Na pohybel wszystkim malkontentom i pseudoznawcom, ten film jest genialny. A Lazenby wcale nie zagrał źle. Więcej, wyraźnie błyszczy w scenach walk oraz w tych bardziej romantycznych. Myślę, że Dalton także by się tu sprawdził, był jednak wówczas za młody. To najwierniejsza adaptacja książki Fleminga w historii serii. Dokładnie tak było w książce. Oczywiście, są pewne różnice, ale one są kosmetyczne. Blofeld w wykonaniu Savalasa, dorównuje kreacji Pleasence'a, a może nawet jest lepszy (w końcu w połowie Grek, jak literacki oryginał). Diana Rigg także przekonująca jako kobieta, dla której Bond stracił głowę i chciał rzucić służbę. Nie mówiąc już o słynnej scenie pościgu narciarskiego, a później ucieczki samochodem przed zbirami Blofelda. To już po prostu klasyka. Jest to też jeden z najdłuższych Bondów w serii, 140 minut, a nie wiadomo kiedy one mijają. Wszystko mi się tutaj podoba i zachwyca po dziś dzień.