Po obejrzeniu tego filmu oraz Kła przychodzi mi do głowy myśl, że specyficzna gra aktorska bezpośrednio nawiązuje do starożytnych tragedii, w których aktorzy nosili charakterystyczne maski - w "Zabiciu świętego jelenia" również nie uświadczymy dynamicznie zmieniającej się mimiki twarzy i uzewnętrznianych w ten sposób emocji.
Film jest dla mnie trudnym orzechem do zgryzienia jeśli chodzi o ocenę. Przez cały seans czułem się jak obserwator czyjegoś koszmaru sennego, momentami można było aż odczuć dyskomfort. Na pewno dzieło to określę mianem estetycznego, bardzo podobały mi się ujęcia i odpowiednie połączenie ich z dźwiękiem i muzyką.
Nie da się nie zauważyć nawiązania do mitu o Ifigenii, jednak w odniesieniu całego filmu do mitologii greckiej poszedłbym jeszcze krok dalej - jeśli grany przez Farrella kardiochirurg ma odpowiadać postaci Agamemnona, to jego rodzina, niczym ród Atrydów, faktycznie jest przeklęta - istny american dream, na który składa się wspaniały dom, piękna i inteligentna żona, posłuszne i zdolne dzieci oraz praca w prawdziwej świątyni nauki i wspaniałych osiągnieć, pod którym jednak ukryte są dewiacje i zdegenerowanie (opowieść o bawieniu się przyrodzeniem ojca mnie urzekła), co sprowadza na bohaterów gniew bogów.
Zastanawia mnie jednak inna interpretacja - czy Kim faktycznie była chora? Martin, skrzywiony psychicznie i osierocony przez ojca chłopiec, postanawia zbliżyć się do mężczyzny odpowiedzialnego za rozbicie jego rodziny i zastraszyć go, co akurat nakłada się w czasie z zapadnięciem syna kardiochirurga na tajemniczą i trudną do zdiagnozowania chorobę. Kim była tak zapatrzona i zakochana w Martinie, że bez problemu uwierzyła w jego nadprzyrodzone, boskie zdolności, przez co sama wmówiła sobie paraliż nóg (który jednak ustąpił, gdy chciała podejść do szpitalnego okna, by zobaczyć chłopaka). Taka wersja wyjaśniłaby brak objawów u jej matki, która przecież też miała być objęta klątwą.
Ktoś zasugerował, że Martin "przekazał" dzieciom schorzenie poprzez urządzenia z muzyką, które im podarował. Jakkolwiek niedorzeczne wydaje się to rozwiązanie, kurczę, chyba jednak ma sens, zważywszy na to, że temat mp3 jest poruszany kilkakrotnie bez związku ze sceną, a w kluczowych momentach bohaterowie słuchają muzyki.
W sumie matka nie słuchała muzyki, to by tłumaczyło brak objawów. Ale na taką interpretację dam bym nie wpadł, to już kosmos trochę.
No, też się skłaniam ku temu. Zwłaszcza, że Kim zgubiła mp3 parę razy, stąd może chwilowa poprawa jej zdrowia.
dokładnie przez cały film wydawało mi się, że być może dzieci są trute. Na początku podejrzewałam ojca, że popadł w paranoję, ale faktycznie mogło to mieć związek z lemoniadą?
Cóż, tak faktycznie to nie poznamy odpowiedzi na te pytania. I nie są one potrzebne. Film w końcu nie jest zwykłym thrillerem, a raczej mówi nam o zemście w szerszym kontekście. Tak samo nie można traktować Martina jako zwykłego bohatera. Jest on bowiem kimś więcej, nieubłaganym losem (fatum) o praktycznie nieograniczonych możliwościach.