Planete Doc Review Dzień 2: Czarna przeszłość i przyszłość

Filmweb / autor: , , /
https://www.filmweb.pl/news/Planete+Doc+Review+Dzie%C5%84+2%3A+Czarna+przesz%C5%82o%C5%9B%C4%87+i+przysz%C5%82o%C5%9B%C4%87-51334
Za nami drugi dzień atrakcji 6. Festiwalu Filmowego Planete Doc Review. Organizatorzy jak zwykle zaserwowali nam sporą dawkę różnorodnych tematycznie, formalnie i jakościowo obrazów, o których przeczytać możecie poniżej. Tu chcielibyśmy przypomnieć, że użytkownicy Filmwebu mogą wybrać najlepszy filmy konkursu festiwalu, głosując TUTAJ. Zwycięski film zostanie wydany w kolekcji Planete Doc Review na DVD.

Wszystkie informacje na temat festiwalu znajdziecie na filmwebowej stronie imprezy. Zapraszamy do lektury, a potem do kin na trzeci dzień atrakcji, o których przeczytać możecie TUTAJ.


Co się stało z naszą klasą?

Dzień drugi festiwalowej karuzeli z dokumentami to początek spotkań z przeszłością w obrazach, czyli filmami ze specjalnej polsko-niemieckiej sekcji M(A)U(E)R, koncentrującej się  na rewolucji 1989 roku.

Na początek poważnie, z rozmachem i rzetelnie, czyli "Dzieci rewolucji" w reżyserii Marii Zmarz-Koczanowicz. Ten obraz to bardzo interesujący portret opozycjonistów z Czech, Niemiec, Polski i Węgier, których wypowiedzi składają się na historię przemian ustrojowych, symbolicznie wyrażanych przez rok 1989.

Jak w każdej historii, jest tu początek, środek i koniec. Na początku pojawiają się daty symbolizujące przełomowe momenty, z tym że w każdym z krajów punkt startu był nieco odmienny, na Węgrzech był to oczywiście rok 1956, dla Niemiec rok 1962, dla Polski i Czech rok 1968, potem nadeszły lata 70. z momentami zwątpień i zrywów, a w 1981 nastąpiła faza przełomu, przeczucia końca i długiej próby sił, zwieńczonej ogromnymi demonstracjami w roku 1989 (a w Polsce Okrągłym Stołem i wyborami). Od tego momentu jednak historia wydaje się rozpoczynać na nowo, bo oto dawni dysydenci stanęli wobec dylematów niekiedy bardziej skomplikowanych niż wcześniej - nagle okazało się, że tak jak runął mur, wyrosły dziwne podziały, pojawiły się głosy, że "moralizatorzy nie są dziś potrzebni".

Zmarz-Koczanowicz umiejętnie szkicuje panoramę najnowszej historii z punktu widzenia tych, którzy mieli odwagę tę historię zmienić i może, jak to ujął Jacek Kuroń: "raz się w życiu tak zachować!". Powstał film wieloznaczny, prezentujący różne punkty widzenia, decyzje i motywy, bez moralizatorstwa i martyrologii, choć z nutą goryczy – odczuwaną w dzisiejszym świecie politycznego spektaklu chyba jeszcze boleśniej niż w roku 2001, w którym powstał film. Wtedy porażka Unii Wolności w wyborach parlamentarnych w Polsce była zdumiewająca, lecz dzisiaj - o ileż "bogatsza" jest polska perspektywa w tego rodzaju zdumienia! Słowa węgierskiego opozycjonisty: "Nie ma już dysydentów, to gatunek wymarły" brzmią przejmująco, jak słowa piosenek bardów sprzed lat.
(mb)

Co pozostało

Jak nakręcić film o murze berlińskim, a raczej o tym, co z niego zostało? To zadanie niełatwe, choć wydaje się takie proste. Mur jaki był, każdy widział. Jedni widzieli dokładnie, bo oglądali go codziennie z własnego okna i jego powstawanie skrycie dokumentowali, celując obiektywem aparatu fotograficznego spomiędzy doniczek z geranium, inni związani byli z murem niejako zawodowo, jeszcze inni zupełnie go ignorowali, jeszcze inni próbowali przez niego uciec.



Kutschker zrobił film ("Znikająca granica") oszczędny, jest to właściwie jakby seria projekcji wideo, z których każda stanowi wypowiedź mieszkańców dawnego Berlina Wschodniego i Zachodniego, a przy okazji, idąc tropem wspomnień, usiłuje odnaleźć szczątki muru. Projekcje rzutowane są na mury kamienic i inne elementy architektury miejskiej, co jest efektowne. Reżyserowi udało się też na podstawie poszczególnych wypowiedzi naszkicować historię muru jako koszmaru "architektonicznego" i symbolu podziału Niemiec.

Szkoda tylko, że ta spowiedź świadków historii pomimo wizualnych eksperymentów jest niesłychanie monotonna. Przyjęta konwencja nuży, wypowiedzi zlewają się ze sobą, przez co historia wydaje się ciągnąć w nieskończoność, a relacjonowane przeżycia tracą swój dramatyzm.
(mb)

Easy Riders

"Idioci" wydawali się wam hardcore'owi? "Borat" kontrowersyjny? A "Skins" mówi całą prawdę o młodzieży? Jeśli tak myślicie, to nie widzieliście "Dzikich serc". To, co wyprawia grupa młodych chłopaków podczas trzytygodniowej wyprawy na motorynkach z Danii do Polski może naprawdę wielu zaszokować. Chlają na potęgę, latają nago po mieście i zabawiają się fletem w sposób, który do apopleksji doprowadziłby każdego działacza pewnej młodzieżówki.



Michael Noer zdecydowanie postawił na tzw. "shock value". Ma to swoje dobre strony. Film naprawdę świetnie się ogląda, jest dynamiczny i zabawny. Jako czysta rozrywka jest to propozycja pierwszorzędna. Trochę jednak cierpi na tym portret psychologiczny bohaterów. Reżyser ledwie ślizga się po powierzchni tego, kim są, czego pragną, dokąd zmierzają. Może nie brakowałoby tego aż tak bardzo, gdyby nie kilka scen bardziej refleksyjnych wrzuconych jako przerywniki pomiędzy kolejnymi szalonymi eskapadami.
(mp)

Kolaboranci czy artyści?

Mam spory problem z estońskim filmem "Naziści i blondyni". Film jest zrealizowany w dość atrakcyjny sposób. Wypełniony po brzegi fragmentami trzeciorzędnych produkcji filmowych 'made in USRR' jest chwytliwy, miejscami śmieszny i intrygujący. Problem jednak w tym, że nie do końca wiem, po co powstał.



Arbo Tammiksaar skontaktował się z nadbałtyckimi gwiazdami kina sowieckiego i wykręcił im kilka dość okrutnych numerów. Najpierw zgotował galę, na której celebrowano role nazistów w kinie rosyjskim, potem poddał ich przesłuchaniom pod kątem propagowania przez nich stereotypu Bałtów jako faszystów. I choć chwyt ten może i jest dwuznaczny moralnie, byłby on usprawiedliwiony, gdybyśmy otrzymali jasny przekaz, czemu służy. Tymczasem wychodząc z filmu, a w zasadzie po wysłuchaniu wyjaśnień nieco zagubionego reżysera, trudno powiedzieć, czy obraz "Naziści i blondyni" jest formą sądu nad kolaborantami z sowieckim okupantem, czy też może szansą na odkupienie tych, którzy realizując swą pasję, zostali zmuszeni przez okoliczności do przyjęcia roli narzędzi wzmacniających stereotypy.

Problem ten być może wynika z faktu dużej hermetyczności filmu. Pozbawiony kontekstu społecznego, będzie nieczytelny dla tych, którzy o historii ostatnich stu lat krajów nadbałtyckich nie mają zbyt wielkiego pojęcia.
(mp)

Propagatorzy nienormalnego stylu życia

Tadeusz Król wybrał się z kamerą do Izraela, by wysłuchać kilku naprawdę wstrząsających historii – wyznań osób, które przeżyły śmierć swoich dzieci zabitych w bezsensownym konflikcie palestyńsko-izraelskim. Ze swojego smutku i cierpienia zwierzają się zarówno Żydzi jak i Arabowie. Śmierć, która dzieli, jest, okazuje się, też śmiercią, która łączy. I tak, wszyscy rodzice połączeni zostali tragedią i ze związku tego narodziła się idea pokoju, jako jedynego gwaranta, że bezsensowna śmierć młodych i niewinnych zostanie zażegnana.



Jak przyznają bohaterowie "Kręgu rodziców", normalną reakcją na śmierć dziecka jest zemsta. Jednak oni wybrali drogę trudniejszą, nienormalną, nienaturalną i z zemsty zrezygnowali. Co prawda, kiedy przysłuchać się im dokładniej, rezygnują jedynie z zemsty zgeneralizowanej na cały naród. O przebaczeniu wobec bezpośrednich sprawców śmierci nie ma raczej mowy. Ich historie są naprawdę poruszające, lecz sam film w pamięci nie utkwi. Zbyt sztampowy, zbyt łatwo wpadający w koleiny setek podobnych dokumentów.
(mp)

Zagłada na życzenie

Sami urządzamy sobie apokalipsę - tyle, mniej więcej, wynika z filmu "Wiek głupoty", który ostrzega widzów przed konsekwencjami niepohamowanej i bezmyślnej eksploatacji zasobów naszej planety. Jeśli nie wprowadzimy koniecznych zmian, już w 2050 roku ludzkość wyginie. Ocieplający się klimat doprowadzi do wypalenia gruntów, wielkiego głodu i wymierania gatunków. Aby się uratować, potrzebna jest reforma - należy zredukować emisję dwutlenku węgla do atmosfery. Mamy czas do 2015 roku. Później morderczej spirali nie da się już zatrzymać.



Twórcy filmu wiedzą, że nie odkrywają Ameryki. Dlatego oklepane (choć niezwykle ważne!) frazesy zostały ubrane w efektowną formę. Akcja "Wieku głupoty" rozgrywa się w drugiej połowie XXI wieku w olbrzymim archiwum, gdzie udało się zebrać resztki zdychającej cywilizacji. Ostatni człowiek na Ziemi (Pete Postlethwaite) ogląda na komputerze materiały wideo relacjonujące krok po kroku zagładę gatunku. Wśród nas żyją oczywiście ludzie świadomi nadciągającej katastrofy, ale wszyscy traktują ich jak niegroźnych durniów. Gdy nadejdzie Dzień Sądu, będą mogli wyłącznie powiedzieć: "A nie mówiłem!". Całość ogląda się nieźle, choć podobnych filmów powstała cała masa. Skoro chodzi jednak o przyszłość naszych dzieci, możemy jeszcze raz przełknąć pożywne papu.
(łm)

Lekarz bez granic

Choć to dopiero drugi dzień festiwalu, mam już swojego prywatnego faworyta w wyścigu po główną nagrodę. "Angielski lekarz" to kino niezwykle intymne, smutne i zabawne zarazem, a przede wszystkim chwytające za serce. Film opowiada historię brytyjskiego neurochirurga Henry'ego Marsha, który od 15 lat przyjeżdża na Ukrainę, by pomagać swoim kolegom po fachu. Tym razem musi uratować młodego mężczyznę z guzem mózgu. Lokalna służba zdrowia nie ma pieniędzy na profesjonalny sprzęt medyczny, więc w trakcie operacji w ruch pójdzie m.in. wiertarka Boscha kupiona na targu.



Marsh ma w sobie coś z głównego bohatera "Dżumy" Alberta Camus. Jego bezinteresowne poświęcenie przesiąknięte jest głębokim pesymizmem - choć nasze istnienie nie ma sensu, nie możemy pozwolić sobie na bezczynność. Reżyser rewelacyjnie stopniuje napięcie, ale w jego filmie nie chodzi wyłącznie o suspens. Przed oczami wciąż mam rozdzierającą scenę, gdy Marsh razem z przyjacielem diagnozuje młodą dziewczynę. Odkrywa u niej  rzadki i bardzo złośliwy nowotwór mózgu, którego nie da się już wyleczyć. Pacjentka nie zna angielskiego, więc nie wie, o czym rozmawiają lekarze. Jak powiedzieć, że zostały jej tylko trzy lata życia? Genialny film ze świetną muzyką Nicka Cave'a. Polecam gorąco.
(łm)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones