To bardziej melancholijna baśń niż realistyczny film ze społecznym przesłaniem. Wymagało nie lada umiejętności, by uczynić z tak obskurnej scenerii miejsca wręcz wyjątkowego i magicznego. I wpisanie w nią losów specyficznej mikrospołeczności, którą w tych realiach tworzą “świeżak”, “pani od słodyczy” czy “Klaus z Syberii”. Ludzie z innymi właściwościami w tym małym świecie, ale poza nim obciążonymi zupełnie innym bagażem doświadczeń i zgoła bardziej skomplikowanymi życiowymi historiami. Mrukliwy Christian, gadatliwy wyjadacz Bruno czy pewna siebie Marion dobrze odnajdują się w labiryncie sklepowych alejek, gładko dogadują się z koleżankami i kolegami z pracy, ale po godzinach ich życiorysy są dość przygnębiające i niewesołe. Stuber nie grzebie perfidnie w ich prywatnych sprawach, okazuje im czułość, patrzy na ich losy zachowując subtelny dystans i pozwalając sobie na ciepło humorystyczne puenty ich zawodowych perypetii. To pewnie dlatego w ich opowieściach odbija się przejmująca w swojej uniwersalności prawda o wykluczeniu, samotności i zagubieniu w “wielkim” świecie, o trudach odnajdowania w życiowej monotonii małych radości i motywacji do dalszego trwania.