WFF, dzień 10: Magia w kręgu ognia

Filmweb / autor: , , /
https://www.filmweb.pl/news/WFF%2C+dzie%C5%84+10%3A+Magia+w+kr%C4%99gu+ognia-55329
W niedzielę zakończył się Warszawski Festiwal Filmowy. Listę wszystkich nagrodzonych filmów znajdziecie TUTAJ.

Zapraszamy Was do przeczytania naszej ostatniej relacji z imprezy.


Tajemnice celtyckiego ornamentu

Księga z Kells to średniowieczny manuskrypt, bogato iluminowany zabytek średniowiecznego piśmiennictwa, jeden z najpiękniejszych przykładów połączenia treści religijnych z motywami plastycznymi, zespolenia celu liturgicznego księgi z jej wysublimowaną formą zdobniczą, bardziej nawet istotną niż treść (zdobienia dominują nad tekstem).

Animowany film Tomma Moore’a "Sekret księgi z Kells" opowiada historię słynnego ewangeliarza również łącząc kilka elementów, fakty historyczne (klasztor na wyspie Iona, ataki Wikingów) z motywami celtyckiej opowieści przepełnionej magią i tajemnicą, oraz piękną formę plastyczną oddającą ducha iluminacji zawartych w księdze ze współczesnym dynamicznym montażem i realizacją.

Akcja filmu rozgrywa się w IX wieku w Irlandii, bohaterem filmu jest chłopiec o imieniu Brendan, który mieszka w klasztorze w Kells ze swoim wujem, opatem. Całe Kells przygotowuje się do stawienia czoła najazdowi Wikingów, budowane są umocnienia i mur okalający osadę. Pewnego dnia do Kells przybywa opat Aidan ze splądrowanej przez najeźdźców Iony. Gość przybywa z wyjątkowo charakternym kotem i tajemniczą księgą. Od tego momentu życie Brendana na zawsze się odmieni…

Film Moore’a w wersji polskiej prezentowany jest z lektorem (w wersji oryginalnej głosy rysunkowym bohaterom podkładają aktorzy, m.in. Brendan Gleeson); użyteczność i konieczność zabiegu nie budzi wątpliwości, w końcu odbiorcami filmu są dzieci i dialogi zwyczajnie trzeba przetłumaczyć a napisy nie wchodzą w grę, jednak, o ile lepiej film prezentowałby się z polską wersją dubbingu… Tym niemniej, sądząc po reakcjach sali, młodym widzom się podobało.

Dorosły widz też nie będzie się nudził, bo film jest zrealizowany ciekawie i kunsztownie od strony plastycznej. Obserwowanie opowieści, która wydaje się całkowicie skonstruowana z motywów iluminacji, w charakterystycznym celtyckim stylu (w filmie podziwiać można całe karty z manuskryptu) jest interesujące i wciągające. Dla osób o  mocno profilowanych zainteresowaniach muzycznych miłe dla ucha będzie śledzenie muzycznych akcentów, nigdy nachalnych, w oszczędnej i subtelnej, celtyckiej aranżacji (brzmieniowo autora muzyki wspomaga irlandzki zespół Kila). (MB)

Muzyka biedoty

Leandro HBL i Wesley Pentz postanowili odwiedzić różne favele i przyjrzeć się tamtejszej scenie muzycznej. A jest się czemu przyglądać! W ciągu ostatnich kilku lat wyrosła tam nowa kultura, która zastąpiła sambę jako muzykę biedoty – tzw. 'brazylian funk'. To, co wyróżnia ten trend to dominacja basów, proste ale energetyczne rytmy, które łatwo wpadają w ucho i potrafią rozruszać tłumy. Dla niemających nic, muzyka ta jest formą eskapizmu lub sposobem na wyrwanie się z biedy i uzyskanie sławy.

"Favela w ogniu" nie stara się analizować zjawiska. Interpretacja reżyserów ukryta jest w decyzjach co do montażu. To, co zobaczy widz na ekranie, to jeden wielki teledysk, na który składają się i mainstreamowi kawałki i piosenki zakazane ze względu na promocję nienawiści. Wszystko pulsuje tu życiem. Jest to jednak życie na najwyższych obrotach, intensywne, mogące się zakończyć w każdej chwili i to w brutalnych okolicznościach.

Nawet jeśli filmowo obraz się niczym specjalnie nie wyróżnia, to muzyka jest na tyle barwna i ciekawa, że wynagradza wszystkie niedostatki. (MP)

W co grają ludzie?

"Jerichow" to najlepszy film niemieckojęzyczny, jaki w tym roku dane mi było obejrzeć na festiwalu warszawskim. Jest to prosty, niemal teatralny dramat, którego bohaterami jest trójka wielce niedoskonały ludzi. Każde z nich ma swoje pragnienia i tajemnice. Każde będzie manipulować innymi, by osiągnąć swoje cele. Niespokojni, pozbawieni cierpliwości zadają sobie więcej bólu, niż sytuacja tego wymaga. Na myśl przychodzi mi tu kompletnie inny film "Cube". Oba mówią bowiem o tym samym: czasem rezygnując z działania, można osiągnąć więcej.

Najbardziej w filmie Christiana Petzolda spodobało mi się to, co jednocześnie najbardziej mnie irytowało: konstrukcja bohaterów. Większość twórców buduje swoich bohaterów jako postaci wyjątkowe, nawet jeśli mają być przeciętne. Rzadko kiedy zdarzają się osoby tak bardzo pogrążone w ignorancji jak Thomas (w znakomicie tępej kreacji Benno Fürmanna). Oglądając jego wyczyny ma się czasami wielką chęć potrząsnąć nim, by się w końcu wziął w garść i zaczął myśleć. Co gorsze okazuje się, że ta tępota zostaje nagrodzona.

Petzold zrezygnował z tak modnej ostatnio w kinie niemiecki tendencji do obciążania fabuły ozdobnikami. Pozostawił ją prostą, kładąc nacisk na relacje międzyludzkie. Tu jednak pojawia się problem. Dotyczy on współpracy Fürmanna z Niną Hoss. Niestety para nie do końca jest kompatybilna i nie uwierzyłem w nagły wybuch namiętności między nimi. W przypadku filmu, gdzie 'chemia' ma tak duże znaczenie, jest to poważne uchybienie. (MP)

Nie takie cudowne lata

Long Island, lata 70., mglista jesień – te elementy budują przyjemne, zabarwione nostalgią tło filmu.  Rezydencjalne okolice Nowego Jorku były jeszcze wówczas częściowo dzikie, a pod domy podchodziły jelenie z okolicznych lasów. "Lymelife" jest przede wszystkim wspominkową opowieścią z tamtych czasów, opowieścią o dojrzewaniu i standardowych kłopotach z tym procesem związanych. 15-letni Scott, grany całkiem przyzwoicie przez Rory’ego Culkina, mieszka z rodzicami na Long Island po przeprowadzce z biedniejszego Queens. Ponieważ nad sielankową okolicą wisi groźba boreliozy, nadopiekuńcza matka ubiera chłopaka od stóp do głów i zabezpiecza taśmą, aby niebezpieczne kleszcze nigdzie się nie dostały…

Jednak ugryzienie kleszcza okazuje się zagrożeniem wirtualnym w porównaniu z tymi faktycznymi, z którymi jest konfrontowany młodociany bohater: nieszczęśliwie kocha się w pięknej koleżance, w szkole jest prześladowany przez sfrustrowanego, ale większego kolegę. Rodzinna idylla również szybko okazuje się fikcją: tata (Alec Baldwin), pozornie przykładny ojciec rodziny, dorabiający się dużych pieniędzy na sprzedaży działek, szuka przyjemności poza domowymi pieleszami. To powoduje, że Scott szybko z niewinnego dziecięcia przeistacza się w zbuntowanego nastolatka.

Żadne przełomowe wnioski z tej prostej historii nie wynikają, ale nie można odmówić jej uroku. Zabawne momenty przeplatają się z gorzkimi obserwacjami, a wszystko razem tworzy obraz, na który warto rzucić okiem w leniwe popołudnie.  (MG)  

Destrukcyjna obsesja

"Yurie", moja miłość" to niezwykle intrygujący obraz pełen paradoksów i nieoczywistości. Na pierwszy rzut oka wydaje się być kolejną liryczną love story o młodym chłopaku, który pragnie wiecznej miłości i dla zdobycia swojej ukochanej jest gotów na wszystko. W filmie pada sporo wielkich słów, rozgorączkowanych deklaracji młodego romantyka. Mamy też kilka absurdalnych i zabawnych scen, które sugerują, że "Yurie, moja miłość" to nic innego jako mniej standardowa wersja komedii romantycznej.

Wystarczy jednak dać krok wstecz, spojrzeć na wszystko z dystansu, a okaże się, że ten piękny obrazek ma niepokojąco wiele rys. Coś jest tutaj bardzo nie w porządku. Miłość bohatera choć wielka nie ma rzeczywistego odzwierciedlenia. Niby dziewczyna naprawdę istnienie, ale jest kimś innym, nawet imię ma inne. Bohater żyje w bardzo umownej przestrzeni, na którą składają się dwa domy i kilka przedziwnych postaci, z których większość w tym bądź innym momencie staje się samym diabłem. Rzeczywistość nie podlega typowym prawom, a i sama miłość okazuje się źródłem cierpienia, choć bohater zdaje się być kompletnie nieświadomy, że to nie uczucie, a on sam jest powodem tragedii.

"Yurie, moja miłość" to koniec końców przypowieść o psychozie, o świecie widzianym przez pryzmat absolutnego chaosu subiektywizmu. Ko Eun-Ki zrezygnował z jakiegokolwiek systemu odniesienia (który przecież w schizofrenii nie istnieje) i całkowicie zanurzył widza w świat osobistego doświadczenia. Przyjmujemy perspektywę bohatera, uznajemy ją za prawdziwą i traktujemy jako naturalne wszystkie dziwactwa, które w innych okolicznościach bardzo by nas zaniepokoiły. Od czasu "Pająka" Cronenberga nie było w kinie tak doskonale prawdziwego portretu schizofrenii. (MP)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones