Włączając film spodziewałam się czegoś zupełnie innego, niestety jednak samo zaskoczenie widza nie sprawia, że film jest dobry. Mam trudności z oceną filmu ze względu na kawałek naprawdę dobrego aktorstwa, znakomicie oddanej atmosfery „brudu moralnego” i genialnego studium zepsutej, złej do szpiku kości, patologicznej rodzinki stojących obok bezsensownej perwersji i scen mocno przekraczających granice dobrego smaku. Ciekawym elementem są relacje w rodzinie Smith’ów, zwłaszcza Chrisa z Dottie.
Co do zakończenia filmu, to we mnie pozostawił przede wszystkim niesmak i poczucie, że reżyser na siłę skupił się na tym, żeby pod żadnym pozorem nie miało ono sensu.
Pomimo tego, że lubię niekonwencjonalne kino i czarny humor, film wywarł na mnie zdecydowanie negatywne wrażenie, 6 stawiam za kreację aktorską i ładna warstwę wizualną.
UWAGA możliwe SPOJLERY!!!
Mam podobne odczucia do Ciebie. Po seansie TAKIEGO filmu człowiek się zastanawia jak ma go ocenić. Subiektywnie (bo o obiektywizmie nie może tu być mowy). Zakończenie z jednej strony powala (nie do końca na plus, ale o tym za chwilę), a z drugiej pozostawia 'niedosyt'. Zabieg celowy? Z pewnością. Tylko czy w tym przypadku zawieszenie całej historii robi dobrze obrazowi? Moim zdaniem nie (ale mogę się mylić). Lubię niedopowiedzenia w filmach, lecz urwanie obrazu w kulminacyjnym momencie jest dla mnie celowym zadrwieniem sobie z widza, z jego oczekiwań, tak, aby przenieść smoliste, wypaczone poczucie humoru z ekranu poza jego obszar. I o ile kupiłem ten humor podczas seansu tak nie kupuję tego zabiegu w końcówce. Nie lubię sztampy, ale nie przepadam również za sytuacją, gdy robi się mnie w konia dla samej chęci zaszokowania mojej osoby. Rozumiem jeszcze, gdy ma to jakieś uzasadnienie w fikcyjnym świecie ukazanym w filmie. Ale tu nie znajduję takiego uzasadnienia - tu po prostu twórcy wyraźnie zagrali widzowi na nosie. Jakby chcieli powiedzieć: 'Pieprz się złamasie! Wiemy, że chcesz chorej rozrywki, więc ci ją damy. Wiemy, że oczekujesz nagości i krwi, więc ci ją sprzedamy. Do tego wywrócimy prawidła do góry nogami, żeby zrobić z ciebie debila, a ty i tak będziesz skamlał jak pies o więcej. A na koniec dojdziesz nad naszym produktem.'
Scena z udkiem kurczaka powinna trafić do kanonów kinowej perwersji. Przyznaję, że kreacja Matthew McConaughey może nielicho zafrapować niejednego widza, który nie widział jego ostatnich ról i przyzwyczajony jest do pewnego schematu odtwarzanych przez aktora postaci (umięśniony zawadiaka, który wyrywa panienki). Moim zdaniem zagrał bardzo dobrze, rewelacyjnie wręcz. Pozostali aktorzy, włącznie z Emilem Hirshem, również spisali się jak potrzeba. Niemałe wrażenie robi zwłaszcza postać odtwarzana przez Ginę Gershon (Sharla). Jej kreacja jest jak najbardziej autentyczna i pod koniec filmu fikcja za jej (i Joe'ego) sprawą staje się namacalną rzeczywistością. Za aktorstwo więc należą się ogromne brawa.
Tyle, że...jak to ugryźć w ocenie? Przyznaję, że nie zapomnę tego obrazu. Czy będzie mi się on kojarzył jednak pozytywnie? No nie do końca. I z pewnością też ostrzegę znajomych (niczego przy tym nie uprzedzając z treści), aby dwa razy pomyśleli zanim zechcą sięgnąć po Killer Joe. I na razie pozostawię ten film bez oceny.
No dokładnie, pierwsza połowa filmu sprawia wrażenie, że to nie jest komedia, podczas gdy te ostatnie sceny są trochę jak z jakiejś sieczki z filmu Tarantino. Taki nierówny film imo, bo momentami sceny były naprawdę mało ciekawe, a dialogi za długie i nudnawe. Sam pomysł na tą fabułę fajny, gorzej z wykonaniem. No i oczywiście gdyby nie Matthew to film byłby jeszcze słabszy. Też mi to było ciężko ocenić ale chyba 6/10 jest w miarę adekwatne.