Ostatni dzień festiwalowych projekcji już za nami i wreszcie udało nam się zobaczyć film, który w naszym prywatnym rankingu stał się głównym kandydatem do Złotych Lwów. Mowa o
"Jestem" Doroty Kędzierzawskiej - pięknej, poetyckiej i wspaniale zagranej (rewelacyjna rola małego
Piotra Jagielskiego) opowieści o jedenastolatku szukającym dla siebie miejsca w świecie. Kundel po ucieczce z domu dziecka postanawia wrócić do domu, ale matka (
Edyta Jungowska) wyrzuca go i nie chce więcej widzieć. Chłopiec zamieszkuje na opuszczonej barce i stara się żyć na własny rachunek.
Dorota Kędzierzawska jest konsekwentna w swoich wyborach. W
"Jestem" tak jak we
"Wronach" czy
"Nic" opowiada o dzieciach, które stykają się ze strasznym światem, borykając się z jego obojętnością i odrzuceniem. Nigdy nie zakładałam z góry, że scenariusz będzie traktował o dzieciach - mówiła reżyser podczas konferencji prasowej - po prostu siadam i piszę historię, która mnie interesuje.
7 lat trzeba było czekać na najnowszy film
Kędzierzawskiej, która nie kryła, że miała problemy z zebraniem pieniędzy. Wydawało się, że film powstanie w 2004 roku. Nic z tego nie wyszło, a w międzyczasie chłopiec grający główną rolę dorósł i trzeba było na nowo kompletować obsadę. Tak jak w przypadku poprzednich projektów reżyser aktywnie uczestniczyła w poszukiwaniach w szkołach i na ulicach dziecięcych aktorów. W filmie oglądamy piękne plenery fotografowane przez
Arthura Reinharta. To film o pięknym człowieku - mówiła
Kędzierzawska i chcieliśmy go pięknie pokazać. (dw)
Ostatnim filmem konkursowym, jaki obejrzeliśmy w tym roku, była zrealizowana przez troje reżyserów
"Oda do radości" - składająca się z trzech epizodów opowieść o współczesnych młodych ludziach nie widzących dla siebie nadziei i szansy w Polsce.
Bohaterką pierwszej z nich zatytułowanej "Śląsk" jest młoda dziewczyna, Agnieszka, która po roku pracy w Londynie, gdzie, jak sama mówi, jeździła na szmacie, wraca do domu. Polska rzeczywistość ją przeraża. Ojciec strajkuje nie chcąc pozwolić na zamknięcie kopalni, w której pracuje, matka straciła pracę w salonie fryzjerskim. Pełna nadziei bohaterka postanawia zainwestować ciężko zarobione pieniądze i otworzyć salon fryzjerski.
Akcja drugiej noweli zatytułowanej "Warszawa" rozgrywa się w stolicy a jej bohaterem jest młody i zdolny raper Michał - zwycięzca radiowego konkursu hip-hopowego. Radość z nagrody okazuje się mieć gorzki smak, kiedy okazuje się, że jego dziewczyna - za namową ojca - ma wyjechać na studia do Londynu. Komplikacja rodzinne Michała i upokorzenia ze strony ojca ukochanej niezadowolonego z ich znajomości doprowadzają do awantury.
Bohaterem trzeciej historii pt, "Pomorze" jest Wiktor - młody człowiek, który po studiach w Warszawie wraca do rodzinnego domu na prowincji i podejmuje pracę w wędzarni ryb. Niestety, szybko zdaje sobie sprawę, że to nie jest życie dla niego. Koledzy z pracy go denerwują, szef okazuje się zwykłym łajdakiem a rodzice sugerują mu by się wyprowadził, ponieważ chcą wynająć zajmowaną przez niego przyczepę kempingową turystom. W takiej sytuacji pojawia się propozycja wyjazdu do Londynu.
Trzy historie, które, choć zrobione przez różnych reżyserów, opowiadają podobną historię. Przedstawiają losy młodych ludzi boleśnie przekonujących się, iż Polska jest krajem, w którym nie ma dla nich miejsca. Bez pracy, bez nadziei na lepszą przyszłość wierzą, że ich los odmieni się wraz z wyjazdem do Londynu. Historia Agnieszki sugeruje jednak, że tak być może, ale nie musi.
Siłą
"Ody do radości" są wiarygodne historie i prawdziwi, realni bohaterowie. Opowiedziane przez młodych, liczących nieco ponad 20 lat twórców historie to prawdziwy głos ich pokolenia - pokolenia, które w dorosłe życie weszło już w czasach bezrobocia i recesji. W przeciwieństwie do
Przemysława Wojcieszka i jego
"Doskonałego popołudnia",
Anna Kazejak,
Jan Komasa i
Maciej Migas nie starają się nas nawet przekonać, że Polska jest fajnym krajem. Nasza ojczyzna jawi się w ich filmach jako miejsce brudne, nieprzyjemne i beznadziejne a ich bohaterowie nie mogą znaleźć oparcia w rodzinie tradycji a nawet miłości. W rzeczywistości nic ich w tym kraju nie trzyma.
"Ten film powstał z potrzeby serca" - mówił na konferencji prasowej producent
"Ody" Michał Kwieciński. "Wszystko zaczęło się od konkursu scenariuszowego na film o współczesnej tematyce. Autorzy 'Ody' ten konkurs wygrali i tak się zaczęło".
"Bardzo się cieszę, że mogłem pracować z młodymi ludźmi, którzy mają coś do powiedzenia" - kontynuował
Kwieciński. "Ich zapał udzielił się również mi do tego stopnia, że szukając pieniędzy na produkcję udałem się do samego ministra, który w rekordowym czasie dwóch dni zdecydował się na dofinansowanie filmu".
"Zachęceni sukcesem Ani Jadowskiej i Ewy Stankiewicz, które jeszcze w szkole nakręciły swój film 'Dotknij mnie', postanowiliśmy zrobić swój własny film" - wspominał
Maciej Migas. "Początkowo chcieliśmy opowiedzieć o 'Generacji X', o której na łamach 'Gazety Wyborczej' toczyła się swego czasu ożywiona dyskusja. Zależało nam na opowiedzeniu naszych osobistych historii".
"Chcieliśmy pokazać, co zmieniło się w Polsce po 89 roku" - kontynuował
Jan Komasa. "Z tego też powodu miejscem akcji swojego epizodu ustanowiłem Warszawę. W tym mieście najwyraźniej widać rozwarstwienie społeczeństwa. Również dlatego bohaterem filmu został hip hopowiec - przedstawiciel nurtu muzyki, która komentuje naszą rzeczywistość". (mk)
Piąty dzień festiwalu zakończyliśmy specjalnym pokazem sensacyjnego filmu
"Nie ma takiego numeru" w reżyserii
Bartosza Brzeskota, znanego satyryka, jednego z filarów Quasi - Kabaretu Rafała Kmity.
Obraz opowiada o grupie przyjaciół decydujących się na skok życia - opróżnienie sejfu kasyna, które zajmuje się praniem pieniędzy pochodzących z nielegalnej działalności skorumpowanego świata polityki i władzy. Żeby ominąć zabezpieczenia projektowane przez największych włamywaczy i w efekcie okraść złodzieja większego od siebie, trzeba stworzyć nadzwyczajny zespół, a przede wszystkim mieć precyzyjny plan. Oczywiście zawsze zdarzają się nieprzewidziane komplikacje, które nawet najlepszym profesjonalistom dodatkowo podnoszą napięcie.
Zespół tworzą Melchior (kasiarz i mózg akcji), Peter (informator-amant o czarującym uśmiechu), Szpula (specjalistka od kradzieży kieszonkowych), Hrabia (hazardzista dżentelmen) oraz Gruby (judoka).
Bartosz Brzeskot podjął się rzeczy niebywałej. Postanowił zrealizować w polskich warunkach film będący rodzimą odpowiedzią na
"Ocean's Eleven" Stevena Soderbergha, w którym nie zabrakło napięcia, humoru a przede wszystkim dobrej zabawy.
Oglądając film od razu czuje się, że
Brzeskot jest satyrykiem. Choć cała historia, choć potraktowana bardzo serio, opowiedziana jest z lekkim przymrużeniem oka. Reżyser łączy cytaty i wątki z dziesiątków innych produkcji i nie tylko tego nie ukrywa, ale w jednej ze scen wręcz się do tego przyznaje. Bazując na sprawdzonych rozwiązaniach Brzeskot zrobił profesjonalną produkcję rozrywkową, jakiej od czasu
"Vabank" polskie kino nie widziało.
Jedyne co w
"Nie ma takiego numeru" przeszkadzało to czas trwania. Film jest zdecydowanie za długi. W pewnym momencie przygotowania do skoku zaczynają się zwyczajnie nużyć. Wycięcie kilku scen na pewno zdynamizowałoby akcję i wpłynęło korzystnie na ostateczny kształt obrazu. (mk)
I tak zakończył się przedostatni dzień festiwalu, a ostatni, w którym prezentowano filmy konkursowe. W sobotę - jak co roku - odbędzie się forum Stowarzyszenia Filmowców Polskich a wieczorem uroczysta gala, na której dowiemy się, kto w tym roku opuści Gdynię ze Złotymi Lwami. O czym oczywiście nie omieszkamy napisać.
Gdynia czeka na faworyta - czwarty dzień festiwalu "Na razie bez rewelacji" – festiwal w Gdyni na półmetku Drugi dzień festiwalu w Gdyni "Jezus Chrystus też nie wszystkim się podobał" - ruszył festiwal w Gdyni Lista filmów konkursowych