą rzeczywiście kochamy i różne inne rzeczy. Jasne, ale to dodatek. Bowiem gdy zbyt mocno uzależniamy swoje szczęście od tych rzeczy to w sytuacji gdy coś tracimy, gubimy też to co najważniejsze, szczęście i spokój. I stajemy się przegranymi w swoich własnych oczach, przecież tak sami zdefiniowaliśmy dla nas pojęcie sukcesu czy szczęścia."

Zgadzamy się zatem, że szczęście jest stopniowalne. Jest też wieloaspektowe. Żeby taki fundament, trwały fundament zbudować, człowiek musi być w minimalnym stopniu refleksyjny. Musi potrafić zatrzymywać się, nie bać się wsłuchiwać się w siebie, zadawać sobie pytania, wyciszać się. Te wszystkie zdolności w nim drzemią - by cieszyć się byciem samemu ze sobą, małymi rzeczami, by cieszyć się uśmiechem dziecka, seksem, dobrym jedzeniem, zwiedzaniem świata, pracą. Tak skrajnie różne przyjemności, których nie da się ze sobą porównać i stwierdzić, co jest większą przyjemnością, bo to jakby porównywać "co jest smaczniejsze, mój ulubiony tort czekoladowy, czy najlepiej przyrządzony kotlet". Moim zdaniem bardzo ważne jest, czy dążąc do dalekosiężnych celów chcemy udowodnić sobie i innym, że jesteśmy wartościowi. A raczej, jak duży nacisk na to kładziemy, bo niezależnie od niuansów, taka właśnie motywacja zawsze przyświeca. Pytanie - czy jeśli mojego celu nie osiągnę, albo dopóki go nie osiągnąłem, to wartościowy nie jestem? Powiedzmy, że chcę pracować w rozrywce. Jeśli bardziej do tego dążyłem kierując się entuzjazmem, tym lepiej dla mnie, ale w parze z entuzjazmem idzie też przekonanie, że każda praca jest wartościowa. Również praca w rozrywce. Z jednej strony sprzątanie jest potrzebne, więc taka praca również ma wartość. Z drugiej strony, sprzątać potrafi każdy i dlatego żaden sprzątacz nie zarabia tyle, ile dowolny informatyk - ponieważ umiejętności dotyczą te same rynkowe reguły, co produktów. Rzadszy towar jest droższy. Każdy umie sprzątać, nie każdy umie np. śpiewać. Mogę oczywiście wierzyć w siebie, ale człowiek to też istota społeczna i chciałby, aby ludzie wokół docenili jego zdolności. Balansujemy między różnymi potrzebami i je wyważamy, próbując je jak najlepiej pogodzić.

"Nie zgodzę się, że bogaci ludzie, miliarderzy niby czynią coś niemoralnego. Owszem, możliwe, że wiele osób tak postępuje (tak naprawdę nie mnie to oceniać), ale w samej idei władzy i bogactwa jest możliwość przejawienia najwyższej etyki. Wszystko na dwie strony, zależy czy patrzysz aspektem swojej zwierzęcej, zewnętrznej natury, czy wewnętrznej. I to co jest wklęsłe dla jednej, jest wypukłe dla drugiej. A etyki, moralności nie znajdziesz w zwierzęcej naturze, tam jest czysty egoizm. I dobrze, nie ma w tym nic złego, dlatego, że to jest bazą do rozwoju. Plus za szczerość w tej materii, uświadomienie, że jest się zepsutym jest bardzo pozytywnym zjawiskiem, dlatego, że to jest pierwszy krok ku prawdzie. Ale z drugiej strony to tylko pół-prawda, trzeba poznać drugą stronę, tą ukrytą, dlatego, że to z niej objawia się w nas życie, to czego każdy szuka. I tam tylko jest etyka czy moralność. Tylko w ten sposób można potem popatrzeć na świat i zobaczyć go w innym świetle. I pewnie też pojęcie szczęścia zmieni się. A w tym co zewnętrzne jest tylko działanie motywowane własną korzyścią lub strachem przed ukaraniem, co tez jest własną korzyścią, pod płaszczykiem moralności, etyki, i dość często religii.
Wiele rzeczy można zaobserwować w świecie natury (przyroda, kosmos), bo w niej ukryte jest większość prawd, aczkolwiek nie tam jest ich źródło. Ale tam jest o wiele czystszy obraz niż w kulturze, etc. dlatego, że w kulturze jest wiele rzeczy dodanych przez człowieka, i tylko w starych kulturach gdzieniegdzie pozostały zwyczaje, prawa, które zostały wzięte z praw natury, a nawet wyżej, z ich korzeni. I np. kwestia biznesu, to że ktoś osiąga sukces, zależy od poprawnego wykorzystania tych praw. Aczkolwiek człowiek tu też może kierować się egoizmem lub.. kierować swym egoizmem."

Nie napisałem, że miliarderzy są niemoralni czy że robią coś niemoralnego przez sam fakt, że są miliarderami. W końcu kasa to tylko i aż, narzędzie. Jej wykorzystanie zależy od człowieka, od jego wyznawanych wartości, a więc m.in. od tego, jak tę kasę postrzega. Potężna kasa to potężne narzędzie. Można nią wyrządzić światu/wielu ludziom równie olbrzymią krzywdę, albo przyczynić się do olbrzymiego dobra. Podobna prawidłowość dotyczy postępu, choćby technicznego. Im większe narzędzie, tym większa możliwość dobra, a zarazem ryzyko równie wielkich niebezpieczeństw. To dopiero potencjalne. W przypadku niesamowitego bogactwa, wielką krzywdę można wyrządzić poprzez samo... zaniechanie. Bo spójrz, co jest najbardziej w dzisiejszym świecie karygodne? Fakt, że tylu ludzi się po prostu marnuje? To bardzo karygodne, ale bądźmy szczerzy - codziennie z głodu umiera 18.000 ludzi. Powiedzieć w tym kontekście, zgodnie z totalnym zaprogramowaniem przez kapitalizm i jego zasady gry (jakby były odwiecznymi prawami kosmosu), że ci umierający są "sami sobie winni" to hańba, prawda? Co do tego chyba mało kto ma wątpliwość. A zatem niemoralna jest sama sytuacja, w której jeden grzebie po śmietnikach, a drugi opływa w luksusy. Niezależnie od tego, co jeden i drugi robił w przeszłości, bo aż takich rozpiętości nie tłumaczy nic. Żadne umowne gierki, w które ludzie sobie pogrywają. Czy też ludzkość. Patrząc szerzej, taka sytuacja to naturalna konsekwencja systemu monetarnego wbudowanych weń zasad. Zbyt wiele tu nastawienia na szybki zysk. Bo przecież patrząc dalekosiężnie, podnosząc ludzi z nędzy nie tylko pomaga im się, tak po ludzku, ale także INWESTUJE. Bo człowiek i jego potencjał to kapitał. Wyobraźmy sobie, że wszyscy milionerzy i miliarderzy świata zrzucają się na taki cel, by wyeliminować głód na świecie. Gdyby na pomysł wyeliminowania głodu wpadł tylko jeden miliarder, to na taki cel musiałby stracić cały swój majątek. A gdyby któryś wyszedł z inicjatywą zbiórki, każdy straciłby może 10% majątku. Dużo zależy od tego, czy człowiek mocno zakorzenił się w patrzeniu na świat kategoriami systemu, w którym funkcjonuje, czy potrafi myśleć abstrakcyjnie i włączyć do tego swoje intuicje, od systemów niezależne. M.in. intuicje moralne. Wtedy myślenie racjonalne współgra z "sercem". Abstrahując od szczegółów - posiadanie ogromnego majątku to nic złego. Nie tyle życzę bogaczom, by mieli mniej, co tego, by najubożsi mieli podstawę życiową. Jeśli nie da się tego zrobić inaczej, niż poprzez zabranie najbogatszym ludziom świata 1% ich majątków, to trudno, choć nie jest to motywowane zemstą na bogaczach (ojej, stracą procent bogactwa!). Sądzę, że człowiek jest zwierzęciem, ale wyjątkowym; zatem kiedy stawia się go w takiej sytuacji, że musi walczyć o przeżycie, dosłownie - przetrwanie biologiczne, to uruchamiają się w nim te przestarzałe i destrukcyjne zwierzęce instynkty. Jasne, niech każdy ma możliwość "walki" czy konkurencji o lepszy poziom życia, o spełnienie właśnie, o jak najpełniejsze wykorzystanie swoich naturalnych zasobów - ale nie o przetrwanie!

I tutaj musze się odnieść do tej zwierzęcej natury trochę szerzej: na dobrą sprawę nie da się wyodrębnić natury ludzkiej i zwierzęcej, rozdzielić ich. Można w poszczególnych przypadkach, dla jasności, posługiwać się tymi terminami, ale to tylko abstrakcyjne i drążąc temat zawsze dojdziemy do wniosku, że to rozdzielanie jest nieuprawnione, bo praktycznie jest to nierozdzielne. Bardziej adekwatne jest mówienie o naturze starszej i nowszej, zaś obydwie składają się na naturę ludzką (której manifestacją jest z kolei kultura). Myślenie racjonalne na nic, jeśli nie ma zapalnika w postaci emocji. Gdyby zaś w tej starszej naturze, jak piszesz "zwierzęcej" nie było niczego dobrego, a jedynie "czysty egoizm", to wszyscy bylibyśmy psychopatami. Nie byłoby bowiem emocjonalnych motywacji do czynienia dobra czy nieczynienia zła. Do sprawiania ludziom przyjemności albo niewyrządzania krzywd, do pocieszania. Gdyby hipotetycznie wyeliminować empatię (a to odruch jednak starszy od gatunku homo sapiens), cała nasza "moralność" byłaby atrapą, bo opierałaby się wyłącznie na intelektualnych kalkulacjach. Ludzie robiliby coś dobrego dla innych tylko wówczas, jeśli zwiastowałoby to korzyści dla nich. Korzyści materialne oczywiście. Materialne? A są jakieś inne? No, właśnie - w tym momencie widać, że jest to czyste teoretyzowanie, z tą likwidacją zalążków moralności "zwierzęcej". Bo ewolucyjnie rzecz biorąc, egoizm jest matką empatii. Dlatego mamy też korzyści EMOCJONALNE. Ponieważ robiąc coś dobrego dla innych, sami czujemy się lepiej. To jest ta empatia w akcji. Która wzięła się stąd, że miliony lat temu okazało się, że współpraca popłaca. To zakodowało się w naszych genach jako współodczuwanie i de facto wyniosło egoizm na wyższy poziom! Gdyby bowiem przyjrzeć się bliżej, empatia jest wczuciem i zrozumieniem cudzego egoizmu. To już na tym zwierzęcym poziomie zaczyna się etyka. Mijasz się z kimś obcym na ulicy... no, być może nie w Polsce, ale mijasz się, ta osoba uśmiecha się do Ciebie, to sprawia Ci przyjemność i automatycznie też się do niej uśmiechasz i to ona wtedy ma przyjemność. Moim zdaniem nasza cywilizacja zbytnio odcięła się od natury pierwotnej, na co wpływ miały także pewne założenia chrześcijaństwa. A empatia przecież także domaga się w najmłodszych latach stymulacji - system powinien temu sprzyjać. Zatem uniwersalnych praw nie trzeba szukać gdzieś daleko, w kosmosie - choć jest to ciekawe. Badzo korzystne jest patrzenie na człowieka holistycznie, również w sensie jego genezy. Człowiek tak długo tworzy niekompleksowe systemy, jak długo nie poznał prawdy sam o sobie. Także w sensie gatunkowym, nie tylko indywidualnym, choć to się zazębia. Dopiero od stosunkowo niedawna nauki takie jak antropologia poczyniły wielki postęp i należałoby z ich odkryć skorzystać oraz wdrożyć je np. w podsystem edukacji. Tutaj upatruję sedna. Tak długo, jak nie znamy prawdy o człowieku, bo nie jest ona wdrożona w system (nauka dąży do prawdy najuczciwszą metodą), tak długo posługujemy się przestarzałymi koncepcjami, które z tej racji, że wiedzy nie uwzględniają, nie wydobywają z człowieka jego faktycznej natury w całej okazałości. W tym sensie te przestarzałe konstrukty są "ludzkie" i "bałwochwalcze" - nie dlatego, że stworzył je człowiek, bo nic nie zostało nam przecież zesłane wprost z niebios - dlatego, że w dużym stopniu człowiek je po prostu wymyślił, wydumał. A jeśli racjonalne myślenie i intuicje są równie ważne, to tak samo, patrząc szerzej, na cywilizację, równie ważna jest naukowa wiedza oraz etyczne rozważania.

"Zgadzam się co do tego co dotyczy ego, dlatego, że ono musi cały czas się rozwijać, tyle, że musi zostać odpowiednio ukierunkowane poprzez naszą wewnętrzną część, być zarządzane przez nią, a nie, że ego nami zarządza, czyli jesteśmy niewolnikami własnych pragnień i jak tylko dać nam odpowiednio silną pokusę to człowiek złamie wszystko. Jaki masz inny budulec? Wszystko jest oparte w nas o jedno, o egoizm. A to co wewnętrzne, jest ukryte w nas głęboko, i w bardzo niewielkim stopniu jest przez nas uświadamiane. To trzeba wiedzieć, żeby siebie nie łudzić i nie brać np. egoizmu ubranego w altruizm za dobro i ze duchową jakość, bo wtedy zamykamy się na to co nią rzeczywiście jest, myśląc, że już ją mamy. Dlatego szczerość jest ważna, choćby prawda nie była wygodna. A skąd wypływa zadowolenie np. z patrzenia w piękny krajobraz? Zastanawiałeś się? Albo z słuchania muzyki? Albo z siedzenia w ciszy i nic nie robienia? Skąd się bierze, to akurat masz za darmo, ale skąd się to bierze? Jeden robi to samo i się delektuje a drugi mając to samo nie wie co ze sobą zrobić."

Egoizm nie jest zły, jak pisałem. Wsłuchanie się w siebie pozwala zauważyć, że egoizm nigdy nie jest czysty, bo nie potrafimy na dobrą sprawę być szczęśliwi, jeśli nie dzielimy z kimś tego szczęścia, albo jeśli widzimy wokół nieszczęście innych. Czasami wyciąga się z tego kiepski wniosek, że mamy coś poza egoizmem. Nie, to po prostu egoizm na wyższym poziomie, a rozdzielanie tego prowadzi do wewnętrznych konfliktów. No, bo tak - po prostu chcemy dla siebie dobrze. Chcemy dla siebie także coraz lepiej. Pytanie, czy faktycznie będzie lepiej, jeśli będzie lepiej tylko jednostronnie? Będzie to uboga lepszość. ;) Mamy te wszystkie zdolności w sobie i nic tu nie neguje egoizmu. Podziwianie krajobrazów, słuchanie muzyki, przebywanie w ciszy, dawanie ludziom prezentów bym dodał dla przykładu. Moje ego chciało kiedyś, żebym nie był wyrzucony z mieszkania. Wtedy znalazła się osoba, która pożyczyła mi kilka tysięcy, bym dług mógł spłacić i nie martwić się eksmisją. Pomogła mojemu ego i swojemu ego. Ja jestem wdzięczny jej ego, moje ego chce się odwdzięczyć przy pierwszej możliwej okazji. Z tej racji, że nie dałem wciągnąć się w wir systemu, moja empatia nie jest osłabiona i nie myślę o tym na zasadzie "Jezu, ale mi głupio, muszę jak najszybciej jej to spłacić i mieć to z głowy". Wskutek rozdzielania naszych dążności popada się w szalone postawy. Wtedy nawet sprawienie komuś przysługi to dla tego kogoś dyskomfort psychiczny, bo obdarowany wyczuwa, że obdarowujący chce mu coś dać, żeby później to wypominać. Takie postawy to błędne koło i wszyscy tacy ludzie są podskórnie nieszczęśliwi, bo tłamszą jakąś część swojej natury. Wielu ludzi bardzo się boi, żeby ktoś nie przypiął im łatki egoisty właśnie. Najpierw trzeba zaakceptować fakt, że każdy chce dla siebie jak najlepiej i nie jest to nic złego. Dopiero wtedy, gdy człowiek to zaakceptuje, zrozumie też innych, uruchomi swoje pokłady i będzie mógł nieść dobro innym.

użytkownik usunięty
tadzimierz_filmweb

Trochę mnie przeceniłeś, bo nie bazuje tutaj ani na nauce ani na racjonalizmie, tylko na poznaniu samego siebie :)

Po prostu to co ja pisze wynika z wglądu w siebie, we własną świadomość, to nie są standardy, które możesz odnieść do wzorców społecznych z naszego świata czy do książek o etyce. Poznanie zła idzie w parze z poznaniem dobra, dlatego, że wszystko poznaje się ze swojego przeciwieństwa, na zasadzie kontrastu, który powstaje w nas. Więc jeżeli człowiek nagle doświadczyłby takiego prawdziwego dobra, to nagle to co uważał za dobro stanie się dla niego złem, bo zmieni się mu wewnętrzna skala i standardy z tego świata przestają dla niego istnieć.
W mojej skali to dobro o którym mówisz na przykładzie babci to właśnie jest ten czysty egoizm, że ktoś nie czyni dobra, a kalkuluje co mu przyniesie większą korzyść i tylko wybiera to. Nie ma w tym nic cudownego. To nie jest dobro o jakim mówię. Można określić, że między dobrem, a złem jest przepaść. Innymi słowy, mogę teraz tysiąc takich czynów o jakich mówisz popełnić, co więcej cokolwiek o czym mi powiesz, że jest to najbardziej dobry czyn i naprawdę nie będę czuł, że czynię coś dobrego. Dlatego, że dobro to jest zupełnie inna jakość. Ona nie jest w działaniu, w czynie. Mimo, że ten czyn, staranie jest ważne. Jeżeli człowiek radykalnie nie odmieni świadomości, to same czyny będą tylko imitowały dobro, ale one nie sprawią, że on przejawia je realnie i odczuje, że faktycznie przejawia dobro.
Jak widzisz, to co ty nazywasz dobrem i złem jest czymś KOMPLETNIE Innym niż to co ja określam, bazuje na innej skali, innym punkcie odniesienia.

Oczywiście w ramach różnych dyskusji można w dalszym ciągu mówić, że to jest dobre, tamto zło, np. ktoś mnie uszczypie w brzuch i powiem, że to zło, a drugi mnie pogłaska po brzuchu i powiem, że to dobro, ale to nie jest ten poziom o jakim mówię, dlatego, że wyznacznikiem jest tutaj nasz egoizm, nasze ciało, i to co miłe dla niego nazwie dobrem, a to co niemiłe nazwie złem, gdzie indziej np. emocje to określą, albo sam czyn w czyich oczach np. danie tysiąca złotych na chore dzieci. A moim wyznacznikiem skali do której się odniosłem jest sama świadomość. I to jest niezależne od tego co się wydarza, np. mogę być wyzywany przez kogoś, od najgorszych, a ja to odczuje jako dobro, dlatego, że świadomość przekracza egoizm, a w innym stanie niby będę robił coś dobrego dla innych, ale wewnątrz będę czuł tak jakbym czynił zło, wystarczy, że będzie we mnie jedna zakłamana myśl, które przejawi moje prawdziwe intencje, że tak naprawdę robię coś, ale oczekuje czegoś od kogoś, jakiejś rekompensaty.

I wielu ludzi może to dziwić, ale jak poczyta np. "Kazanie na gorze", gdzie Jezus mówi, że jedna zła myśl i czyn jest jak przestępstwo, to tu jest podobnie. No przecież to jest etyka chrześcijańska, teoretycznie człowiek od dziecka się edukuje w tym kierunku, więc powinno to wszystko być mu dobrze znane. No nie tak? Przecież to są podstawy.

ocenił(a) film na 9

Ależ nie jest to dla mnie nic nowego, rozumiem, o czym mówisz, czy raczej piszesz. Choćbym nie wiadomo co robił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. Jednak zauważ, że w swoim długim wywodzie sporo miejsca poświęciłem empatii, a choć powiedziałem o niej dużo z ewolucyjnego punktu widzenia, to właśnie ona jest odpowiedzialna za ten wymiar dobra. Ten wymiar. Bo jeśli głodne dziecko zostanie nakarmione, będzie to dla niego po prostu dobre. To jest inny wymiar dobra, niezależnie od intencji tego, który karmi, bo to z kolei inny wymiar. Empatia gra tutaj właśnie rolę, ponieważ nie jest kalkulacją, a odruchem. Czymś emocjonalnym. Moim zdaniem duchowość zaczyna się wtedy, gdy zaczynasz być świadom swoich dobrych i złych odruchów i kiedy działasz świadomie na rzecz wzmocnienia, utrwalenia i przedłużenia tych dobrych oraz, niejako siłą rzeczy, osłabienia czy przekierowania ku neutralnym ujściom tych złych, tzn. destrukcyjnych (choć w pierwszej kolejności niszczą samego "nosiciela", choć to w tym kontekście niefortunne słowo; chodzi w każdym razie o to, że nienawiść zżera przede wszystkim tego, który nienawidzi). Z drugiej strony, potrzebny jest nam pewien dystans do tych spraw i jeśli ktoś całkowicie wyrzeka się egoizmu i jego istoty, ten wyrzeka się ludzkiej natury i może stać się cierpiętnikiem idealistą. Nic dziwnego - zabieganie o swój interes jest bowiem naturalne, więc naturalnie, też chcę o niego dbać; jeśli mam się wobec tego czuć źle sam ze sobą, to po co miałbym robić komuś dobrze i de facto łechtać jego miłość własną/egoizm? :D Źle powinien czuć się raczej ten, kogo cudze dobro W OGÓLE nie obchodzi i kogo nawet niby moralne czyny są OBLICZONE JEDYNIE NA JEGO WŁASNE DOBRO. Wtedy ktoś taki powinien się nad sobą zastanawiać i nad swoją kondycją. Jest to więc w pewnym sensie kwestia proporcji, choć te proporcje oczywiście wyczuwamy, nie ściśle obliczamy. ;) To intuicyjne. I intuicyjnie wydaje mi się przesadą taka narracja, jaką przedstawiłeś w kontekście własnych odczuć i Twojego dyskomfortu w obliczu małych choćby przebłysków miłości własnej. Reasumując, nie sądzę, by dobro, o którym pisałem, było, jak piszesz, KOMPLETNIE innym dobrem, niż to, które Ty miałeś i masz na myśli. Opisujemy inne aspekty tego samego zjawiska, chociaż w zasadzie, to opisujemy je wszystkie każdy z osobna, lecz w poprzednich komentarzach kładłem być może większy nacisk na wymiar, nazwijmy go, zewnętrzny. Okej. I nie chodzi tu o niedocenianie Ciebie czy przecenianie. Jestem człowiekiem refleksyjnym raczej, czytałem i czytam nie tylko książki popularnonaukowe, ale też związane z duchowością, tą tematyką. Jednak z tym drugim obszarem zetknąłem się trochę później, kierowany rozwojem mojego światopoglądu, co nie oznacza, że racjonalizm i naukę uznałem za nieważne i niewarte uwagi. Być może moje komentarze zachęcą Cię do sięgnięcia po inną literaturę, w odwrotnej kolejności, niż zrobiłem to ja. ;) Bo myślę, że warto. Jestem zdania, że naukowa perspektywa nie zabija sedna dalekowschodniej perspektywy, a przeciwnie, potwierdza wiele jej spostrzeżeń.

użytkownik usunięty
tadzimierz_filmweb

Hej :) Pełna zgoda co do tego, że np. nienawiść zżera samego nienawidzącego. To jest jasne. Gdyby już wiele osób osiągnęło taki pułap realizacji, to byłby to sukces. Mniej więcej o tym mówi np. Dalajlama w swoich pracach o etyce, które kiedyś czytałem. Nie, że akurat na niego się powołuje, bo jest to mój wzór, ale, że jest to akurat przykład, do którego może się odnieść ogół ludzi i zrozumieć o czym mowa.
Rzecz w tym, i to do czego zmierzałem, że tzw. "dobro" ma aspekt wewnętrzny i zewnętrzny. I "zło" też, wszystko.
Aspekt zewnętrzny jest widoczny dla każdego, np. jak pisałeś u dającego empatia, odruch emocjonalny, u otrzymującego jakaś tam radość, bo odczuwa, że ktoś dba o niego, etc. I tu pełna zgoda. Tyle, że jest jeszcze wewnętrzny aspekt tego i z punktu widzenia tego wewnętrznego aspektu, to ten aspekt empatii, współczucia jest niewystarczający. Np. miałem kiedyś taką sytuację, stałem z kimś na dworcu i czekałem na autobus. I przyszedł bezdomny i prosił o coś do jedzenia. Jako, że byłem zajęty rozmową, zbyłem go, powiedziałem odruchowo, że "nie mam", nie dając mu odpowiedniej uwagi. I co? Jako, że prosił o jedzenie, to odczułem w nim pokorę, że nie prosi o kasę, etc. Włączyło się we mnie współczucie albo sumienie, że go nie potraktowałem odpowiednio, pojawiły się we mnie emocje, jakby wyrzuty sumienia i potem szukałem go po całym dworcu, etc. A czemu? Bo czułem się źle z tym, że mu nie dałem. I to jest ok, tyle, że co było moją główną motywacją? Chciałem się lepiej poczuć, i wypełnić taką emocjonalną dziurę, która we mnie powstała. Czyli moją motywacją był egoizm, a nie duchowy, wewnętrzny aspekt, czyli czyste dawanie, bez żadnego podtekstu. Mimo, że tam był aspekt, żeby dać coś w postaci zewnętrznej, jedzenie, pieniądze, jednak w wewnętrznej nie byłem motywowany aspektem swojej wewnętrznej siły, czyli jakby emanacji "z wewnątrz do", a aspektem wypełnienia własnego braku, czyli otrzymania wynagrodzenia w postaci dobrego odczucia. Innymi słowy, jeśli nie miałbym tego złego odczucia, wyrzutów sumienia, to rzecz jasna nie dałbym jemu ani centa, bo nie widziałbym w tym sensu w postaci zlikwidowania złych odczuć. A teraz kiedy żądam zapłaty w postaci dobrych odczuć i zlikwidowania złych, moja motywacja jest wielka, żeby jemu naprawdę coś dać i może nawet otrzymać uśmiech, podziękowanie, jakiś namacalny dowód, który by mi pokazał, że ja rzeczywiście w pierwszej kolejności daje, mimo, że w podtekście mam zamiar otrzymać za to dobre odczucia i pozbyć się cierpienia.
I ta analiza może wydawać się nazbyt wnikliwa, może wyolbrzymiona, ale to po to, żeby ukazać mechanizm, bez upiększania. I nie po to, żeby piętnować się za to, że jestem taki egoistyczny, absolutnie nie! Tylko po to, żeby wiedząc jak jest, w następnym kroku obudzić w sobie pragnienie do rzeczywistego oddawania, które jest we mnie wewnętrzne i ukryte, bo dopóki przebywam w złudzeniu i będę uważał siebie jaki to ja jestem dobry, bo tutaj daje, tam daje i wszyscy mnie chwalą, to moja wewnętrzna część nigdy się nie obudzi, a będę w zakłamaniu myślał, że to już jest duchowe! O to tylko chodzi. A im bardziej to wszystko wiemy, nie oszukujemy się, tym otwieramy się na duchowe, opróżniamy się z wszystkiego tego co nim nie jest, a co uważaliśmy mylnie, że jest. Dlatego, że tylko ten kto pusty zostaje napełnionym, a ten kto uważa się za już pełnego, czyli posiadającego dobre, duchowe i altruistyczne jakości, jasne, że jemu nic nie zostanie dane, przecież on uważa to za niepotrzebne!

ocenił(a) film na 9

Cześć. Wiesz, Twój komentarz tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że wszystko, co buduje człowieka, jest integralne i wzajemnie sobie potrzebne. Bo nie wierzę, że w opisanym przez Ciebie doświadczeniu nie było ani trochę empatii. Owszem, czujemy się niedowartościowani, gdy nie zrobimy czegoś dobrego, ale gdy już to robimy, to nie tylko się dowartościowujemy, ale też czerpiemy CZYSTĄ radość z pomagania. Jedno drugiemu nie przeczy. To właśnie takie pryncypialne wypieranie się "ego" prowadzi do zbytnich wyrzutów sumienia, które można sprowadzić do pytania "czy aby na pewno zachowuję się czysto altruistycznie". A ostatecznie do czego odnieść te wyrzuty, skoro chcemy wypierać się "ego"? To błędne koło. Nie ma czegoś takiego według mnie, jak czysty altruizm (ale tak samo nie ma czystego egoizmu - to, co nazywamy skrajnym egoizmem też nim nie jest, jest raczej egoizmem PRYMITYWNYM, podobnie jak skrajny altruizm, który jest prymitywny, bo cechuje się przekonaniem, że egoizm musi odbywać się kosztem altruizmu). Jesteśmy dobrzy, bo w gruncie rzeczy nikt nie chce źle ani dla siebie, ani dla innych. To takie proste. Czy taki fundament nie wystarczy? Oczywiście, że wystarczy, ale problem w tym, że nie jest to fundament. Jest to oczywista prawda, której jednak w trakcie socjalizacji się nas pozbawia, którą się tłamsi. Dzięki temu tłamszeniu nie przygotowuje się ludzi do życia, ale przygotowuje im się życie, wypaczając umysły. Dzięki temu ma miejsce samospełniające się proroctwo, bo czcimy takie postawy, które nieuchronnie doprowadzają do porządków, w których zachodzi konieczność wyrzekania się siebie dla innych, zamiast prowadzić do zadbania o siebie, a następnie dzielenia się owocami własnego rozwoju. Egoizm i altruizm są nierozłączne, tak samo, jak emocje i intelekt. Ludzie mogą tylko USIŁOWAĆ je rozdzielić, co zawsze skutkuje niepotrzebnym cierpieniem. Pogodzenie się z tym, że to wszystko jest kompleksowe, prowadzi do coraz lepszej harmonii.

użytkownik usunięty
tadzimierz_filmweb

Owszem była empatia. I to jest dobre, jasne. Ale tu mówimy o czymś innym, tylko tego jeszcze nie uchwyciłeś i jak się domyślasz, uchwycenie tego nie lezy w jakimś zrozumieniu, a uświadomieniu. Więc te wszystkie wnioski twoje o wyrzutach sumienia są nie na miejscu, bo tu właśnie nie ma żadnych wyrzutów. Wyrzuty daje egoizm. A tu nie chodzi o sumienie, a bardziej o to, co nasza dusza, wewnętrzna część odczuwa, uświadamia albo raczej to co odczuwamy dzięki niej, poprzez nią. Mieć świadomość tego to jest ogromne osiągnięcie, a nie powód do zadręczania się! Patrzysz znowu na zewnętrzny aspekt. A ja tu piszę, że to pochodzi z naszej duszy, że ona jakby oświetla naszą podświadomość, przenika ją, potęguje wszystko swoim światłem i tym samym ukazuje nam wyraźnie, jak pod mikroskopem z powiększeniem np. 1000 krotnym, co jeszcze nie jest z nią zintegrowane i nad czym musimy pracować. I tak coraz głębiej, głębiej.

Jedno co można powiedzieć, fakt, oba te aspekty działają ściśle razem, dlatego oddzielanie jest nie na miejscu. Odwrotnie, sztuką jest idealne połączenie jednego i drugiego. Harmonia. I to co piszesz radość z pomagania, tak jasne, wszystko się zgadza. Tylko, że jest w tym wyższy aspekt, i tylko w nim jest aspekt braku, niedoskonałości, do niego wyłącznie się odnoszę.

użytkownik usunięty

popatrzmy tak, inaczej, w tym człowiek odczuwa, że w nim przejawi się o wiele większa radość, powiedzmy 1000 razy wieksza niż ta, która objawia się z empatii. I teraz staje się jasne, dlaczego to jest tak wazne, bo to nam daje o wiele większą radość, nie tyle nawet radość, a prawdziwą ekstazę. Tylko najpierw muszę odczuć w sobie drugą stronę, tą pustkę, zrobić w sobie na to miejsce.
Widzisz więc, że chodzi o coś odwrotnego. Nie, że szukamy braku dla samego braku, tak sobie, bo nam się nudzi, a ten brak odkrywa światło duszy, po to, byśmy głębiej otwarli się na jej światło, w całej istocie swojej. A inaczej się nie rozwijamy. I to człowiek odczuwa jako swoje najsilniejsze pragnienie, żeby tego doświadczyć, tej błogości, a nie, że zadręcza siebie.

ocenił(a) film na 9

A jeszcze jeśli chodzi o "złe myśli", to mam z tym pewien problem. O ile myślę sobie czasem o kimś, jak chętnie sprałbym mu facjatę, o ile zdarza mi się odczuwać pogardę - to po jakimś czasie łapię się na tym samym sam i niepotrzebny jest mi do tego żaden arbiter. Czuję się z tym po prostu źle i czym prędzej staram się zmienić swoje myśli i emocje. Przenieść się w inny stan, przypominając sobie, że nienawiść niszczy. Niszczy mnie, choć może też prowadzić do czynów.

Są jednak i takie myśli, których za złe nie uważam - np. myśl o baraszkowaniu z jakąś kobietą. :P Nawet bez świadomości, że może być zamężna. Dlaczego nie jest to złe? Ponieważ nie kierują mną złe emocje, a wręcz przeciwnie. Seks to obustronna przyjemność, dlatego myśl o seksie z kobietą jest myślą o mojej przyjemności i przyjemności z tego, że daję komuś przyjemność - chociaż tylko w myślach. Jej stan cywilny jest nieistotny, ponieważ moje myśli się nie ziszczą, a nawet, gdybym próbował zgrzeszyć, to prawdopodobnie ona sama do tego nie dopuści, jeśli ma męża i jest wobec niego uczciwa. No, a w takim przypadku nie ma we mnie takich emocji, takich pokładów zezwierzęcenia, bym olał jej autonomię i uczucia i dopuścił się gwałtu. Po prostu - nawet sobie tego nie wyobrażam. Co oznacza, że? Że "nie grzeszę myślą!" Tzn. w tym zakresie złych myśli nie miewam.

To tyle jeśli chodzi o ważne rozgraniczenie, a inna sprawa jest taka, że cała otoczka chrześcijańska łatwo daje myśleć o tych grzechach - również w myślach - jak o punktach karnych. Strasząc piekłem, musisz się też BAĆ, jeśli akurat wyrzutów sumienia z powodu myśli nie odczuwasz (jeśli np. nie zgadzasz się, że pożądanie kobiety jest złe). Albo boisz się, że żałujesz tych myślozbrodni ZBYT SŁABO. Koncepcja myślozbrodni to koncepcja totalitarna i nie działa na ludzi dobrze. Buddysta powie raczej "uważaj na myśli, przechodzą w słowa, uważaj na słowa, przechodzą w czyny". I takie podejście to ja rozumiem - po prostu ostrożność, a nie dodatkowa dawka obwiniania się podlana jeszcze strachem. Przy czym zawsze można doprecyzować - myśli MOGĄ przechodzić w słowa, słowa MOGĄ przechodzić w czyny. ;)

użytkownik usunięty
tadzimierz_filmweb

"przyjemności z tego, że daję komuś przyjemność - chociaż tylko w myślach"

No właśnie, tylko w myślach, ale nie odczuwasz realnie z siebie tego aspektu, że ty jesteś dającym przyjemność, błogość, nie uświadamiasz tego. Gdybyś uświadamiał, to nie pisałbyś, że to jest zwierzęcy akt, bo świadomością swoją byłbyś bardzo wysoko. Więc nie chodzi o myśli, a coś co jest dużo przed myślą. Myśl to jest skutek, a nam chodzi o tą wewnętrzną jakość, która jest przyczyną, a nie skutkiem.

A to co napisałeś na końcu, wiesz, tu trzeba ogromny poziom subtelności zachować, tą są rzeczy bardzo subtelne i ciężko wyrazić nieraz sedno. Dlatego, że tak jak pisałem, nie chodzi o to co sobie myślimy, a realnie odczuwamy, nie dlatego, że gdzieś tam coś pisze tak, choć to tez ważne - wskazówki, a dlatego, że z nas to wychodzi samo, nie z myśli, a z bardzo wyraźnych odczuć, kontrastu który w nas jest.
Więc może być tak, że w jednym stanie świadomości czujemy to, a w drugim absolutnie już nie czujemy. Więc to co ktoś tam mówi, nie ma zastosowania, bo nasz wewnętrzny stan określa nasz stosunek do tego. Czyli np. odczuwamy ten brak, niedostatek, niedoskonałość, tylko w odpowiednio wysokim stanie świadomości, w którym czujemy potencjał doskonałości. Chodzi o to, że jeżeli kierujemy się swoim wnętrzem, to ono nas samo kieruje. Cała rzecz w tym, żeby powiększać ten wewnętrzny aspekt, a nie w tym co zewnętrzne szukać tego wewnętrznego stosując się do jakichś rad, zasad w ślepo. Ta wysoka etyka jest tylko w obudzeniu coraz większej wewnętrznej świadomości, i subtelności w rozróżnieniu tych wewnętrznych jakości. I nawet w obrębie jednej osoby, to wszystko będzie się zmieniać, lawirować, w zależności od jego stanu świadomości, który raz jest może być wysoki, a innego rodzaju niski, zwierzęcy. I jego myśli i wnioski, poglądy na życie, etc. w tych dwóch różnych stanach absolutnie różne. I z jednego stanu nie może przypomnieć sobie jak mógł myśleć tak np. wczoraj,etc.

Natomiast to co pisałem w poprzednim poście cyt. tam to Kazanie na górze, oczywiście była tam ironia, że to jest podstawa i każdemu to znane. To jest najwyższy standard wewnętrznej etyki i tam też trzeba to odczytać bardzo wewnętrznie te treści, nie odnosić tego jakoś wulgarnie, tak jak "na chłopski rozum", a poszukać wewnętrznie subtelnych znaczeń, szczególnie w stanie podniesionej świadomości. Dlatego, że ja wiem doskonale, że raz człowiek czuje i jest wrażliwy na to wszystko, a drugim razem kompletna klapa i człowiek widzi odwrotne.
i naprawdę ja tutaj ani nie piszę o religii, czy o chrześcijaństwie, po prostu rozważamy to na inny poziomie, dlatego, że samo to nauczanie np. Jezusa nie jest ani katolickie, ani chrześcijańskie, i cała ta doktryna które powstała potem i cała interpretacja jego słów, ja się tym nie zajmuje i staram się od tego oddzielić.
Akurat odnoszą się do takich rzeczy, które podejrzewam są jakoś znane, choć może powinienem odwrotnie, żeby nie było jakichś gotowych skojarzeń, wzorców w naszym rozumie..

Jak widzisz,ja tutaj nie oceniam twojej zewnętrznej części, dlatego, że u każdego zewnętrzna część jest wulgarna, zwierzęca. I u mnie tak samo. Ja tutaj staram się odnieść do wewnętrznej cześci i o niej mówię, z jej perspektywy.

użytkownik usunięty

i to dlaczego próbujemy połączyć jedno i drugie, to dlatego własnie, że zewnętrzne i wewnętrzne to jedna całość. Tylko rzecz w tym, że w tym co dzisiaj uważamy za zwierzęce, tam ten wewnętrzny aspekt jest dużo głębiej ukryty i póki co nieuświadamiany. A człowiek odnosi swoją wewnętrzność do tego co w nim wysokie, etc. I podział wynika tylko z braku świadomości, ale tak naprawdę we wszystkim człowiek powinien przejawić ten wewnętrzny aspekt. Dlatego niczego nie nalezy się pozbywać, że to jest niskie, nieduchowe, a po prostu zadbać o wewnętrzną jakość, żeby ona się powiększyła i przeniknęła całą naszą istotę.

ocenił(a) film na 9

Zatem możemy się chyba zgodzić, że pozostawanie przy zwierzęcym aspekcie ludzkiej natury jest prymitywne (bo mamy potencjał do czegoś więcej), ale równie prymitywne jest odcinanie się od tego pierwotnego aspektu? :) Moim zdaniem obydwie postawy są prymitywne, bo kierują się tylko pewnymi fobiami, zamiast odstawić je na chwilę i uwzględnić obserwację oraz wiedzę nt. istoty ludzkiej.

To są bardzo śliskie kwestie, bo staramy się je usystematyzować jak tylko się da, a jest to trudne, bo nie rozmawiamy tu wyłącznie o mózgu. Mało tego, gdybyśmy nawet chcieli, to mózg nie jest jeszcze do tego stopnia rozpracowany, by móc tak dywagować.

W każdym razie wydaje mi się, że świadomość to także część nowszego repertuaru cech, czyli repertuaru właściwego jedynie człowiekowi. W takim kontekście zwierzęcy i ludzki aspekt natury ludzkiej nie potrzebują arbitra z zewnątrz, jakiejś "osoby trzeciej", ale po prostu jak najlepszego wyeksploatowania się i zgrania jako duet. ;)

użytkownik usunięty
tadzimierz_filmweb

Tak, myślę, że tutaj jest jasność. Dlatego, że najwyższy potencjał duchowy leży jakby w uszlachetnieniu tego co w nas najbardziej zwierzęce, najniższe, w opanowaniu tego, tych wszystkich sił, które na dzisiaj obniżają nasz stan świadomości. Czyli nie tylko poprzez jakieś modlitwy albo dobre czyny dla innych, a właśnie tam gdzie on wcześniej objawiał największy egoizm i zwierzęcość, tam objawić tą wyższą świadomość, uświęcony stan i nie opuszczać się (świadomością) niżej. Wtedy jest integralność.

użytkownik usunięty
tadzimierz_filmweb

"Są jednak i takie myśli, których za złe nie uważam - np. myśl o baraszkowaniu z jakąś kobietą. :P Nawet bez świadomości, że może być zamężna. Dlaczego nie jest to złe? Ponieważ nie kierują mną złe emocje, a wręcz przeciwnie. "

I jeszcze raz dodam, że nie chodzi o to co nasze zewnętrzne ja określa, patrząc na emocje, myśli, a tutaj liczy się świadomość albo ruch energii w nas, dużo bardziej subtelne aspekty. I tylko w stosunku do nich określamy, że coś jest np. egoistyczne, tylko z perspektywy wyższej świadomości, która już ma w sobie pamięć o tym, że można przejawić ten ruch energii w aspekcie płynącym z nas, że można być źródłem, a nie tylko doświadczać oddziaływania tej energii w sobie i przyciągać siły do siebie, a odwrotnie, być tym co świadomie przejawia te siły i jest ich przyczyną.
Tu jest zupełnie inny aspekt etyki, bo to odnosi się do wewnętrznego aspektu. Z punktu widzenia zewnętrznego ja, to gdyby odseparować się od wszystkich myśli, to wszystko będzie w nas dobre, neutralne, jak u dziecka. Ale tutaj mowa jest o czymś innym, o tym co wypływa z naszej wyższej świadomości, która odczuwa dwie strony życia, pragnienie i to co je napełnia - światło. I uświadamiając OBYDWIE jakości, a nie tylko jedną z nich, pragnie świadomie wyrażać obie jakości w każdym aspekcie swojego życia.

ocenił(a) film na 9

I tak osobno i krótko, bardziej zwięźle - nagroda i kara to uniwersalny mechanizm. Gdy odcinamy się od starszej natury nie zauważamy, że nagrodę przynosi nam także współpraca i bycie dobrym dla innych, a karą są "wyrzuty sumienia".

Co do swojego zepsucia, to pisałem z ironią. Mogę się przyznać, że jak każdy popełniam błędy, ale ten przykład z gotowością kradzieży to nie jest zepsucie. O nikim nie sądzę, żeby był zepsuty - gdy ktoś tak stwierdza, to ja precyzuję, że raczej stłamszony. Przecież jasno przedstawiłem względność postępowania w zależności od kontekstu, czynnik cierpienia. Rozważając różne czynniki traci się z oczu takie ogólne etykietki jak np. kradzież czy kłamstwo. Moja babcia ukrywała u siebie Żyda, ale Niemcom ściemniła, że nikogo nie ukrywa. Podczas spowiedzi wyznała to księdzu, a on (ksiądz, a też człowiek) powiedział, że to kłamstwo było wielkim dobrem.

Co do prawdy zapisanej w prawach kosmosu czy przyrody - naprawdę mocno liczy się nauka. Ona pozwala odkrywać coraz więcej małych prawd składających się na coraz bardziej kompletny obraz. To dążenie do pełnej prawdy. Z jednej strony i bez wgłębiania się można zauważać ogólne analogie, np. między funkcjonowaniem ludzi a reszty przyrody, ale z pomocą musi przyjść też szczegółowa wiedza. W innym przypadku mamy np. darwinizm społeczny, czyli opacznie rozumianą ewolucję. Gdy ktoś stwierdza, że nasze prawa powinniśmy oprzeć na "prawach natury", to pozostaje żywić nadzieję, że ma przez to na myśli stale aktualizującą się wiedzę naukową, ale niestety, bardzo często oznacza to patrzenie na przyrodę wybiórczo i chęć skopiowania tego wyrywka jako wzoru dla funkcjonowania ludzkich systemów. Tymczasem np. ludzka natura jednak się nieco różni od natury myszy. :P Empatia, jako instynkt, zdaje się być uniwersalna i ponadczasowa, ale atawizmy plemienne są ewidentnie przestarzałe, ba, potrafią tę empatię czasowo wyłączać. Choć w tej destrukcyjności jest to także instynkt uniwersalny, bo wszyscy ludzie go podzielają, czyli łączy nas... także skłonność do wyolbrzymiania podziałów.

ocenił(a) film na 9

Heh, i jeszcze jedno odniesienie, do poprzedniego Twojego komentarza. Do zdania, że "inni nigdy nie są winni".

Winni to za duże słowo, i może w ogóle nieodpowiednie, bo generalnie wina to coś, za co trzeba ukarać. Wolę mówić o błędach, bo są karą same w sobie, nie wymagają wymierzenia kolejnej kary, tylko wyciągnięcia wniosków.

W każdym razie ludzie wokół też mają błędne postawy i w tym sensie są współodpowiedzialni za los konkretnego człowieka. Ponieważ nikt nie jest bezludną wyspą, a ludzie, jeśli sami pogodzili się z bylejakością (choć podświadomie chcieliby czegoś lepszego), to będą podcinać skrzydła temu, kto ma inne cele. Kto do czegoś dąży. Nawet, jeśli ktoś osiągnął sukces, to może podawać pomocną dłoń ludziom "niżej", ale może też stwierdzić "tak harowałem, robiłem tyle niepotrzebnych obiektywnie rzeczy, żeby być tu, gdzie jestem - dlaczego ktoś ma mieć łatwiej?"

Tak że ostatecznie oczywiście, że wiele zależy od konkretnego człowieka i jego determinacji. Jednak im bardziej toksyczni ludzie wokół, tym ta determinacja musi być większa, tym więcej właśnie przeszkód. A im ludzie bardziej są dla siebie życzliwi i im takich ludzi więcej, tym bardziej napędza nas entuzjazm, a mniej mamy frustracji i zniechęcenia i tym szybciej ludzie znajdują dla siebie miejsce w świecie. Lepiej sprzyjać tej życzliwości, bo zbawienność przeszkód, ich rzekoma funkcja "hartowania" jest dyskusyjna, bo względna. W pewnych przypadkach ludzie pod wpływem przeciwności losu otwierają się, stają wrażliwsi, zaczynają współczuć ludziom toksycznym i starać się w toksyczność samemu nie popaść, ale inni przeciwnie - pod wpływem toksycznych postaw zasklepiają się w sobie i sami tacy się stają, w myśl zasady "co cię nie zabije, to cię wkur*i". ;)

ocenił(a) film na 9
tadzimierz_filmweb

Obecność cierpienia w świecie jest sprawą bezdyskusyjną. Powinniśmy więc pogodzić się z nią, ale jednocześnie założyć, że cierpienie musimy solidarnie minimalizować. W innym przypadku popadamy w absurd i zachowujemy się tak, jakoby każde cierpienie, które nas spotyka, było niezbędne do rozwoju moralnego. Nie - cierpienie to wartość adaptacyjna, ma zatem wartość jedynie wówczas, gdy istnieje prawdopodobieństwo, że w przyszłości dotkną nas cierpienia o podobnej skali. Jeśli jednak do cierpienia nie dążymy, to uznanie go za wartość samoistną jest nonsensem. Człowiek, który wywalczył swoje marzenia wśród ludzi usiłujących zepchnąć go w dół, to bohater. Ponieważ jego głęboka potrzeba szczęścia wygrała z ranami. Ta głęboka potrzeba wystawiana jest na próby. Byłaby jednak cenniejsza bez tych prób - gdyby po prostu mogła się manifestować.

Długo mieszkałem z ojcem. Obydwoje pracowaliśmy w tej samej branży. On miał pensję i emeryturę, ja pensję i rentę po mamie. Jego pensja, emerytura i moja renta szły m.in. na tzw. życie, czyli np. opłaty. Całą pensję mogłem mieć więc "dla siebie", a o przetrwanie bać się nie musiałem. Na tamtym etapie życia byłem lepszym człowiekiem. Kultywowałem swoje zainteresowania, choć na nich nie zarabiałem. Nie miałem stresu. Gdy ktoś mówił mi o swoich problemach, umiałem go wysłuchać i bardziej się wczuć. Lubiłem pomagać, a także sprawiać prezenty znajomym i bliskim. Odkąd mieszkam i zarabiam sam (a od roku jest dopiero perspektywa na lepszy zarobek na odpowiedniej dla mnie pracy), mam dużo stresu i przyłapuję się na tym, że mniej obchodzą mnie problemy innych, bo sam mam ich wystarczająco. Co mnie wkurza, ale tak jest. Zapatrzony w swoje kłopoty i rozterki zamykam się na innych. Czuję, że kiedy już będę mógł się przyzwoicie utrzymać ze "swojego żywiołu", zacznie się proces oczyszczania umysłu z toksyny, czyli tego, co się w nim nagromadziło przez te parę dobrych lat marnowania się i zarabiania ochłapów. Do tego to się sprowadza. Sięgając pamięcią wstecz jestem świadom, że cierpienie nie jest mi potrzebne, by wczuć się w cudze cierpienia i chcieć pomóc. Że więcej własnego cierpienia do niczego mi się nie przydaje, tylko dodaje zgorzknienia i patrzenia na ludzi oraz ich motywacje w pesymistycznym świetle. Bo gdy sam czujesz się jak zwierzę w klatce, to tak samo patrzysz na innych. A jak żyjesz po ludzku, to każdemu innemu życzysz tego samego, a tym, co mają jeszcze lepiej, nie zazdrościsz - albo inaczej - nie odczuwasz zawiści.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones