Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/Zaw%C3%B3d%3A+Vloger-120509
HOTSPOT

Zawód: Vloger

Podziel się

Najmłodsze pokolenie nie marzy już o niepewnym losie gwiazdy kina. Absolwenci podstawówek wolą zawrotną karierę vlogera.

Najmłodsze pokolenie nie marzy już o niepewnym losie rockmana czy innej gwiazdy kina. Przeciętny absolwent polskiej podstawówki wybrałby raczej zawrotną karierę popularnego vlogera. Do świata filmu nie jest stąd zresztą daleko – vlogerzy to w końcu wielozadaniowi filmowcy ery social mediów. 


Młode wilki

Chyba nikt nie ugrał na telewizyjnej posusze tak wiele jak youtuberzy. W należącym do Google'a serwisie funkcjonuje ponad miliard unikalnych użytkowników, którzy każdego dnia pochłaniają miliony godzin zróżnicowanego materiału. Choć lwia część YouTube'a wciąż składa się z kotów, ustawionych pranków i dziesięciogodzinnych kompilacji w stylu “epic sax guy", nie brakuje tam profesjonalnych i ambitnych projektów. (Prawdziwie) Dobra zmiana nie ominęła również polskiego podwórka – mamy więc programy edukacyjne, takie jak Polimaty czy Uwaga! Naukowy Bełkot, kulinarne (Kocham Gotować), publicystyczne (KWTW, wcześniej Lekko Stronniczy), a nawet demaskacyjne (w tym AdBustera, pogromcę Vizira). Nie sposób nie wspomnieć o armiach gamerów oraz specjalistek od mody i urody, których wpływ na życie codzienne jest nie do przecenienia. Na ulicach wreszcie widać Polki z dobrze dobranym podkładem, a proszę mi wierzyć, takie cuda nie biorą się znikąd. 

Zamiast pokładać nadzieje w sile viralu, internetowi twórcy podjęli trud profesjonalizacji treści. Większą szansę na zdobycie popularności mają w końcu te filmy, które nakręcono porządnym sprzętem, podrasowano i zmontowano w nietuzinkowy sposób. Swobodny monolog do kamery jest okej, o ile mówca zadba o odpowiednie tło, oświetlenie, podkład muzyczny i dobrą lustrzankę. Dzięki profesjonalnej oprawie ci, którzy mają gadane i osobowość, wyrabiają sobie z czasem całkiem solidne marki. Jakkolwiek by patrzeć, ulubionymi filmowcami młodego pokolenia są właśnie uczący się od zera vlogerzy. Skala tego zjawiska poraża zwłaszcza na naszym rodzimym podwórku. Absolutny rekordzista, PewDiePie, ma na koncie prawie 50 milionów subskrybentów, ale są to widzowie rozsiani po całym globie. W samej Polsce działa kilku youtuberów z imponującą, ponad dwumilionową widownią. Niewykluczone, że taki stan rzeczy spowodowany jest brakiem kuszących alternatyw w polskiej telewizji rozrywkowej. Starsze medium czuje się zresztą mocno zagrożone, co widać w nagminnym podpieraniu się materiałem pożyczonym z sieci (obowiązkowo z ignoranckim podpisem: “www.youtube.com"). W telewizji słychać już nawet o youtube'owych dramach – tej pomiędzy Gimperem i Atorem poświęcono cały odcinek “Superwizjera". 

System partnerski, który umożliwia internetowym twórcom czerpanie profitów ze swojej działalności, wydaje się nieco paradoksalny. Żeby być premiowanym, trzeba publikować regularnie, możliwie często i dla jak najszerszej widowni. Nierzadko takie wskoczenie w tryb masowej produkcji wiąże się ze stratą na jakości. Z jednej strony dyskredytuje to sporo ambitnych projektów, w tym kanały oparte na niszowej tematyce, głębokim researchu czy na czasochłonnej animacji. Z drugiej strony – algorytm wymaga od chcących odnieść sukces maksymalnego zaangażowania. Dla najsłynniejszych vlogerów YouTube stał się po prostu pełnoetatową pracą. Sprytnym wytrychem, który umożliwił codzienną publikację treści przy zachowaniu wysokiej jakości materiału, okazała się chwytliwa forma daily vloga.

Zerżnięte z Neistata

Najprościej rzecz ujmując, Casey Neistat to człowiek, któremu udało się wygenerować viral na trzy lata przed startem YouTube'a. Zasłynął wtedy z filmu o ograniczonej żywotności baterii w iPodach. Tę brutalną prawdę postanowił obwieścić światu, traktując sprejem każdy plakat Apple'a, jaki stanął na jego drodze. Nawet ci mniej obyci z internetem mogą kojarzyć Neistata z nietypowymi kampaniami dla Nike'a i Mercedesa czy z szaleńczą, snowboardową przejażdżką po ośnieżonych ulicach Nowego Jorku. W marcu 2015 roku Casey skondensował najpopularniejsze trendy kołaczące się po YouTubie i tchnął nowe życie w znany wówczas format daily vloga. Zamiast przynudnawego referowania rutynowych czynności i filmowania kolejno spożywanych posiłków, vloger zaproponował widzom świeżą serię dobrze nakręconych opowieści o codzienności. Oczywiście mowa tu o codzienności sławnego youtubera, która dość mocno rozmija się z trudem żywota zwyczajnych śmiertelników.

Życie Neistata dzieli się zasadniczo na czas spędzany w biurze, czas spędzany z rodziną i błądzenie po Nowym Jorku na elektrycznym long boardzie. Oprócz tego vloger podróżuje, testuje technologiczne nowinki i dość nonszalancko traktuje otrzymywane przesyłki, dewastując opakowania i rozrzucając liczne prezenty po całej podłodze. Widownia ceni go za szczerość i kreatywność, ale też za nienaganny warsztat filmowca. Oglądając vlogi Neistata, można odnieść wrażenie, że ciągłe nagrywanie własnego życia idzie mu jak z płatka. Tymczasem ujęcia, które wyglądają na naturalne i niewymuszone, wymagają nieustannego dźwigania Canona 70D i statywu Gorillapod, kręcenia kilku timelapsów dziennie oraz pozostawiania kamery na pastwę losu tylko po to, żeby móc z przytupem wejść w kadr, tym razem z odpowiedniej odległości. Do uzyskania niestandardowych ujęć, gładkich przejść i dynamicznego montażu konieczna jest właściwie całodobowa praca. Choć Casey zarzeka się, że dźwiga ten krzyż sam i że mężnie składa filmy po nocach, trudno uwierzyć, że tak gigantyczna robota to dzieło wyłącznie jednego człowieka. Jego vlogi bywają przy tym nieperfekcyjne, momentami wręcz amatorskie, co tylko wzmacnia ich siłę przekazu. Z pewnością bliżej im do współczesnej sztuki niż do mrocznych odmętów YouTube'a, które skrywają całą prawdę o wstydliwej przyjemności wyciskania pryszczy.

"The Neistat Brothers"

Zanim Neistat zaczął vlogować, współpracował przy produkcji kilku filmów i zrealizował swój własny serial dla HBO ("The Neistat Brothers"). Youtuber ma też na koncie stypendium Fundacji Rockefellera i dożywotnie członkostwo w Sundance Institute. Kiedy popularny vloger, a jednocześnie osoba uznana w środowisku stwierdza, że codzienne tworzenie i realizowanie nowego materiału dla kilku milionów ludzi jest rewolucją w świecie filmu, trudno się z tym nie zgodzić. Neistat jako pierwszy nagrywał daily vlogi lustrzanką na trzymanym w ręce statywie i urozmaicił zastygły format o ujęcia z drona, timelapsy czy efekty stop, slow i fast motion. I chociaż zachowuje się czasem jak ostatni buc, zwłaszcza podczas przydługich monologów na temat swojej świetności, nie sposób nie docenić, że to właśnie Neistat wytyczył YouTube'owi ścieżkę rozwoju. Vloger udowodnił, że kręcąc swoją codzienność i robiąc to dobrze, można wyrobić sobie opinię genialnego filmowca (o ile zgodzimy się tak nazywać czołowych twórców internetowego wideo). Takie prekursorstwo przyniosło jednak efekty uboczne. Przyzna to każdy youtuber, który kręci daily vlogi czymś lepszym od kalkulatora i przykłada wagę do postprodukcji, a którego wrzucono do bezdennej szuflady "zżynających z Neistata". 

Ostatecznie, wypalenie formą i chęć wygospodarowania jakiejś sfery prywatności przeważyły. Niedawno pojawił się na kanale Neistata film zapowiadający koniec kariery vlogera – przynajmniej w takiej skali, do jakiej nas przyzwyczaił. Nie traktowałabym tego jednak jak dramatycznego pożegnania z YouTube'em. To raczej przygotowywanie gruntu pod inne –wymagające mniejszego nakładu dziennej pracy, a być może i artystycznie ciekawsze – produkcje. 

Zerżnięte z Gonciarza

Gonciarz eksperymentuje na YouTubie już od dłuższego czasu, a jednym z jego najbardziej rozpoznawalnych dzieci jest komediowy kanał Zapytaj Beczkę. Fenomen vlogera nie kończy się jednak na rzadkiej umiejętności dostrojenia przekazu zarówno do niewyżytych gimnazjalistów, jak i do części widowni z wykształconą dojrzałością emocjonalną.
Rozalia Knapik
Kwestię takiego mimowolnego kopiowania poruszył ostatnio we vlogu Krzysztof Gonciarz, okrzyknięty zresztą wszem wobec "polskim Neistatem". Gonciarz eksperymentuje na YouTubie już od dłuższego czasu, a jednym z jego najbardziej rozpoznawalnych dzieci jest komediowy kanał Zapytaj Beczkę. Fenomen vlogera nie kończy się jednak na rzadkiej umiejętności dostrojenia przekazu zarówno do niewyżytych gimnazjalistów, jak i do części widowni z wykształconą dojrzałością emocjonalną. Były dziennikarz-groznawca ma na koncie trzy książki i udaną współpracę z potężnymi markami (Intel, Orange), a od kilku lat mieszka w Tokio, gdzie prowadzi własny biznes. Oprócz treści czysto rozrywkowych publikuje na YouTubie także dopieszczone dokumenty podróżnicze i dwie serie vlogów, które sam opisuje jako "content premium". Pierwszy tego typu projekt, TheUwagaPies (prowadzony po angielsku wraz z Kasią Mecinski), skupił się na daily vlogach zaledwie miesiąc po wystartowaniu formuły Neistata. Japońskie opowieści snute z perspektywy cudzoziemców wprawdzie odniosły sukces, ale nie tak wielki, jak można się było tego spodziewać, dlatego obrana pierwotnie formuła uległa zmianie. Od kwietnia Gonciarz skoncentrował swoją działalność na YT wokół codziennego vlogowania dla polskich widzów i jest szczęśliwym właścicielem jednego z najbardziej prestiżowych kanałów na rodzimej scenie.

Gonciarz nigdy nie ukrywał swoich inspiracji – wręcz przeciwnie, wprost przyznawał, że wzoruje się na formacie Neistata. Od amerykańskiego vlogera odróżnia go przede wszystkim poczucie humoru; jednocześnie zdarza mu się zamieścić film mniej energiczny czy po prostu zrodzony z gorszego nastroju. Gonciarz biega po Tokio uzbrojony w jednoręcznego gimbala i codziennie stara się opowiedzieć coś nowego. Oprócz relacji z życia codziennego publikuje materiały z wyraźnym motywem przewodnim czy wręcz poświęcone konkretnym zagadnieniom, np. Porażki czy wspomniane Zerżnięte z Gonciarza, w którym to nawoływał widzów do zaprzestania krucjaty w komentarzach i zdroworozsądkowego przemyślenia kultury remiksu. Ponieważ eksperymentuje z formą jak tylko może, w kwestii oprawy audiowizualnej jego vlogi wydają się nie do przebicia. Nie zmienia to jednak faktu, że ani on, ani Neistat nie mają wyłącznego prawa do długiego naświetlania zdjęć, przeplatania narracji timelapsami czy do samego pamiętnika wideo. 

Gonciarz to nie jedyny polski twórca, który zdecydował się udokumentować na YouTubie swoje życie. Ci, którzy robią to regularnie, jak MocnyVlog czy Hejłobuzy, nie przywiązują jednak zbyt dużej do wagi do filmowego warsztatu. Przy całej sympatii do testowania ostrych sosów, ani artystyczne kadrowanie, ani wirtuozeria montażu raczej nie należą do szczegółów, które zaprzątałyby na co dzień głowę Szafy. Po drugiej stronie mamy z kolei youtuberów, którzy vlogują intrygująco, ale sporadycznie, jak chociażby Weronika Załazińska. Co ciekawe, analogiczne próby podejmowane przez Lisie Piekło czy Rezigiusza wywołały dyskusję na temat bezkarnego zżynania motywów od mistrzów gatunku. Czy słusznie? Jak przekonuje Gonciarz: ani trochę. Trudno oczekiwać wielkich innowacji w formacie, który – choć odświeżony i zreformowany – pozostaje mimo wszystko mocno schematyczny. Znacznie ciekawsza wydaje się tutaj inna wyraźna tendencja. Niewykluczone, że żeby wskoczyć z codziennym vlogowaniem na bardziej kreatywny level, trzeba najpierw prowadzić relatywnie egzotyczne życie. Vlogi z Tokio czy z Nowego Jorku zawsze będą bardziej cool niż najbardziej odpicowana relacja z serca Koziej Wólki. No chyba że ową relację poprowadzi ktoś znany i lubiany, ale na taką renomę trzeba sobie zasłużyć. Być może właśnie ów strach przed nudą tłumaczy, dlaczego większość youtuberów nagrywa vlogi wyłącznie z dalekich podróży.

Fejm i hajs

Youtuberzy stali się obecnie kimś na kształt internetowych celebrytów. Pozują do zdjęć, rozdają autografy, dorobili się własnych tagów na Pudelku.
Rozalia Knapik
Youtuberzy stali się obecnie kimś na kształt internetowych celebrytów. Pozują do zdjęć, rozdają autografy, dorobili się własnych tagów na Pudelku. Ich wierni widzowie przybywają na spotkania i konwenty, po czym pokornie ustawiają się w długaśnych kolejkach, żeby spędzić choć parę chwil z ulubionymi twórcami. Tego typu wydarzenia to nie żadne ponure spędy dla kilkudziesięciu no-life'ów, ale potężne imprezy masowe i trudno się dziwić, że na spotkanie z Gonciarzem jest kilka razy więcej chętnych niż wejściówek. Taka popularność na życzenie ma jednak swoją cenę. Zdarza się, że vlogerzy, którzy zbyt długo pozostają na świeczniku, popadają w stany depresyjne (jak Zuzanna Borucka, czyli Banshee), cierpią na lęki społeczne (Zoella) albo rezygnują z udziału w konwentach z obawy o własne bezpieczeństwo (Eee Bee Family). Poza tym pod presją oczekiwań nie tak trudno ugrzęznąć w pułapce własnego wizerunku. Jedni i po trzydziestce produkują content dla nastolatek; drudzy od siedmiu lat brną w te same niekryte przemyślenia.

W całym zamieszaniu wokół mglistej profesji vlogera najbardziej palącym pytaniem pozostaje to o pieniądze, chociażby o domniemane miliony Wardęgi. Co poniektórzy pamiętają jeszcze hejty na letsplayerze Remigiusza Maciaszka, którego główną przewiną było wyciąganie z YouTube'a przyzwoitego hajsu. W dużym uproszczeniu zwykło się przyjmować, że na milion wyświetleń przypada w Polsce zarobek rzędu tysiąca złotych. Tyle, jeśli chodzi o program partnerski, a do tego dochodzą jeszcze materiały sponsorowane, kampanie dla marek, sprzedaż luźno powiązana z kanałem (koszulki, własne linie produktów) czy sponsoring uzyskiwany w ramach crowdfundingu. W efekcie czołowi youtuberzy już w młodym wieku zakładają własne firmy i obracają kwotami, o których większość zjadaczy chleba może tylko pomarzyć. Gonciarz nie finansuje swoich vlogów z własnej kieszeni – pracę jego i jego pomocników opłacają m.in. sponsorzy z Patronite'a, którzy przelewają na konto vlogera ponad 30 tysięcy złotych miesięcznie. Teoretycznie fakt, że 24-letnia Zoella może sobie pozwolić na pięć sypialni i dom za 1,4 miliona dolarów, powinien budzić szczery podziw dla tak rzadkiej przedsiębiorczości. W praktyce zawiść zawsze dojdzie do głosu. Ci życzliwsi uświadamiają więc twórców, że się sprzedali, ewentualnie cierpliwie tłumaczą tymże, że granie w "Minecrafta" to żadna praca. Ci mniej powściągliwi, zwłaszcza w kontakcie z vlogerami reprezentującymi niewygodną "inność", od razu każą im się zabić. Serwis Google'a stał się tak silnym konkurentem dla telewizji także dlatego, że postawił na szczerość i wolność słowa (co skądinąd ulega ostatnio zmianie, jak widać po cofnięciu monetyzacji niestosownych bądź kontrowersyjnych filmów). Niestety, mówienie tego, co się myśli, stało się w wielu przypadkach patologią. 

Wiele do dodania

Chociaż zakupowe haule i poradniki spod znaku "How to touch wall with apple" wciąż mają większą widownię niż materiały z przekazem, nietrudno zauważyć, że YouTube zmierza ku lepszemu. Wielu twórców traktuje swoje kanały jako rodzaj trampoliny, która pozwala im realizować coraz szerzej zakrojone projekty. Przykładem może być Tyler Oakley, który przez długie lata skupiał się na vlogowaniu z własnej sypialni, żeby teraz prowadzić profesjonalne talk-show realizowane przy wsparciu samej Ellen DeGeneres. Z polskiego podwórka wystarczy przywołać telewizyjną karierę Radka Kotarskiego czy coraz częstsze podróże Karola Paciorka. O działalności na YouTubie jako o metodzie budowania portfolio wypowiadał się także Włodek Markowicz, który tuż po tym, jak został okrzyknięty twórcą roku, napisał książkę i wziął podejrzanie długi urlop od nagrywania. Niezależnie od swoich pobudek, kreatywni vlogerzy potrafią dobrze namieszać w kulturze. Pierwszy film zamieszczony w serwisie trwał zaledwie 18 sekund i ukazywał założyciela portalu w ogrodzie zoologicznym. Mężczyzna zakończył swój krótki wywód na cześć słoniowych trąb spontaniczną deklaracją, że "to w zasadzie wszystko, co jest do powiedzenia". Sukces platformy i całej ferajny youtuberów uświadamia, że mógł się odrobinę  pomylić. 
40