Po pierwsze nie jestem zawistnikiem ani hejterem. Stwierdzam tylko fakt że jej proza nie
jest wcale taka niesamowita jak się wydaje, czytałem jej debiut i muszę powiedzieć że
owszem wyobraźnię ma, ale chaos i silenie się na witkiewiczowską groteskę nie jest w jej
przypadku atutem. Brakuje tego czegoś co potrafiłoby przekonać. A co do aktorstwa, no cóż
lepiej niech zajmie się pisaniem i teatrem, bo do naturszczyków pokroju Himilsbach jeste
jej bardzo daleko. Nie każdy może być człowiekiem renesansu.
Znam tylko jedną jej książkę, właśnie "Wojnę..." i przyznam, że jest oryginalna, - tak groteskowa, surrealistyczna. Natomiast ludzie w niej przestawieni, system postępowania, myślenia, poziom tych osób, totalnie mi nie odpowiada. Także ciężko tutaj coś ocenić, nie ma w powieści żadnej postaci, którą obdarzyłbym sympatią. Mimo wszystko pisarkę uważam za pewne szczególnie i oryginalne zjawisko.
Jestem także zdania, że nie powinna grać samej siebie w ekranizacji swojej powieści. Owszem, to ciekawy pomysł, aby pisarka grała siebie w ekranizacji swojej książki, lecz niestety pani Dorota ma fatalną dykcję, mówi bardzo cicho, pod nosem, nie sposób zrozumieć słów. Zwłaszcza, że prowadzi dialog z Silnym, którego gra profesjonalny aktor. On ukazuje emocje, wstaje, krzyczy, zmienia intonację głosu, czuć jego gniew, zdziwienie, kpinę. Pani za biurkiem przy nim po prostu bełkocze, ani nie zaskakuje, ani nie ironizuje mówiąc o tym, że wszystko wokoło nie istnieje, nie ma w niej emocji gdy przewraca ściany. To po prostu kuleje. A jest to jedna z ciekawszych scen w filmie, spotkanie Silnego i Masłowskiej. Ją mogłaby zagrać aktorka.