Zbliża się połowa października, a tymczasem większość wytwórni filmowych jeszcze nie rozpoczęła prawdziwego wyścigu po oscarowe nominacje. Choć zgodnie z przepisami o pozłacane statuetki ubiegać mogą się filmy wprowadzone do kin na przestrzeni całego roku, to jednak tradycyjnie najwięcej nominacji (i nagród) zgarniają te filmy, które trafiły do kin w czwartym kwartale.
Wszystko sprowadza się do kampanii i utrzymania obrazu w pamięci członków Akademii na tyle długo, by zechcieli oddać na film swój głos. To sprawia, że najłatwiej jest dotrzeć do głosujących z aktualnymi premierami. Stąd od połowy listopada kina pełne będą dramatów, adaptacji nagradzanych sztuk, obrazów z gwiazdami zarówno przed jak i za kamerą.
Część filmów nie jest jeszcze ukończonych. Konflikt na temat
"The Reader" doprowadził do porzuceniu projektu na dwa miesiące przed premierą przez
Scotta Rudina. Producent ten odniósł w ubiegłym roku olbrzymi sukces za sprawą
"To nie jest kraj dla starych ludzi" i
"Aż poleje się krew".
"Ciekawy przypadek Benjamina Buttona" wciąż przebywa na stole montażowym, a
Clint Eastwood dopiero zaczyna post-produkcję nad
"Gran Torino".
Są jednak i tacy, którzy z premedytacją wybierają późne terminy, choć mogli wprowadzić obrazy wcześniej. To przykład
"Australii", która ma być odpowiedzią antypodów na
"Przeminęło z wiatrem", czy
"Seven Pounds", którym
Will Smith chce powtórzyć sukces
"W pogoni za szczęściem".
Czy strategia wytwórni raz jeszcze się opłaci? A może filmy z wiosny czy lata zdołają przebić się do głównych kategorii? Na te i podobne pytania odpowiedź uzyskamy 22 stycznia o godzinie 14.45 czasu polskiego. Wtedy to ogłoszone zostaną nominacje do 81. Nagród Akademii.