Czytelnia FILMu: Wzloty i upadki Guillermo del Toro

FILM /
https://www.filmweb.pl/news/Czytelnia+FILMu%3A+Wzloty+i+upadki+Guillermo+del+Toro-45657
Właśnie dziś w kioskach w całej Polsce pojawił się wrześniowy numer magazynu "Film". Tymczasem na łamach czytelni "Filmu" na Filmwebie prezentujemy Wam najciekawsze artykuły z bieżącego wydania. Na dobry początek tekst autorstwa Elżbiety Ciapary na temat Guillermo del Toro, którego "Hellboy: Złota armia" wchodzi jutro do kin.


NIECH  ŻYJE  BABCIA  KATOLICZKA!

To się nazywa kariera. Meksykański reżyser Guillermo del Toro zaczynał od horrorów o zmutowanych owadach atakujących ludzi. A więc od kina niszowego dla najbardziej zagorzałych wielbicieli gatunku. Bo kto poza nimi chciałby oglądać karaluchy wielkości człowieka? A dziś del Toro stoi przed szansą dołączenia do grona najbardziej wpływowych filmowców świata.

Wprawdzie "Hellboy: Złota armia" zarobił na razie tylko sto milionów dolarów, co na tle sukcesu innych komiksowych ekranizacji może być wynikiem rozczarowującym, ale za to Peter Jackson wybrał del Toro na reżysera ekranizacji "Hobbita" J. R. R. Tolkiena – filmu, który z pewnością powtórzy sukces "Władcy Pierścieni", a może nawet go przebije.

Łatwo zgadnąć, dlaczego wybór Jacksona padł właśnie na Guillerma del Toro. Mają wiele wspólnego. Obaj zaczynali od niezależnego kina grozy. Obaj sparzyli się na swoim pierwszym hollywoodzkim filmie. Obaj uwielbiają potwory i efekty specjalne (choć del Toro nie jest takim entuzjastą efektów komputerowych, jak Jackson). Obaj mają silną i oddaną grupę fanów. I obaj wiedzą, jak to oddanie wykorzystać.

Horror z ketchupem

Del Toro mieszka dziś w Stanach Zjednoczonych. Filmy kręci na całym świecie. Jednym z jego ukochanych miast jest czeska Praga, gdzie zrobił "Blade’a – wiecznego łowcę II" i pierwszą część "Hellboya". Jednak uważa siebie za reżysera meksykańskiego. "Dorastałem w Meksyku. Słuchałem meksykańskich legend. Piłem meksykański alkohol. Jadłem meksykańskie żarcie. Spacerowałem po meksykańskich ulicach. Meksyk mam w jajach, w głowie i w sercu" – mówi.

Przygodę z filmem zaczął już jako ośmiolatek. Najpierw kręcił filmy domową ośmiomilimetrową kamerą. Były to same horrory, do których del Toro używał zabawek i ketchupu (jako głównego składnika efektów specjalnych). Nie powstało ich zbyt wiele, bo taśma filmowa była droga. Kiedy del Toro nie mógł filmować, rysował. Głównie ilustracje do historii o potworach, które sam pisał. Zazwyczaj kończyło się na pierwszym rozdziale, bo rysowanie bawiło go bardziej niż pisanie. Na konkurs młodych talentów nakręcił krótki film o potworze, który wynurza się z sedesu w szkolnej toalecie. Po szybkim rekonesansie potwór postanawia jednak wrócić do swojego świata. "Już wtedy wiedziałem, że pod ziemią jest o wiele lepiej niż na powierzchni" – mówi del Toro. W większości jego filmów akcja rozgrywa się w dwóch światach. Ten podziemny jest mroczny, tajemniczy i przerażający, ale często bezpieczniejszy niż ten na powierzchni – nasz świat.

Po szkole średniej, którą skończył w rodzinnym mieście Guadalajara, del Toro zapisał się na kurs filmowej charakteryzacji prowadzony przez Dicka Smitha (autora efektów specjalnych do "Egzorcysty" Williama Friedkina). Chodził na lekcje pantomimy. Założył firmę Necropia, która zajmowała się efektami specjalnymi (zwłaszcza charakteryzacją). Pisał scenariusze. Trochę bawił się też w aktora. Grał epizody potworów w filmach, do których Necropia robiła efekty specjalne. Dziś żartuje, że co prawda daleko mu było do Laurence’a Oliviera, ale udawanie potworów dawało mu sporo satysfakcji. Filmową kuchnię del Toro poznawał także jako asystent reżysera. Pracował m.in. z Jaimem Humbertem Hermosillo przy "El corazón de la noche" (1984). Robił wszystko. "Zajmowałem się cateringiem, byłem kierowcą i kaskaderem, kopałem groby-dekoracje" – wspomina. W 1986 roku debiutował jako reżyser krótkometrażówką "Doña Lupe". Dla serialu grozy "Hora Marcada" (1988-1989), nazywanego meksykańską "Strefą mroku", sfilmował kilka własnych scenariuszy.

Podczas prac nad serialem zaprzyjaźnił się z Alfonsem Cuarónem. Przyjaźń przetrwała do dziś. Panowie chętnie sobie pomagają. Del Toro uczestniczył w montażu filmów Cuaróna. Z kolei Cuarón był współproducentem niektórych filmów del Toro.

Niebezpieczne związki z Hollywoodem

Pełnometrażowym debiutem del Toro był "Cronos" (1993), horror o starszym mężczyźnie, który za sprawą tajemniczego mechanizmu staje się wampirem. Scenariusz del Toro zaczął pisać już w 1984 roku. Wielokrotnie go przerabiał, cyzelując każdy szczegół. Kiedy okazało się, że półtora miliona dolarów od sponsorów nie wystarczy na produkcję, del Toro zastawił swój dom, by zyskać brakujące pół miliona dolarów. Wolał pójść na takie ryzko, niż cokolwiek wyciąć ze scenariusza. "Cronos" odniósł sukces. Zdobył kilka nagród Meksykańskiej Akademii Filmowej. Został zgłoszony do Oscara. Amerykanie chcieli nakręcić swoją wersję, ale ku ich zaskoczeniu del Toro nie zgodził się sprzedać praw. "Kto będzie chciał oglądać Jacka Lemmona zlizującego krew z podłogi w łazience?" – kpił. Nie ufał hollywoodzkim producentom. Przyjął jednak propozycję zrobienia dla nich filmu – horroru "Mutant" (1997) z Mirą Sorvino w głównej roli. Szybko tej decyzji pożałował.

Dziś del Toro kręcenie "Mutanta" porównuje do operacji na otwartym sercu przeprowadzanej bez narkozy. Producent Bob Weinstein (brat Harveya) wtrącał się bowiem do wszystkiego. A w końcu odebrał del Toro film i całkowicie "Mutanta" przerobił. Nietrudno zgadnąć, kogo del Toro ma na myśli, kiedy w wywiadach opowiada o producentach, którzy "są skończonymi dupkami o dyktatorskich ambicjach".

Wzorem producenta jest dla niego natomiast Pedro Almodóvar, wyznający zasadę: "Jeżeli reżyser mnie potrzebuje, jestem przy nim. Jeżeli nie, schodzę mu z drogi". Almodóvar był producentem "Kręgosłupa diabła" (2001), który pod wieloma względami przypomina późniejszy "Labirynt Fauna" (2006). Właśnie "Kręgosłup diabła" ugruntował pozycję del Toro jako jednego z najoryginalniejszych twórców kina grozy.

Potwory jego życia

Nie wiadomo, czy del Toro kręciłby dziś mroczne i fantastyczne historie, gdyby nie dzieciństwo spędzone w domu surowej babki katoliczki. To właśnie ona wywarła ogromny wpływ na jego wyobraźnię i wrażliwość. Guillermo od dziecka był straszony piekłem i wiecznym potępieniem jako karą za grzechy. Uciekał w świat wyobraźni, który nie był wcale bardziej przyjazny, bo zamieszkiwały go potwory i dziwolągi. Dziś del Toro opowiada o faunach wychodzących z szafy i zielonych mrówkach pełzających po ścianach domu jego babki. Ale del Toro czuł się w tym świecie pewniej. To on ustalał tu reguły. Zawarł nawet z potworami przymierze – jeżeli go nie skrzywdzą, będzie ich dłużnikiem. Potwory stały się miłością jego życia. "To najpiękniejsze istoty w całym wszechświecie" – mówi o nich, choć potwory w jego filmach wyglądają jakby wyszły  z najgorszych nocnych koszmarów (pamiętacie faceta z oczami w dłoniach w "Labiryncie Fauna"?). Del Toro widzi w potworach nie tylko to, co straszne czy brzydkie. Jako dziecko był fanem Godzilli. Zastanawiał się, dlaczego ten wielki jaszczur jest traktowany jak czarny charakter: "Dlaczego chcą ją zabić? – myślałem. Tylko dlatego, że zburzyła kilka budynków?! Przecież można je odbudować. A Godzilla jest niezwykła. Nie można zabijać tak wyjątkowej istoty z powodu kilku ruin!".

Największą sympatią darzy del Toro potwora z Czarnej Laguny i monstrum stworzone przez Wiktora Frankensteina. A więc dwóch odmieńców odrzuconych przez świat ludzi. Outsiderów, którzy czynią zło nie dlatego, że są źli z natury, ale dlatego, że zostali wykluczeni. Del Toro chciałby nakręcić nową wersję "Frankensteina" Mary Shelley. Bo monstrum uosabia dla niego egzystencjalny dramat człowieka. "To istota porzucona w świecie przez stwórcę, który nie przejmuje się jej losem" – mówi.

Odmieńcy i superbohaterowie

Del Toro widzi w potworach odbicie ludzkiej natury, czy – jak sam mówi – ludzkiej duszy. Jego fantastyczne historie są alegoryczną wizją naszego świata. Pod warstwą makabry kryją się dramaty związane z samotnością, odrzuceniem, poświęceniem, potrzebą miłości i akceptacji.
U del Toro potwory są często bardziej ludzkie od ludzi. Czerwony demon Hellboy tak bardzo chce się upodobnić do ludzi, że gotów jest spiłować swoje diabelskie rogi, zasmakować w piwie i nucić przeboje Barry’ego Manilowa. Ale potwory skazane są na samotność. Jest coś przejmującego w słowach Abe’a Sapiena, przyjaciela Hellboya: "My, odmieńcy, mamy tylko siebie".

Być może del Toro odczuwa empatię dla potworów, bo sam od dziecka jest typem samotnika i outsidera. W wywiadach ostentacyjnie podkreśla, że ma nadwagę (mówi o sobie: "jestem otyłym romantykiem" albo "jestem grubym łajdakiem"), że byle jak się ubiera, że ma dziwaczny gust. Jest w tej ostentacji coś asekuranckiego. Tak jakby del Toro chciał uprzedzić ewentualne ataki lub żarty pod swoim adresem.

Za klasycznymi superbohaterami del Toro nie przepada. Są dla niego zbyt doskonali: "Myśląc o superherosach, odwołujemy się do koncepcji nadczłowieka z filozofii Nietzschego. A mnie ciekawią ich słabe punkty, o których nikt nie mówi". Nie interesują go więc zmagania nadludzi z siłami zła. Chciałby za to wiedzieć, kto ceruje trykoty Spider-Mana i pierze skarpetki Iron Mana. I dlatego woli antybohaterów w stylu Hellboya. Podoba mu się, że czerwony demon ma problemy sercowe, lubi mleko z herbatnikami i prowadzi "męskie rozmowy" o meczach i dziewczynach.

Fan Gombrowicza

Del Toro upodobał sobie kino grozy na swoje nieszczęście. Bo to kino jest często traktowane z lekceważeniem – jak produkt klasy B, zabawa "dużych chłopców", którzy nie wyrośli z fascynacji potworami. Przy takim podejściu łatwo przegapić narodziny prawdziwego talentu. A del Toro jest jednym z najciekawszych współczesnych reżyserów.

Poetyka kina grozy go fascynuje. Del Toro nawiązuje do jej estetyki. Za swoich mistrzów uważa Jeana Cocteau i Maria Bavę. Ale jednocześnie lubi łamać reguły, które rządzą tym kinem. Uwielbia gatunkowe hybrydy. Właściwie nigdy nie zrobił czystego horroru. Kino grozy łączy z innymi konwencjami. "Kręgosłup diabła" to zlepek filmu wojennego, melodramatu i historii o duchach. "Labirynt Fauna" jest baśnią z elementami horroru i cytatami z wiktoriańskiej literatury.

Del Toro często nawiązuje do literackiej klasyki, którą prywatnie się zaczytuje. "Labirynt Fauna" był inspirowany "Oliverem Twistem" Charlesa Dickensa, "Cronos" – "Portretem Doriana Graya" Oscara Wilde’a. Oprócz Wilde’a i Dickensa del Toro wysoko sobie ceni twórczość Henry’ego Jamesa, Lwa Tołstoja, Julia Cortázara oraz Witolda Gombrowicza, z którym łączy go zainteresowanie takimi tematami, jak zniewolenie jednostki czy opresyjność społeczeństwa.

Równie chętnie del Toro odwołuje się do malarstwa. "Labirynt Fauna" był stylizowany na tzw. czarne obrazy Goi. Del Toro jest też pod silnym wpływem symbolis-tów. Podobnie jak oni, zdaje się wierzyć, że poznanie świata – zarówno tego materialnego, jak i metafizycznego – możliwe jest tylko poprzez podświadomość, intuicję i emocje. Podobnie jak oni, posługuje się symbolami.

Ukrzyżowany wampir

Najchętniej odwołuje się do chrześcijańskiej symboliki. Nic w tym dziwnego, skoro został wychowany przez babkę katoliczkę, chodził do szkoły prowadzonej przez jezuitów, codziennie uczestniczył we mszy, był ministrantem. Co prawda kiedy tylko wyrwał się spod babcinej kurateli, odszedł z kościoła, bo – jak mówi – jest przeciwnikiem każdego przejawu totalitarnego myślenia. Jednak jego kino pełne jest odniesień do chrześcijaństwa. Podobnie jak w filmach Luisa Buñuela czy Briana De Palmy, ta symbolika miewa często wydźwięk satyryczny. Jest też kluczem do interpretacji. Nieprzypadkowo wyhodowany do zniszczenia swojego gatunku owad z "Mutanta" zostaje nazwany Judaszem, a w filmie "Blade – wieczny łowca II" (2002) pojawia się motyw ukrzyżowanego wampira.

W filmach del Toro często obecny jest też temat poświęcenia jako najwyższej formy miłości, a także sposobu na osiągnięcie nieśmiertelności. Dla del Toro nieśmiertelność wiąże się ściśle z wolnością. "Dorastając w wierze katolickiej, zastanawiałem się, czym jest dusza. To ona decyduje o naszym człowieczeństwie. Nieśmiertelność możemy zapewnić sobie robiąc to, co jest słuszne, a nie to, co jest wygodne". Tę myśl del Toro najpełniej wyartykułował w "Labiryncie Fauna" i wątku 12-letniej Ofelii, która musi wybierać między ratowaniem samej siebie a poświęceniem dla brata. Dla del Toro śmierć nie jest zresztą ani kresem, ani porażką. Dlatego – w przeciwieństwie do większości widzów – del Toro uważa zakończenie "Labiryntu Fauna" za szczęśliwe. Lubi cytować prekursora filozofii egzystencjalnej, duńskiego filozofa Sørena Kierkegaarda, że wraz ze śmiercią tyrana kończy się tyrania, a zaczyna rządzić poświęcenie. Co ciekawe, ojciec Kierkegaarda miał – podobnie jak babka del Toro – obsesję na punkcie grzechu.

Malarstwo symbolistów del Toro odkrył dla siebie przez przypadek. Jako kolekcjoner pierwszych wydań książek i komiksów regularnie odwiedza antykwariaty i kiermasze staroci. Pod koniec lat 70. na jednym z nich wypatrzył książkę z okładką, która go zaintrygowała – ciało satyra-topielca. Był to album z pracami meksykańskiego symbolisty Julia Ruelasa. Del Toro dostrzegł w jego pracach odbicie własnej wyobraźni. Spodobało mu się połączenie pogaństwa, romantyzmu i dekadencji. Odnalazł je także w obrazach Carlosa Schwabego, Arthura Rackhama i Arnolda Böcklina, którego technikę posługiwania się światłem próbuje kopiować w swoich filmach.

Najważniejsza jednak dla del Toro jest sama idea symbolizmu. Definiuje ją tak: "Świat nadprzyrodzony jest absolutnie realny, a tajemnica stanowi najważniejszy cel sztuki". Zupełnie jak w jego kinie.


Tekst: Elżbieta Ciapara

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones