Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/Jak+dzia%C5%82a+Terminator-117896
BEZ KOMENTARZA

Jak działa Terminator?

Podziel się

Filmy oczyszczone z efektów specjalnych oglądamy z tych samych powodów, dla których jako dzieci psujemy zabawki.

Filmy oczyszczone z efektów specjalnych oglądamy z tych samych powodów, dla których jako dzieci psujemy zabawki – żeby przyłapać na gorącym uczynku napędzające mechanizm skrzaty i zobaczyć tajemnicze kółka zębate.

Tak działa prosta elektryczna mechaniczna stukawka pukawka. 
Tak działa kapacytron wiśniowy. Tak działa piłupdziwula dyfuzyjna. Tak działa elektrokapuściocha. Tak działa koziówka stalowa. Tak działa agrafka i inne okropnie złożone wynalazki. 
A jak działa jamniczek?


Czy kogoś zadziwiają jeszcze smoki i bajkowe miasta z "Gry o tron"? Powątpiewam, ale od razu uprzedzam: nie będę wieszczył, że HBO się kończy, ani prowokował do przemocy braci i sióstr z polskich oddziałów Nocnej Straży. Serial nadal cieszy się wielkim powodzeniem, twórcy nie oszczędzają na kosztach produkcji, ale sukces wydarzył się raczej mimo warstwy fantastycznej niż dzięki niej. Fantastyka to tradycyjnie nisza, a tu zamierzono przebój mainstreamowy, więc twórcy  zwodzili początkowo widownię, zwlekali, nim wyjęli swoje bajkowe zabawki, i ciągle używają ich dość oszczędnie. Ekranowe cuda wygenerowane przez komputery trochę się zużyły, dziś Godzilla musi kopulować z King Kongiem, by ktoś zwrócił na nich uwagę. Gdy widzowie z narastającym znużeniem patrzą na kolejny hiperrealistyczny koniec świata, rośnie popularność cudów à rebours. Przebojami YouTube'a są filmiki, na których można zobaczyć bajkę oczyszczoną z efektów specjalnych – materiały zarejestrowane na planie "Księgi dżungli", "Życia Pi", czy właśnie serialu o wiecznie nadchodzącej zimie, na których aktorzy prężą się na tle zielonej szmatki, mówią do siebie, głaszczą czule zieloną piłkę czy szarpią się z anonimowym gościem ubranym w wielką, zieloną skarpetę. 

JAK SIĘ ROBI SMOKI?

Smoki już nie zadziwiają, bo "wiemy", jak się je robi. To znaczy wiemy, że, jak wszystko, co trudno uzyskać w naturze, robi się je w komputerze. Zachłannie konsumowane surowe filmiki z planu, poza możliwością ujrzenia herosów w dość głupawych sytuacjach, oferują namiastkę wiedzy tajemnej. Nie jest tego dużo – cała ta zieleń w kadrze zostanie zastąpiona grafiką komputerową i to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o sprawy, które pojąć może amator. Pikantne szczegóły, niuanse decydujące o tym, że efekty są świetne albo ledwie akceptowalne, należą do strzeżonych tajemnic warsztatu. Jako gracz fascynowałem się rosnącymi możliwościami grafiki komputerowej i z zapartym tchem śledziłem rewolucję, która na początku lat 90. zaczęła zachłannie pochłaniać kino akcji, ale im CGI stawały się powszechniejsze i doskonalsze, tym mocniej traciłem na nie apetyt, snobistycznie zwracając się ku rękodziełu poprzedniej epoki. Zresztą to przejedzenie stało się dość powszechne, coraz częściej zdarzało się, że twórcy zachwalali swoje nowe filmy obietnicami ograniczenia efektów cyfrowych na rzecz analogowych, zwłaszcza po takich kwiatkach jak druga seria "Gwiezdnych Wojen"

Nad magią i romantyzmem analogowych cudów, które na planie filmowym wydarzały się "naprawdę", nie będę się rozwodził, chociaż wiadomo, pogłaskać smoka latającego na niewidocznych linkach – fajna rzecz. Nawet teoretyczna możliwość przybicia piątki z żółwiem ninja i odnalezienia miecza strzelającego laserem w starej hollywoodzkiej rekwizytorni działa na wyobraźnię. Tym, którzy do Hollywood w najbliższej przyszłości się nie wybierają, stare widowiska także oferują przyjemność, o której przypomniałem sobie, odświeżając pierwsze "Terminatory". Dziecięcy instynkt, tak często objawiający się niszczeniem zabawek, pod rozkoszą destrukcyjnej orgii skrywa chęć zrozumienia, jak działa świat, przyłapania na gorącym uczynku skrzatów napędzających mechanizm albo chociaż ujrzenia tajemniczo obracających się kół zębatych. Ta fascynacja udziela się widzowi kinowemu.
Dziś pierwszego "Terminatora" ogląda się, wytykając poszczególne sceny efektowe palcami. Sześć milionów dolarów budżetu na film science fiction oznacza, że technologię przyszłości robi się z kartonu i styropianu i trochę to widać.
Darek Arest
O, gumowa maska! Hej, animacja poklatkowa! A tutaj lalka poruszana sznurkami! Pośród wielu innych radości film dostarcza możliwość podglądania obracających się trybików, znajdowania odpowiedzi, rozumienia, jak poszczególne elementy mozolnie łączą się w zręczną iluzję. 

GDZIE JEST WALLY?

Po niespodziewanym sukcesie jedynki James Cameron dostał astronomiczny budżet i mógł rzucić się w objęcia nadchodzącej cyfrowej rewolucji. W przeciwieństwie do wielu następców wiedział, jak używać efektów cyfrowych i jak je łączyć z żywą akcją, dzięki czemu film wypełniony jest scenami, które ciągle robią duże wrażenie. Jednak "Terminator 2" przypomina mi moment, w którym straciłem zainteresowanie elektroniką. Wizja zrozumienia, jak działają różne tajemnicze urządzenia, wydawała się fascynująca do chwili, gdy na horyzoncie pojawił się układ scalony. Scalak zawiera w swoim wnętrzu setki albo i miliony miniaturowych elementów i krótką instrukcję obsługi – "nie wnikaj". Oporniki stawiają prądowi opór, kondesatory kumulują ładunek elektryczny, nawet tranzystory są tam jakoś sensowne. Ze scalaka elektronik rozumie tyle, że coś jest na jego wejściu i coś jest na wyjściu. Wstawia się go w miejscu, w którym potrzeba technologicznego cudu i reszta jest zdziwieniem. Jeśli przeciąć go na pół, w środku nie znajdziemy żadnych elfów, żadnych kółek zębatych. Podobnie jak efekty cyfrowe, może być odpowiedzią na niemal każdą sytuację.

Można powiedzieć, że dobre efekty to właśnie takie, których nie widać, ale pojęcie "kina efektów" bardzo się zmieniło – kosmicznej technologii używa się dziś w bardzo banalnych sytuacjach. Skomplikowane sztuczki ukryte są w przyziemnych scenach "Zodiaka" czy "Sicario" – używa się ich, żeby bez zapasów z oporną rzeczywistością nakręcić scenę akcji w kilometrowym korku, oszczędzić sobie kosztownego wyjazdu na plan zdjęciowy albo lepiej zapanować nad pogodą i niesfornym krajobrazem. "Lina" Hitchcocka udaje, że jest filmem zrealizowanym w jednym ujęciu i do dziś można się bawić w znajdowanie miejsc, w których poukrywano cięcia. W "Birdmanie" podobna zabawa nie ma w zasadzie sensu – kiedy piksel zastępuje piksel, twórcy zyskują więcej kontroli, a widz jest oddzielony od sceny pancerną szybą. Możliwość podejrzenia mechanizmów przy pracy na chwilę zwracają nam filmiki z Internetu.

CZY TERMINATOR MA KISZKĘ?

Oglądanie może się zamienić w proces rozumienia "jak działa film", jak działa opowiadanie historii, budowanie iluzji i kino analogowe trochę chętniej dopuszcza nas do tajemnicy. A nie ma kina bardziej analogowego niż noncamerowe filmy Juliana Antonisza. Tu zbytkiem technologicznym jest nawet kamera – Antonisz swoje szalone animacje wydrapywał gwoździem, wygryzał zębami i wytrawiał kwasami własnoręcznie, bezpośrednio na taśmie filmowej. Trudno wyobrazić sobie bardziej osobisty sposób na kino, bardziej dogłębną metodę, by zrozumieć jego "działanie". Żadnych scalaków, żadnych procesorów graficznych, każda sekunda filmu to praca pozostawiająca brud pod paznokciami. Filmowiec i wynalazca eksperymentował, zadając w swojej twórczości fundamentalne pytania. W kultowym "Jak działa jamniczek?" Antonisz rozłożył na części pierwsze małego pieska, odnajdując w środku m.in. trzy stany emocjonalne i kiszkę, bo "ostatecznie wszystko, co żyje, ma w środku jakąś kiszkę". Już tylko to czyni jamniczka urządzeniem nieskończenie bardziej skomplikowanym od Terminatora, i to zarówno w wersji T-800, jak i T-1000. Z radością zobaczyłbym zaginione dzieło mistrza, w którym tłumaczy on, jak działa android-zabójca. James Cameron, sprawa pierwszorzędnie ważna u twórcy kina sci-fi, wie jak działa świat, o którym opowiada, i zna zasady, na jakich działają jego fikcyjne urządzenia. Ale czy współcześni twórcy cyfrowych smoków mają szansę zrozumieć te stworzenia tak dobrze, jak Antonisz rozumiał swojego jamniczka?
34