Camerimage dzień 1: podwójna porcja Kamińskiego

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Camerimage+dzie%C5%84+1%3A+podw%C3%B3jna+porcja+Kami%C5%84skiego-39056
24 listopada. Niebo nad Łodzią zasnute jest chmurami. Jest szaro i ponuro. Jakby tego było mało, miasto przeżywa eksplozję robót drogowych, przyprawiając o ból głowy (bądź nóg) każdego przemieszczającego się po Łodzi. Jednak wystarczy przekroczyć próg Teatru Wielkiego, bo znaleźć się w zupełnie innym świecie. Bolączki i zmartwienia dnia codziennego mijają jak za magicznym dotknięciem różdżki. Czarodziejami zaś są filmowi operatorzy, których doroczne święto - Camerimage - właśnie w sobotę, 24 listopada, wystartowało.

Przez następny tydzień w Łodzi zobaczyć będzie można kilkadziesiąt filmów z całego świata, przyjrzeć się z bliska, jak operatorzy filmowi wpływają na ostateczny kształt dzieła. Dla uczestników przygotowano nie tylko pokazy filmowe, lecz również liczne warsztaty, spotkania, wystawy.

Sygnał do startu imprezy dał "Film", krótkometrażowy obraz Alana Schneidera według scenariusza Samuela Becketta ze zdjęciami Borisa Kaufmana (zdobywcy Oscara i Złotego Globa za zdjęcia do "Na nabrzeżach"). Jest to niemy film, który udowadnia, że wystarczy kamera i aktor, by opowiedzieć frapującą i zaskakująco głęboką opowieść. "Film" to historia człowieka, którego oblicze budzi prawdziwą grozę? głównie u niego samego. To oblicze noszące na sobie piętno czasu, którego nie da się już odwrócić. Kaufman stosuje wszystkie możliwe (wtedy, w 1965 roku) filmowe sztuczki, by uczynić obraz jak najbardziej sugestywnym, przykuwającym uwagę. Nie można było sobie wyobrazić lepszego filmu na otwarcie, co też zauważyła Grażyna Torbicka, gospodyni wieczoru.

Po seansie "Filmu" przyszła pora na bardziej oficjalną część Gali Otwarcia jubileuszowego 15 Camerimige, który po raz 8 odbywa się w Łodzi. Ze zgromadzoną publicznością przywitał się pomysłodawca i dyrektor festiwalu Marek Żydowicz. Imprezę otworzył prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki. Kilka słów wygłosił również przedstawiciel głównego sponsora festiwalu. Było trochę politycznie, padło kilka zawoalowanych gorzkich słów, ale wspomniano też o ambitnych planach, które uczynić mając z Łodzi kulturalną stolicę nie tylko Polski czy Europy, ale wręcz świata.

Podczas Gali Otwarcia wręczono również trzy nagrody. Pierwszą z nich była Żaba Żab, czyli wyróżnienie dla najlepszego filmu spośród wszystkich dotychczas nagrodzonych obrazów prezentowanych na Camerimage od jego powstania. Laureata wytypowali widzowie, którzy oddawali swe głosy na najlepszy film festiwalu na stronach internetowych. Zwycięzcą okazał się Manuel Alberto Claro, autor fenomenalnych zdjęć do równie znakomitego filmu Christoffera Boe'ego "Rekonstrukcja". W 2004 roku Claro musiał zadowolić się Brązową Żabą. Wtedy przegrał z Dickiem Pope'em ("Vera Drake") i Rodrigo Prieto ("Aleksander"), teraz okazał się od nich dużo lepszy. Claro odbierał nagrodę niezwykle wzruszony, zapowiadając, że na Camerimage powróci jeszcze nie raz.

Nagrodę dla Polskiego Operatora za Szczególny Wkład w Sztukę Filmową odebrał Adam Holender, który nie tak dawno temu świętował swoje 70 urodziny. W podziękowaniu operator takich obrazów jak "Nocny kowboj" czy "Zabić księdza" wyraźnie podkreślił, że operatorów filmowych wiąże szczególna więź braterstwa, którą Łódź, dzięki Camerimage jeszcze tylko potęguje. Uhonorowano również Miroslava Ondříčka,,Miroslav Onricek za Szczególny Wkład w Rozwój Sztuki Zdjęć Filmowych. Autor zdjęć do takich filmów Milosa Formana jak "Hair", "Amadeusz", "Valmont" wspominał w krótkiej mowie Janusza Majewskiego, z którym również współpracował.

Na zakończenie Gali Otwarcia zaprezentowano drugi film w dorobku reżyserskim znanego operatora Janusza Kamińskiego "Hania". Według słów samego twórcy, ma to być film świąteczny, ot taka nasza swojska wersja bożonarodzeniowych opowieści, jakie co rok serwowane są chociażby Amerykanom. Patrząc pod kątem artystycznym obraz prezentuje się dość marnie. Jest jednak niezwykle intrygującym obrazem, kiedy spojrzeć na niego jak na portret samego Kamińskiego.

Bohaterami "Hani" jest para Warszawiaków. Mieszkają razem w całkiem przytulnym mieszkanku, mają ułożone życie zawodowe i w zasadzie niczego im do szczęścia już nie potrzeba? no może poza dzieckiem. O ile jednak Ola coraz bardziej poważnie myśli o macierzyństwie, o tyle Wojtek jest tym pomysłem przerażony. Tymczasem tuż przed Wigilią na scenę powraca Janek, wciąż po uszy zakochany w Oli. Za jego sprawą bohaterka przyjmuje na kilka dni do swego domu chłopca z domu dziecka. Ten inteligentny, obdarzony niezwykłą empatią chłopiec wywróci życie bohaterów do góry nogami ,każąc im się zastanowić nad sobą, swoją przeszłością i przyszłością.

"Hania" to jaskrawy przykład twórczej schizofrenii. Kamiński nie potrafiąc się zdecydować, czy chce być reżyserem czy też operatorem filmowym próbuje złapać dwie sroki za ogon. W rezultacie on zostaje z pustymi rękami, a widz z poczuciem głębokiego rozczarowania. Kamiński-reżyser wyraźnie folguje zachciankom Kamińskiego-operatora. Prowadzi to do wizualnego galimatiasu, który wprowadza zamieszanie połączone z bólem głowy. Tak, w "Hani" jest sporo pięknych , mistrzowskich ujęć. Jednak w obrazie Kamińskiego sprawiają one wrażenie pustej fanfaronady uzdolnionego twórcy, który popisuje się przed publicznością swoimi umiejętnościami. Jest niczym piłkarz, który mija kolejnych przeciwników stosują wszelkie znane tricki, by samemu strzelić gola zamiast podać do kolegi z drużyny. Zdjęcia w "Hani" nie są podporządkowane całości. A to wynik, podobnie jak w piłce nożnej, jest tym, co ostatecznie się liczy.

Drugim problemem "Hani" jest fabularne pójście na łatwiznę. Wszystkie poważne kwestie zostają w filmie albo zignorowane albo w sposób kompletnie niewiarygodny ("bajkowy") rozwiązane. Unikanie konfrontacji i trudnych sytuacji jest motywem przewodnim całego filmu, lecz najbardziej unika problemów sam reżyser. Zakończenie filmu jest na tak wielu poziomach niewiarygodne, że w żadnym wypadku nie sposób pogodzić go z całym filmem. To deus ex machina, przecięcie węzła gordyjskiego - jedno machnięcie rękami i po krzyku. Szkoda, bo potencjał w "Hani" był. Niektóre sceny są piękne i wzruszające, jak choćby tak, w której Wojtek rozmawia w szpitalu z ciężko chorym, prawdopodobnie umierającym mężczyzną. Niestety to za mało, by film uznać za udany.

Po "Hani" przyszła pora na pierwszy z piętnastu filmów w Konkursie Głównym Camerimige - "Motyl i skafander". Autorem zdjęć jest Janusz Kamiński, który został za nie wyróżniony w Cannes Vulcan Prize. Nie mógł jej wtedy odebrać, zatem zrobił to przed pokazem konkursowym. "Motyl i skafander" udowadnia, że kiedy Kamiński,,Janusz Kamińsik trafi na reżysera potrafiącego pokierować nim, skanalizować jego talent, to efekt jest naprawdę oszałamiający.

Film jest opowieścią o mężczyźnie, który budzi się całkowicie sparaliżowany. Jest w pełni świadomy, wszystko rozumie i słyszy, lecz jego jedynym kontaktem ze światem jest jedno oko. Mrugając może porozumiewać się z ludźmi. Film robi tym większe wrażenie, iż powstał na podstawie prawdziwych wydarzeń. Jean-Dominique Bauby to redaktor naczelny francuskiego "Elle", który po udarze będąc całkowicie sparaliżowany, mrugając okiem 'podyktował' książkę będącą zapisem jego doświadczeń jako mężczyzny sparaliżowanego i świadomego swego losu.

To przede wszystkim zdjęcia Kamińskiego sprawiają, że "Motyl i skafander" ogląda się z zapartym tchem. Rozmazany obraz, gra światłem i cieniem, stosowanie mniejszego lub większego nasilenia barw, precyzyjnie wykadrowane portrety - wszystko to razem tworzy całość niezwykle sugestywnie przybliżającą widzom tragedię, jaka dotknęła Bauby'ego. Jesteśmy świadkami jego dramatu, chaosu myśli, desperacji i pragnień, których już nigdy nie zaspokoi.

Co jednak ważne - i jest to już zasługa reżysera Juliana Schnabela - "Motyl i skafander" nie jest obrazem, który można byłoby określić mianem 'filmu z tezą'. Schnabel unika modnego w ostatnim czasie w kinie wspierania koncepcji eutanazji czy też samobójstwa wspomaganego. W filmie jest trochę ciepła i humoru, a przede wszystkim dużo życiowej energii. Jednak nie jest to również film wspierający koncepcję życia za wszelką cenę. Bauby cierpi i to w sposób, którego nie poskromią żadne leki. Jest więźniem, zakładnikiem kilkudziesięciu kilogramów biologicznej masy, z którą łączy go jedno oko i nic więcej. Ostatnie sceny (a dokładniej napisy) wyraźnie wskazują, że nie można liczyć na bajkowe zakończenie. W ten sposób Schnabel wchodzi niejako w polemikę z Kamińskim-reżyserem, który w "Hani" zostawia widza z odwrotnym przesłaniem.

Po obejrzeniu "Motyla i skafandra" jestem przekonany, że podobnie jak w latach ubiegłych czeka nas zacięta walka o Złotą Żabę. Dwa polskie filmy w konkursie "Sztuczki" i "Pora umierać" pod względem wizualnym wcale nie ustępują dokonaniu Kamińskiego. W niedzielę zobaczymy dwa kolejne obrazy konkursowe: "I'm Not There" i "Den nya manniskan", a poza tym oczywiście wiele innych filmów.