Czy wyobrażacie sobie całego
"Władcę Pierścieni" jako jeden, dwugodzinny film? Dziś jest to nie do pomyślenia, ale właśnie takie były plany
Harveya Weinsteina, do którego należały w latach 90. prawa do ekranizacji kultowej trylogii
Tolkiena.
Pierwotnie
Peter Jackson pracował nad
"Władcą Pierścieni" dla studia Miramax. Na początku planował zamknąć historię w dwóch częściach. Jednak dla
Harveya Weinsteina to i tak było za dużo. Producent chciał radykalnego podejścia i żądał jednego, dwugodzinnego filmu.
Peter Jackson nie chciał się na to zgodzić.
Weinstein był ponoć wściekły. Oskarżał
Jacksona o to, że zmarnował 12 milionów dolarów. Groził reżyserowi zwolnieniem. Twierdził, że wystarczy, że strzeli palcami, a zastąpi go
Quentin Tarantino albo
John Madden. Obaj reżyserzy sporo w tym czasie zawdzięczali braciom
Weinstein.
Jednoczęściowa wersja
"Władcy Pierścieni" byłaby filmem, w którym fani prozy Tolkiena nie odnaleźliby dzieła mistrza. Do kosza miała trafić bitwa o Helmowy Jar oraz Balrog. Nie byłoby też Faramira, zamiast tego Boromir miałby siostrę - Eowyn.
Weinstein nie był też szczególnie przywiązany do postaci Sarumana i gdyby zaszła taka potrzeba, to i jego też chciał usunąć z widowiska.
Jackson i
Fran Walsh postawili sprawę na ostrzu noża i zagrozili, że prędzej spalą swój scenariusz i wrócą do kręcenia skromnego kina, niż ugną się pod żądaniami
Weinsteina. Pracujący nad projektem producent
Ken Kamins zdołał przekonać
Weinsteina, by pozwolił sprzedać
Jacksonowi i
Walsh scenariusz innemu studiu.
Jak wiemy, tak się też stało. Projekt przejęło New Line Cinema, które wyprodukowało przebojową trylogię. Tymczasem na konto
Weinsteina powędrował procent od zysków.
Wszystkie te rewelacje ujawnia Ian Nathan w nowej książce "Anything You Can Imagine: Peter Jackson & The Making of Middle-Earth".