to smutne, że hollywoodzki, łopatologiczno-sentymentalny sposób narracji wkrada się już na całego do kina europejskiego; i to przy takim temacie - ważnym epizodzie z życia kolesia, który współtworzył fundamenty nowoczesnej kultury europejskiej. I nie chodzi o to, że nie wypada przy tak "spiżowej" postaci opowiadać błahostek o miłostkach z czasów młodości! Ależ wypada, jak najbardziej, odbrązawiać to wszystkie pomniki, ale można to robić w bardziej finezyjny sposób. Ten film dzielą lata świetlne choćby od takiej "Lotty w Weimarze" Egon Guenthera...
Najbardziej trafną wizytówką "Zakochanego Goethego" jest ścieżka dźwiękowa w końcówce... cóż, ten film ma się tak do klimatu 2 poł. XVIII w. jak owa ścieżka dźwiękowa do utworów Haydna i Mozarta. Tyle.