Tym razem krótko i w miarę zwięźle. Cała Saga ''Zmierzchu''
Stephenie Meyer, stała się ogromnie popularna, co skusiło
kilka osób do chęci zebranie kokosów, zdzierając swoimi
produkcjami, zwłaszcza z nastolatek, ale przecież i nie tylko.
Sięgnęli zatem o ekranizację. Efekt? Po ''Avatarze'' i
''Battleshicie'' jest to kolejny przykład totalnego
przereklamowania w kinie. Pewnie każdy znajdzie ''swoje''
filmy, które według niego są stworzone na wyrost. U mnie te
wyżej wymienione wiodą prym.
''Zmierzch'' to definitywny pracz młodzieńczych mózgów.
Historia w nim przedstawiona jest cholernie miałka, oschła,
nudna, nieprawdopodobna na sto różnych sposobów. Nie ma
się tu kompletnie czym podniecać.
Główni bohaterowie mają grobowe miny przez cały film, a ich
sprężanie się na planie wynosi zero.
Zarówno Stewart, ciągle z tym samym wyrazem twarzy, czyli
mina jak u sra...ego kota na pustyni, jak i wyblakły do
przesady, nawet jak na wampira Pattinson, to jeden z
najgorszych pseudoromantycznych duetów jaki kiedykolwiek
ziemia nosiła. Ich problemy emocjonalne, chociaż tak prawdę
mówiąc więcej emocji prezentuje chyba leniwiec, negatywnie
wpływają na widza. Ocena zatem nie może być wysoka. No
chyba, że kogoś to zachłysnęło i wzruszyło.
Fabuła jest bzdurna, czyli przedstawia dojrzewanie i
wzniosłości nastolatków w jakimś absurdalnym stylu. Belka i
Edek patrzą sobie niepojęcie w oczy, a ich uczucie jest jak
wielki zakazany owoc, z tym, że niesłychanie robaczywy.
Ciągle ponurzy, zmartwieni, pewni - niepewni, bez życia,
wypaczają prawdziwy obraz miłości. A gdzie promienistość i
motyle w brzuchu? Gdzie radość i słodycz?
Miłość żywej do martwego? Czy to nie zalatuje ......
Słabizna, którą dobitnie pociągnęła na dno dwójka głównych
bohaterów. Nawet piosenki są tu kiepskie. No może z
wyjątkiem Muse ''Supermassive Black Hole''.
Czy początek koszmarnej ''sagi'' może zasłużyć na więcej niż
3/10? Bez urazy dla fanów, ale nie u mnie.
Pozdrawiam