Co do fabuły tego filmu miała pierwsza i ostania scena? Przede wszystkim pierwsza. Ona nic nie wnosiła do fabuły!
Zastanawia mnie czemu pokazali wtedy tego Billego, jeśli to Nathan był przyjacielem i antagonistą Jima. I tu pojawia się kolejne pytanie. Czemu reżyser ni z gruszki, ni z pietruszki wrzucił nagle w środek filmu Nathana, który w dodatku był od samego początku przyjacielem Jima, o czym widz nawet nie wiedział. I najlepsze jest to, że zaraz po tym jak się pojawił, przestał być jego przyjacielem. Dużo pogmatwania się wdarło, acz poza tym film był naprawdę dobry.
Tak, ja się też zastanawiałam co do Nathana, bo jest postacią wiszącą na pajęczej nitce przez cały film. Ani dobry, ani zły - zależnie od tego, jak mu się plany na przyszłość układają w danej chwili. Kombinuje jak może. I chyba o to tutaj chodzi. O niepewność faceta, który sam do końca nie wie, kim jest w życiu, ale chciałby 'jakoś się dorobić'.
Po drugim seansie jestem skłonna przypisać wahania Nathana raczej zagubieniu i niedoinformowaniu, niż wyrachowaniu.
Możliwa interpretacja:
pierwsza - że wykształcenie nawet te najbardziej elitarne nie chroni przed zdziczeniem,
ostatnia - że lepiej żyć w Europie niż w okrutnej Ameryce (naznaczonej eksterminacją Indian, wojną domową, z powszechnym kultem broni itd.) dokąd emigranci z Polski i Rosji przyjechali za chlebem.