Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/%C5%BB%C3%B3%C5%82ta+gor%C4%85czka-98353
HOLLYWOODLAND

Żółta gorączka

Podziel się

Do końca tej dekady Stany Zjednoczone przestaną być najpotężniejszym rynkiem filmowym na świecie.

Co się dzieje za zamkniętymi drzwiami w Fabryce Snów? Dlaczego Hollywood jest i zawsze będzie hegemonem filmowego rynku? Odkrywamy, jak często spadają gwiazdy i czyje życzenia spełniają się na hollywoodzkiej ziemi.

***

Do końca tej dekady Stany Zjednoczone przestaną być najpotężniejszym rynkiem filmowym na świecie. Pałeczkę lidera box office'u przejmą Chiny. W Hollywood nikt się tym jednak nie przejmuje. Zamiast walczyć o amerykańskiego widza, szefowie wytwórni wolą zagrać o wielką kasę za Wielkim Murem.


Zwiastuny zmian w układzie sił widać już od jakiegoś czasu. Najświeższy to przypadek "Pacific Rim" – prawdopodobnie pierwszego w historii kina blockbustera, którego gros wpływów pochodzi z innego niż USA kraju. Podczas gdy w Stanach film Guillermo Del Toro z trudnością dobije do pułapu 100 milionów dolarów, w Chinach już dawno udało mu się przekroczyć tę granicę. Jeszcze trochę, a widowisko traktowane początkowo jako jedna z najboleśniejszych klap finansowych tego sezonu doczeka się kontynuacji.

Odwiedzanie multipleksów to w tej chwili ulubiony sposób na spędzanie wolnego czasu wśród chińskiej klasy średniej. W kraju, gdzie jeszcze kilkanaście lat temu filmy oglądało się przeważnie pod chmurką na rozwieszonej białej płachcie, dziś otwiera się codziennie dziesięć nowocześnie wyposażonych kin. Szacuje się, że w trakcie ostatniej dekady liczba przybytków X muzy w ojczyźnie Bruce'a Lee zwiększyła się aż dziesięciokrotnie – z 1,3 do 13 tysięcy (dane ze stycznia tego roku). Biorąc pod uwagę, że  mieszka tam ponad 1,3 mld ludzi, to wciąż mizerny rezultat. Dla porównania w znacznie słabiej zaludnionych Stanach Zjednoczonych jest blisko 40 tysięcy kin. Jak przewidują analitycy, Chińczycy powinni dogonić Amerykanów do 2020 roku.



Niedobór ekranów oraz osiągające gigantyczne rozmiary piractwo internetowe  nie są jednak w stanie zatrzymać wzrostu box office'u za Wielkim Murem. W 2012 roku wpływy z kas wyniosły 2,7 mld dolarów. W porównaniu z 2011 rokiem to wzrost o jedną trzecią.  Po pierwszym półroczu 2013 cyferki prezentują się równie obiecująco – widzowie zostawili o 36% więcej juanów niż w roku ubiegłym.

Amerykanie wciąż oddają srebrnemu ekranowi najwięcej pieniędzy. W 2012 zarobki tamtejszych dystrybutorów i kiniarzy wyniosły 10,8 mld dolarów. Należy jednak pamiętać, że w USA sprzedaż biletów od lat utrzymuje się na podobnym poziomie. Jeśli któregoś roku do kieszeni wytwórni wpada kilkadziesiąt milionów dolarów więcej, jest to raczej efekt podwyżek cen, a nie szturmu nowych zastępów kinomanów.

W obecnej sytuacji Chiny wydają się wyjątkowo smakowitym kąskiem dla Hollywood. Jedynym problemem są ograniczenia, jakie narzucają tamtejsze reżimowe władze reprezentowane przez SARFT – Rządową Agencję Nadzoru nad Radiem, Filmem i Telewizją. To ona decyduje o tym, które zagraniczne filmy, kiedy (i czy w ogóle) trafią do kin. Choć w Chinach pokazuje się kilkaset tytułów rocznie, zaledwie jedna czwarta z nich to produkcje z importu.

Aby przekonać do siebie żółtego giganta, Amerykanie proponują miejscowym firmom wspólny biznes. DreamWorks otworzyło w ubiegłym roku w Chinach studio animacji, które przygotuje trzecią część "Kung Fu Pandy" (premiera w 2016 roku). Disney zgodził się na współfinansowanie przez Azjatów "Iron Mana 3", a także przygotował specjalną wersję filmu z dodatkowymi scenami na chiński rynek. Efekt: ponad 120 milionów dolarów wpływów.  Legendary Pictures, odpowiedzialne m.in. za takie hity, jak: "Mroczny Rycerz", "Kac Vegas" i "Człowiek ze stali", założyło w Pekinie Legendary East. Oddział będzie realizował superprodukcje we współpracy z lokalnymi inwestorami. W Chinach powstanie również część zdjęć do "Transformers 4". Jedną z głównych ról zagra idol nastolatek Han Geng.

Okazji na dodatkowy zysk nie mógł przepuścić najlepszy przedsiębiorca wśród reżyserów – James Cameron. Jego ostatnie filmy, "Titanic" i "Avatar", są dwoma najchętniej oglądanymi zagranicznymi tytułami w historii Chin. Pierwszy zgarnął za Wielkim Murem ponad 200 milionów. Drugi, wpuszczony do kin ponownie w 2012 roku po konwersji na 3D, zarobił ponad 150 milionów dolarów (co ciekawe, w USA nowa wersja uzbierała jedynie 58 milionów). Kanadyjski twórca otworzył w Pekinie  filię firmy Pace Group. Będzie ona oferowała tamtejszym filmowcom najnowocześniejsze technologie do kręcenia w 3D, ale póki co nie zamierza angażować się w produkcję.

Gdy dziennikarz The Hollywood Reporter zapytał Camerona o to, czy niedługo Hollywood będzie kręcić filmy głównie dla chińskiej widowni, reżyser stwierdził: Wątpię, czy należy rozpatrywać to w ten sposób. To nie tak, że Hollywood składa się tylko z Amerykanów. Sam jestem Kanadyjczykiem. Spójrz na ludzi z Hollywood. Są z Francji, Niemiec, Anglii, Australii, Chin i tak dalej. Hollywood to miejsce, które świat wybrał, by robiło dla niego filmy. Jest ono alternatywą dla narodowych kinematografii, które kręcą filmy w swoim języku przeznaczone dla własnej publiczności. Wszyscy wiemy, że jak chcesz robić filmy dla całego świata, jedziesz do Hollywood. Myślę, że nic się w tej kwestii nie zmieniło, niezależnie od tego, jak to nasze globalne jabłko się podzieli. Chińskie kino jest spektakularne i możemy się od nich uczyć. Myślę jednak, że Hollywood to dla Chińczyków szansa, by w jakiś sposób ominąć obowiązujące ich zakazy. Jest mnóstwo rzeczy, których nie mogą robić. Nie mogą kręcić filmów science fiction. Ale mogą zrobić je we współpracy z hollywoodzkimi studiami albo zaimportować "Avatara".

world-war-z.jpg


Zakazów jest znacznie więcej. Chińczycy – naród we własnym mniemaniu racjonalny i światły – krzywo patrzą na rozgrywające się współcześnie filmy z wątkami magii, przesądów i grozy. Z tego powodu cenzorzy z SARFT odrzucili "World War Z", w którym Brad Pitt walczy z inwazją żywych trupów. Na ekranie nie wolno również pokazywać zdrad małżeńskich, naturalistycznej przemocy i seksu. Nade wszystko nikt nie będzie tolerował filmów, w których  Chiny pokazywane są w złym świetle. Być może pamiętacie, że pierwotnie w remake'u "Czerwonego świtu" inwazji na USA mieli dokonać rodacy Jackiego Chana. Wystarczyła jednak krytyka ze strony jednej z czołowych chińskich gazet, a twórcy filmu błyskawicznie zmienili narodowość okupantów na północnokoreańską.

James Bond może i potrafi wyjść cało z potyczki z każdym zakapiorem, ale nie z chińskimi cenzorami. Gdy "Skyfall" trafił do kin za Wielkim Murem, zniknęła z niego rozgrywająca się w Szanghaju scena, w której francuski zabójca (Ola Rapace) morduje chińskiego strażnika w lobby wieżowca. Cenzorom nie spodobała się również rozmowa Bonda z Severine (Berenice Marlohe) w kasynie w Makau. Agent 007 sugeruje w niej, że tatuaż na ciele dziewczyny to dowód na to, że od najmłodszych lat była zmuszana przez okolicznych alfonsów do prostytucji. Cenzorzy poradzili sobie w następujący sposób: scena nie została wycięta, ale w napisach z chińskim tłumaczeniem nie ma nawet słowa o stręczycielstwie. Zamiast tego Bond wspomina o przymuszeniu do pracy z gangsterami. W podobny sposób specjaliści od propagandy poradzili sobie z opowieścią Raoula Silvy (Javier Bardem), który został wydany lokalnym władzom, gdy szpiegował dla MI6 na placówce w Hongkongu. Chińscy widzowie, którzy nie znają angielskiego, nie dowiedzieli się o przerażających torturach, jakich dopuścili się wobec czarnego charakteru azjatyccy śledczy.

Chińczycy regularnie kaleczą w słusznej sprawie hollywoodzkie widowiska.
Łukasz Muszyński

Chińczycy regularnie kaleczą w słusznej sprawie hollywoodzkie widowiska. Wcześniej ofiarą cenzorów padli m.in.: "Faceci w czerni 3" (wyleciały wszystkie sceny z chińskimi aktorami), "Mission: Impossible 3" (zniknęła m.in. scena w Szanghaju, w której kilku mężczyzn gra w mahjong, a za ścianą trzymany jest zakładnik) oraz "Piraci z Karaibów: Na krańcu świata" (wycięto cały wątek z udziałem Chow Yun-fata; uznano, że jego bohater to karykatura Chińczyka).

Hollywood niewiele robi sobie z tej celuloidowej kastracji. Gorzej, gdy nie zgadza mu się stan konta. W ubiegłym roku amerykańskie filmy zarobiły w Chinach ponad miliard dolarów. Wytwórnie przez wiele miesięcy nie dostały jednak ani centa z tej imponującej kwoty. Jak się okazało, Pekin postanowił nałożyć na wpływy z biletów kinowych podwyższony podatek VAT. Gdyby wszedł on w życie, zyski Fabryki Snów zostałyby uszczuplone aż o 25%. Studia argumentowały, że decyzja Chin godzi w zasady ustanowione przez Światową Organizację Handlu. Ostatecznie po długich negocjacjach stronom udało się dojść do porozumienia. Happy end?

Amerykanie zarobią kolejne miliony, a Chińczycy nie będę skazani wyłącznie na rodzimą kinematografię. To jednak dopiero początek. Gdy za kilka, kilkanaście lat Azjaci dorównają pod względem finansowym i technologicznym swoim kolegom zza wielkiej wody, może się okazać, że Hollywood nie jest już im potrzebne. Za Wielkim Murem wyrośnie nowa Fabryka Snów. A co ze starą?
34