Bardzo dobry film, ale jakiś idiota przemianował go w celach komercyjnych na "Złego Policjanta" (żeby wyżyłować rozgłos wokół "Złego Porucznika"). Oryginalny tytuł :"Order to Death".
Zakończenie filmu rozumiem w ten sposób, że O'Connor zaczął dokonywać "czystek" wśród swoich skorumpowanych kolegów, a Leo Smith, świadek jednego z tych morderstw, zaczął się na nim wzorować i postanowił odkryć jego tożsamość. Gdy już ją odkrył, zechciał poznać swojego idola (niewykluczone, że ma to podtekst homoseksualny), a idol wziął to za próbę szantażu, no i kłopoty gotowe.
Poza tym dochodzą do tego jeszcze jakieś zawikłane układu sado-maso między oboma panami, zupełnie jak w "Offence" Lumeta.
Film dużo bardziej złożony od "Złego Porucznika".
Ciekawa koncepcja moze ten film rzeczywiscie mial jakis sens. Mimo wszystko zamiast kina artystycznego mamy otoczke klasy B a jedynym atutem zdaje sie byc tylko Kaitel.
Uważam podobnie. Film mógłby być świetny, gdyby nie realizacja momentami trącąca amatorką. Lepszy reżyser, obsada i większy budżet i być może mielibyśmy coś wielkiego. Zostawiłbym Keitel'a i część soundtracku Morricone. :)
Leo Smith to alter ego Fredda O'Connora. Pojawia się znikąd wraz z kolejnym morderstwem i nie opuszcza go nawet o krok. Pomaga mu ukryć zbrodnie i pcha do kolejnych.