Po pierwsze - NUDNE (Caps Lock użyty nieprzypadkowo). Ja i mój chłopak mimo szczerych chęci ledwo dotrwaliśmy do końca. Film okazał się idealnym tłem dla prowadzenia rozmów o przysłowiowej "Dupie Marynie", wszystko było od niego ciekawsze.
Po drugie - tylu irytujących postaci stłoczonych w jednej produkcji już dawno nie widziałam. Najbardziej na nerwy działała mi dziennikareczka Susan ze swoją mimiką pasującą bardziej do filmów dla dorosłych, cielęcym spojrzeniem i na wpół rozdziawioną paszczą. Na plus dla tej pani można zaliczyć fakt, że motywowała mnie do przeskakiwania do kolejnej sceny, dzięki czemu koszmar zatytułowany "The Lost Valentine" trwał krócej niż trwać mógł.
Jej amanci, sama nie wiem, który gorszy. David a'la Bear Grylls czy ta nieposiadająca krzty męskości ciapa z głupkowatym uśmiechem - Luke? Chyba jednak Luke gorszy.
Mąż głównej bohaterki, którego znamy tylko z retrospekcji też jakiś taki... mdły, bez charakteru.
Tylko ta babcia mi się podobała nawet.
Ogólnie film oceniam jako schematyczny, nudny jak flaki z olejem i ociekający łzawym, 'hamełykańskim' patriotyzmem.