Camerimage dzień 2 - Różne oblicza obrazu

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Camerimage+dzie%C5%84+2+-+R%C3%B3%C5%BCne+oblicza+obrazu-39073
W drugim dniu festiwalu Camerimage pokazane zostały dwa film w Konkursie Głównym: ""Den nya manniskan"" i "I'm Not There". Jeśli sądzić po zainteresowaniu widzów, do faworytów zdecydowanie zaliczyć by należało ten ostatni obraz.

"I'm Not There" to drugi wspólny projekt reżysera Todda Haynesa i operatora Edwarda Lachmana. Ich poprzedni film doskonale znany jest wszystkim fanom kina, jak również bywalcom Camerimage. To "Daleko od nieba", z zapadającymi w pamięci zdjęciami, za które Lachman otrzymał Srebrną Żabę w 2002 roku. Nowy film to kolejna biografia muzycznego artysty. Jednak Haynes postanowił udowodnić, że o losach piosenkarza, jego wzlotach i upadkach nie trzeba opowiadać zawsze tak samo. "I'm Not There" w ogóle nie przypomina "Raya", "Spaceru po linie" czy "Dreamgirls". Haynes zaskakuje widza niezwykłymi pomysłami, a wtóruje mu w tym dzielnie Lachman tworząc widowiskowe i niezmiernie zróżnicowane zdjęcia.

Twórcy przygotowując film inspirowali się życiem Boba Dylana, jednego z najbardziej znanych amerykańskich piosenkarzy. Dylan jest postacią niejednoznaczną, a jego kariera przechodziła gwałtowne zawirowania. Reżyser (i zarazem współscenarzysta) uznał, że najlepszym sposobem uchwycenia wieloznaczności postaci będzie nadanie głównym aspektom jego osobowości różnych twarzy. I tak uzdolnionego chłopaka gra Marcus Carl Franklin, ledwie wyrośniętego z wieku nastoletniego rebelianta Ben Whishaw, Christian Bale odtwarza Boba kultowego, u zarania swej kariery, zaś Heath Ledger jest jego alter ego flirtującym z gwiazdorstwem, Cate Blanchett wciela się w postać piosenkarz odrzuconego przez publikę, a Richard Gere samotnika, który sam siebie skazał na zapomnienie.

Z tego przedziwnego zestawienia Haynes tworzy mozaikę o zaskakującej głębi i wyrazistości. To los człowieka, którego życie z powodu jego własnych czynów przestaje być jego własnością. A kiedy przeciwko temu się buntuje, chcąc pozostać sobą, zostaje napiętnowany. "I'm Not There" jest, zgodnie z tytułem, obrazem człowieka nieistniejącego, przyobleczonego w szaty sławy, która staje się więzieniem, narkotykiem, zarazą, ale i marzeniem. Haynes nie mówi nic nowego, lecz nie to jest istotne. Celem reżysera było po prostu pokazanie, że biografia może wyglądać inaczej.

Cel ten został osiągnięty w dużym stopniu za sprawą zdjęć Lachmana. "I'm Not There" to całkowite przeciwieństwo "Daleko od nieba". Zamiast trzymania się jednej, dość klasycznej formy wizualnej, Lachman postawił na różnorodność dorównującą tej, jaką widać w obsadzie. Czarno-białe zdjęcia sąsiadują z nasyconymi ciepłem barwami, wielkim panoramom przeciwstawione zostają zbliżenia cyfrową kamerą, zaś krystalicznie czystym kadrom, zdjęcia gruboziarniste i niewyraźne. W filmie znalazło się nawet miejsce dla animacji, a wszystko to zostało doskonale zmontowane. Jestem pewien, że na zgromadzonej w Teatrze Wielkim w Łodzi publiczności, obrazy przewijające się przez ekran zrobiły bardzo duże wrażenie.

I choć film zaskakuje podejściem do tematu, wcale nie jest tak nowatorski, jak by mu się zdawało. Obraz Haynesa,,Tod Haynes przypomina dzieło Julii Taymor "Across the Universe". Oba rozgrywają się w tej samej epoce, oba w dużym stopniu opierają się na muzyce, oba wreszcie podążają drogą eksperymentu i zachwycają wizualnymi rozwiązaniami. Mnie osobiście, jako całość bardziej podoba się obraz Taymor, jednak pod względem aktorskim to "I'm Not There" jest o co najmniej klasę wyżej. Widzowie Camerimage będą mogli wyrobić sobie własne zdanie w czwartek, kiedy to pokazany zostanie w konkursie właśnie "Across the Universe".

Drugi film konkursowy pokazany w niedzielę to ""Den nya manniskan"" ("Nowy człowiek") zrealizowany w Szwecji ale przez fińskich twórców: reżysera Klausa Haro i operatora Jarkko T. Laine'ego. Film opowiada o wstydliwym okresie w historii Szwecji, kiedy to przez ponad 40 lat prowadzono tam bardzo nietypową walkę z biedą i przejawami nietypowych, niepożądanych zachowań. Otóż władze szwedzkie wpadły na bardzo oryginalny pomysł, by kobiety z biednych rodzin wielodzietnych sterylizować, aby w ten sposób nie rodziły one kolejnych biedaków. Liczono, że dzięki temu pojawi się w kraju nowy typ obywatela - bogatego i szczęśliwego.

Bohaterką filmu jest Gertruda, która zostaje przymusowo zamknięta w zakładzie korekcyjnym. Została tam posłana przez lokalne władze. Obawiając się, że dziewczyna zacznie już wkrótce rodzić dzieci z zatrważającą systematycznością właściwą jej rodzicom, postanawiają temu przeciwstawiać. Dziewczyna zostaje przewieziona do ośrodka 'korekcyjno-obserawycjnego', gdzie przebywają dziewczyny z upośledzeniem umysłowym, innymi zaburzeniami psychicznymi jak i fizycznymi, do których zaliczana jest również płodność, a przede wszystkim odebrane z biednych, żyjących na granicy lub poniżej minimum socjalnego.

Dziewczyny mają do wyboru poddanie się sterylizacji bądź też pozostanie w ośrodku. Gertruda nie daje się złamać systemowi. Odnajduje tu nawet uczucie, które uważa za wielką miłość. Owładnięta jest jedną ideą przewodnią: opuszczeniem ośrodka. Dla osiągnięcia tego celu zrezygnuje nawet z macierzyństwa. Jednak los pisze czasem zaskakujące scenariusze.

""Den nya manniskan"" to obraz chłodny i ponury, dotykający poruszającej i drażliwe sytuacji. Laine wraz z reżyserem postanowili podkreślić to prostymi zdjęciami, w których dominują chłodne barwy w odcienie szarości i niebieskiego. Tylko w nielicznych momentach pojawiają się żywsze, cieplejsze barwy mające podkreślić chwile radości i szczęścia w tym opresyjnym miejscu. Bardzo ważną rolę odgrywa gra światłem i cieniem, choć w dużej mierze zostało to wymuszone ograniczeniami budżetowymi. Choć Laine postawił na proste, tradycyjne zdjęcia, niemniej jednak stworzył kilka naprawdę urzekających ujęć.

Po projekcji Laine spotkał się widzami. Opowiedział m.in. o tym jak to się stało, że Finowie zrealizowali ten film. Jak się okazuje składa się na to kilka powodów. Przede wszystkim Haro, choć jest obywatelem Finlandii, to należy do szwedzkiej mniejszości. Z operatorem spotkali się na studiach filmowych i tam zawiązała się między nimi przyjaźń. Po studiach Haro otrzymał możliwość realizacji obrazu w Szwecji i od tamtej pory wszystkie jego filmy powstają za szwedzkie pieniądze. ""Den nya manniskan"" to trzecie wspólne przedsięwzięcie Laine'ego i Haro. Kolejnym powodem zaangażowania obcokrajowców jest sam temat. Dla Szwedów jest to sprawa bardzo drażliwa, o której chcieliby jak najszybciej zapomnieć. Z tego też powodu trudno znaleźć byłoby szwedzkiego twórcę zainteresowanego realizacją filmu o przymusowej sterylizacji.

Laine podzielił się również swoimi obserwacjami na temat produkcji filmowej w Szwecji i Finlandii. Bez ogródek przyznał, że filmowcy fińscy mają zdecydowanie gorzej. Budżety są niższe, czas zdjęciowy krótszy, a operator nie decyduje nawet o materiałach, na jakich zrealizowany zostanie film. W Szwecji te same pieniądze dają więcej, operator zaś ma duży wpływ na dobór materiałów, co daje lepszą kontrolę nad ostatecznym efektem wizualnym. Oczywiście bycie przyjacielem i stałym współpracownikiem reżysera też daje pewne korzyści. Laine przyznaje, że pomagał w dopracowywaniu bohaterów, w szczególności postaci lekarza oddanego idei sterylizacji.

Najważniejszym wydarzeniem pozakonkursowym był pokaz filmu "The Hoax" Lasse Hallstroma. Po dwóch średnio udanych obrazach, reżyser zaczyna odzyskiwać formę. "The Hoax" to opowieść inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Marzący o sukcesie i sławie pisarz właśnie doznaje kolejnego upokorzenia. Jego powieść najpierw wychwalana pod niebiosa przez wydawcę, nigdy wydana nie zostanie z powodu miażdżącej opinii krytyka. Clifford Irving nie poddaje się jednak i postanawia napisać kolejną książkę. Aby zapewnić sobie wsparcie wydawnictwa ogłasza, że będzie to bestseller stulecia - biografia samego Howarda Hughesa, miliardera ekscentryka, który przez lata odizolowany od świata mimo to nigdy nie stracił kontroli nad swoimi licznymi przedsięwzięciami.

Irving przekonał wydawnictwo, że ma błogosławieństwo samego Hughesa, którego oczywiście nie miał. W podtrzymaniu fikcji wspomóc ma go jego przyjaciel po piórze Dick Suskind. Im dalej posuwają się prace nad książką, a kłamstwa rozrastają się do niewiarygodnych rozmiarów, tym mocniej zaciera się u Irvinga granica pomiędzy rzeczywistością a imaginacją. Szaleństwo Hughesa zaczyna spływać również na pisarza, zaś sam miliarder nie zasypuje gruszek w popiele i zarzuca własną sieć prawd i kłamstw.

Hallstrom znakomicie balansuje pomiędzy prawdą a kłamstwem, iluzją a rzeczywistością. "The Hoax" to znakomita rozrywka, pełna scen humorystycznych (dostarczanych przede wszystkim przez Alfreda Molinę), jak i trzymających w napięciu i niepewności sekwencji spisków, podejrzliwości, wzajemnego testowania się i grożenia. Wszystko to zostało sprawie poprowadzone i bardzo dobrze zagrane przez Richarda Gere'a. W filmie "I'm Not There" nie miał zbyt wielkiego pola do popisu, tu jednak pokazuje na co go stać, a najwyraźniej wciąż stać go na wiele.

Autorem zdjęć jest Oliver Stapleton, który z Hallstromem zrealizował już pięć filmu. "The Hoax" nie jest wśród nich obrazem wizualnie najlepiej zrealizowanym, jednak trzeba przyznać, że ma kilka ciekawych rozwiązań. To jednak trochę za mało, zwłaszcza jak na festiwal Camerimage.

W ramach łódzkiej imprezy odbywa się również przegląd produkcji filmowej z krajów Beneluksu. Wśród pokazanych tytułów jest zrealizowany w 2005 roku "Guernsey" potrójnie nagrodzony na Niderlandzkim Festiwalu Filmowym, w tym dla reżyserki Nanouk Leopold. Bohaterką filmu jest mężatka, mająca dobry dom, dobrą pracę i pewien problem: musi dokładnie wiedzieć, co robi jej mąż. Kompulsywnie śledzi go, a potem przepytuje sprawdzając, czy przypadkiem jej nie okłamuje. Kto szuka, ten znajduje i pewnego dnia bohaterka przyłapuje męża na zdradzie. Kobieta staje przed poważnym życiowym wyzwaniem.

Film ma niespieszną narrację, reżyser nie boi się pozostawiać swoich bohaterów w milczeniu na długie minuty. Stara się wytworzyć atmosferę tajemnicy, zakłopotania, niezdecydowania. I do pewnego mu się to udaj, jednak narracja jest zbyt natrętna, a kobieta zbyt prosty zarysowana psychologicznie, by w pełni przekonać widza do swej realności. To obraz kontemplacyjny, lecz pozbawiony wystarczającej głębi, by kontemplację uzasadnić. Jest to jednak mimo wszystko obraz intrygujący, z kilkoma naprawdę ciekawymi rozwiązaniami.

Przed "Guernsey" pokazana zaś krótkometrażowy film "W" Luca Feita. To pozbawiona słów muzyczna pantomima o młodym, wciąż jeszcze nieopierzonym w sprawach ludzkich relacji chłopaku. Pewnego dnia zmieni się to za sprawą spotkania w niewielkim pubie. Jak powiedział sam reżyser, "W" to historia uwolnienia się z posiadanych ograniczeń pod wpływem nowych doświadczeń.

W krótkometrażowych filmach, zwłaszcza tych krótszych liczą się dwie rzeczy: pomysł i pointa. Pomysł Feit miał. Próbuje go zrealizować w sposób dynamiczny, zabawny i zaskakujący. Nie do końca mu się to jednak udaje. Zamknięcie filmu jest trochę zbyt patetyczne i napuszone, co nie pasuje do lekkości wcześniejszych scen. "W" to dopiero druga reżyserska próba Feita, który zazwyczaj pracuje przed kamerą jako aktor. Jako wprawka przed prawdziwym wyzwaniem "W" wypada nieźle, lecz nic więcej.

Drugiego dnia festiwalu pokazano również dwa obrazy w konkursie polskim festiwalu. Są to "Rezerwat" i "Korowód". O filmach tych możecie przeczytać w naszych relacjach z Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

W poniedziałek pokazane zostaną w Teatrze Wielkim trzy filmy konkursowe: "Elizabeth - Złoty Wiek", "Pora umierać" oraz "Ostrożnie, pożądanie!". W kinie Silver Screen zaś "Opium - Diary of a Mad Woman".

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones