Blichtr, obleśność i pustka, pustka myślowa, uczuciowa i egzystencjalna - oto czym zajmuje się w "Wielkim Liberace" Soderbergh. Jak to czyni? Po najmniejszej linii oporu - oto ostatni chłopaczek Waltera, alleluja i do przodu, czyli - w tym przypadku - do końca. Czytałem tu dużo opinii o jakoby genialnej grze Douglasa. Bez przesady. Gordon Gekko udaje homoseksualistę, co jest jedną z najprostszych - nie tylko dla aktorów - rzeczy na świecie. Reżyser traktuje ten świat jałowego seksu i bogactwa bez gustu poważnie, dlatego - moim zdaniem - ponosi porażkę poznawczą - bo niczego nie wnosi do wiedzy o świecie, ludziach i relacjach miedzy nimi oraz artystyczną - bo nie pokazał fenomenu Waltera i jego gry na ludzkich tęsknotach i marzeniach. Pokazał zaledwie laswegasowski holyłud, a tyle to było w dwustu innych filmach. W 2013 roku oczekiwałoby się czegoś więcej niż podlizywanie się wiadomo komu i wiadomo z jakim skutkiem. Reżyser popłynął z prądem... Aż chce się napisać - w tym filmie to Soderbergh dał dupy.
Z jedną rzeczą nie mogę się zdecydowanie zgodzić, że mianowicie traktuje ten świat poważnie. Sceny z chirurgiem plastycznym są mocno satyryczne ( Czy będę mógł zamykać oczy? Nie do końca, ale za to będziesz więcej widzieć :) ).
No i komu się reżyser podlizuje? Środowiskom homoseksualnym? Jeśli taki był twoim zdaniem zamiar, to efekt, przynajmniej w moim przypadku, jest odwrotny do oczekiwanego.
Odpowiem tak: sceny może są satyryczne, ale ja pisałem o reżyserii. Reżyser nie musi nawet się specjalnie podlizywać, po prostu bierze modny temat i płynie z prądem. Nie neguję sensu robienia filmów o LGTB, nie podoba mi się coś innego, co - trawestując powiedzenie z kultowego polskiego filmu - wybrzmiewa w tym i innych filmach o tej tematyce: wszystkie geje to są fajne chłopaki.
Zgadzam się, że ten film to w sumie gniot. Kicz, blichtr i perwersja. Nie widać było tam prawdziwych ludzkich uczuć. Liberace pokazany jak nienormalny, uzależniony od seksu potwór. A gdzie podział się problem stresu, samotności, zmęczenia sławą i narkomanii? Ani Douglas ani Damon nie zagrali przekonująco. Szczególnie Damon wyglądał na straszliwie zażenowanego swoją rolą i nie dziwię mu się. W sumie szkoda, bo Liberace to ciekawa postać i zasługuje na dobry film biograficzny. 1/10