Recenzujemy "Assassin's Creed: Origins" i "Super Mario Odyssey"

Filmweb autor: , /
https://www.filmweb.pl/news/Recenzujemy+%22Assassin%27s+Creed%3A+Origins%22+i+%22Super+Mario+Odyssey%22-125566
Jeśli już piątek, to znaczy, że w sklepach wylądowały dwie, długo oczekiwane gry - multiplatformowy "Assassin's Creed: Origins" od Ubisoftu oraz kolejny rewelacyjny tytuł na Nintendo Switch, czyli "Super Mario Odyssey". Poniżej znajdziecie ich recenzje autorstwa Ludwiki Mastalerz oraz Jacka Borowskiego. Miłej lektury! 

Powrót (asa)syna marnotrawnego (recenzja gry "Assassin's Creed: Origins") 


Opłaciła się Ubisoftowi zmiana polityki wydawniczej ich sztandarowej serii. Rok przerwy dla "Assasin's Creed" okazał się dobrym posunięciem, którego rezultaty widać niemal od pierwszych chwil spędzonych w Egipcie Ptolemeuszy. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to wspaniały design świata, który jest powrotem poziomu uwagi i szczegółowości "Unity" – obawiałam się trochę zgrzebnego "w pustyni i w puszczy" z generycznymi skupiskami domów, tymczasem każda najmniejsza wioseczka ma nieco odmienny charakter architektury. Kredowe lepianki w bardziej peryferyjnych obszarach Egiptu kontrastują z domami z cegieł i czerwonej dachówki. Mieszkańcy zróżnicowani są etnicznie i obyczajowo – zamiast ujednoliconej masy ludzkiej bez trudu odgadniemy przynależność klasową i rasową napotkanych – po ubiorze, dialekcie i mowie ciała. W dużych miastach, których obok Aleksandrii i Memfis jest znacznie więcej chce się zatrzymać na dłużej i odwiedzić starannie odtworzone, znane z lekcji historii miejsca: Wielką Bibliotekę, latarnię i piramidy, których wnętrza odtworzono zgodnie ze szkicami i planami dostarczonymi przez historyków i egiptologów. Podobnie jak w "Unity" można wejść do niemal każdego budynku, w którym tętni życie; tawerny, burdele, łaźnie publiczne przyprawiają o miły zawrót głowy, jednak – inaczej niż we rewolucyjnym Paryżu – staranność wykonania nie została okupiona ogromną liczbą wizualnych i wydajnościowych niedoróbek. 



Historia na początku nie robi dobrego wrażenia, nie wciąga ani ponury los głównego bohatera, którego osobista tragedia zmusza do opuszczenia rodzinnej Siwy w ślad za tajemniczym spiskiem, ani majaczące niemrawo historyczne postacie, prowadzone lakonicznie i na skróty jednocześnie. Dopiero w jednej trzeciej gry wszystko nabiera tempa i kolorów, na szczęście dla "Origins" do tego czasu trudno się nudzić. Poboczne questy, dające wgląd w życie wierzenia i obyczaje starożytnych Egipcjan opowiadają więcej ciekawych historii niż poprzednie części razem wzięte, często dzielą się na oddzielne etapy rozmieszczone w różnych lokacjach i łączą wiele elementów rozgrywki. Często zaczynają się od przypadkowej rozmowy albo małego śledztwa, prowadząc do wytropienia sprawcy zamieszania i do wymierzenia sprawiedliwości. Jednak nie wszystko kręci się wokół zabijania i uwalniania jeńców. Czasem trzeba sprowadzić do domu ukochanego przez dzieci psa, innym razem – pocieszyć rodziców po stracie potomka. Oczywiście ani fabularne twisty tych drobnych historii, ani dialogi nie dorównują świetnemu "Wiedźminowi 3", ale fakt, że przykurzona nieco seria sięga po podobne rozwiązania, zdecydowanie działa na jej korzyść. Czasy zgrzebnych i przygłupich zadań, jak uwalnianie dzieci z fabryk w "Syndicate" (skąd oczywiście trafiały na ulice, żeby żebrać i kraść) odeszły do lamusa. Rozwiązywanie problemów biednych i pokrzywdzonych, niewolników, bezrobotnych gladiatorów, ofiar maltretowania, kradzieży i nadmiernej władzy lokalnych polityków w końcu nie jest tylko automatycznym nabijaniem XP, zwykle zaczynającym się nudzić w połowie gry, ale wyzwala wreszcie trochę emocji, podnosząc historyczną świadomość gracza. 

Najwięcej dzieje się jednak w samej rozgrywce – wierni fani będą zaskoczeni ilością walki, ale dość szybko przestaną kręcić nosem na brak okazji do skradanki. Jak w przypadku "Syndicate" gra zachęca do walki wręcz, ale zamiast maszowania na zmianę dwóch przycisków mamy do dyspozycji cały asortyment ataków – mocnych, szybkich i rozbijających gardę, co w połączeniu z możliwością uników, parowania i specjalnych ataków, które można odblokować na drzewku rozwoju postaci (np. ogłuszanie wrogów jastrzębiem (serio!) czy sterowanie strzałami z pierwszoosobowej perspektywy), sprawiają, że walka nie jest już smutną koniecznością, gdy odkryje nas przeciwnik. Mechanika naśladuje nieco "Dark Souls", ale oczywiście brakuje tu podobnej precyzji, konsekwencji i zróżnicowania wrogów. Cieszy jednak, że wreszcie coś zależy od indywidualnych umiejętności gracza, a nie tylko wyrażonego cyfrowo poziomu trudności. Walka i rozwój postaci w "Syndicate" był smutnym kompromisem między skradankowymi tradycjami serii a chęcią wprowdzenia innowacji – kompromisem zgniłym, bo po czasie okazywało się, że dwojgiem bohaterów można grać praktycznie identycznie. W "Origins" twórcy dużo śmielej korzystają z elementów RPG, z czego najciekawszym jest rozwijanie umiejętności łuczniczych – nowy dla serii sposób walki, połączony z asortymentem autentycznych dla starożytności rodzajów łuków, sprawia, że skrytobójstwo traktuje się z coraz mniejszą nostalgią. 

Całą recenzję Ludwiki Mastalerz przeczytacie TUTAJ

Podróż życia (recenzja gry "Super Mario Odyssey")

Metropolia przypominająca Nowy Jork, odgłosy wielkiego miasta i sunące po ulicach taksówki. Debiutancki zwiastun "Super Mario Odyssey" zaskoczył nawet najwierniejszych fanów wąsatego hydraulika, a zaprezentowane w kolejnych miesiącach fragmenty rozgrywki skutecznie rozbudzały wyobraźnię. Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały na to, że jesienią zagramy w znakomitą produkcję – logo Nintendo jest w końcu gwarancją jakości. Czy jednak tytuł dorósł do legendy takich gier, jak "Super Mario 64" czy "Super Mario Galaxy"?



Historia w "Odyssey" to stara jak świat bajka o księżniczce porwanej przez smoka. Od każdej innej gry o wąsaczu odróżnia ją jednak powaga sytuacji: tym razem Bowser postanowił nie bawić się w półśrodki i z marszu rozpoczął przygotowania do zaślubin. Wierny hydraulik nie zamierza oczywiście stać z założonymi rękami. W przerwaniu ceremonii Marianowi pomaga Cappy – przypominający kapelusz zmiennokształtny duch, umożliwiający bohaterowi przejmowanie kontroli nad częścią wrogów i przedmiotów. Sprzymierzeniec użycza mu także swojego podniebnego statku (a jakże, w kształcie kapelusza) o znamiennej nazwie "Odyssey". 



Pierwsze, co rzuca się w oczy przy kontakcie z grą, to wyraźny zwrot w projektowaniu poziomów. Ostatnie odsłony trójwymiarowego "Super Mario" – "3D Land" i "3D World" – przyzwyczaiły nas do klasycznej, liniowej struktury. W przypadku "Odyssey" akcenty rozłożone są zupełnie inaczej. Gra sięga po rozwiązania ze stareńkiego "Super Mario 64": poziomy są tu rozległe i mają otwartą strukturę (przynajmniej większość z nich). Każdy z nich "przechodzimy", kiedy zbierzemy odpowiednią liczbę księżyców używanych do zasilania naszego wehikułu. Te otrzymujemy z kolei za rozwiązywanie porozsiewanych po mapie zagadek – część wyzwania stanowi więc samo zlokalizowanie ich. Do pozostałych znajdziek należą klasyczne, nielimitowane monety oraz oddzielny dla każdego z poziomów rodzaj, występujący w ograniczonej liczbie. Obie waluty posłużą nam do zakupu kostiumów dla bohatera. Te z kolei służą nie tylko do ozdoby – niektóre księżyce ukryte są w miejscach, w dostaniemy się jedynie w odpowiednim przebraniu. Jak widzicie – nie ma tu miejsca na przypadek, a każdy element służy w jakiś sposób rozgrywce.  



Nie sposób nie wspomnieć o kluczowym patencie "Odyssey", czyli o niezwykłym nakryciu głowy.  Jak już wspomniałem, gra umożliwia nam wcielenie się w większość wrogów i często zmusza do wykorzystywania ich umiejętności do rozwiązywania zagadek. A że są to najróżniejsze stworzenia, to gatunek gry potrafi momentalnie zmienić się tu z platformówki w strzelankę TPP czy beat'em'up z T-reksem w roli głównej. Każda forma, w którą może wcielić się Mario, spełnia też konkretną rolę w projekcie gry i ani razu nie miałem wrażenia, że któraś z nich była wciśnięta na siłę czy zaprojektowana niestarannie. Olbrzymia różnorodność i znakomite wykonanie to dwie największe zalety gry. 

Całą recenzję Jacka Borowskiego przeczytacie TUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones