Jakub Gierszał

8,2
27 299 ocen gry aktorskiej
powrót do forum osoby Jakub Gierszał

Jak ktoś nie ma co robić alko chce się odstresować po poprawianiu ocen w szkole to
zamieszczam kilka ciekawych wywiadów !!!
Piszcie co sądzicie , jak się podobają ???



Wywiad z gazety Agora :

A: Zagrał pan tak wiarygodnie maturzystę uzależnionego od internetu, od Facebooka, że
nasuwa się pytanie, czy przypadkiem pan sam nie jest uzalezniony ?
- Korzystam z internetu, ale w podstawowym zakresie, używam go jako przeglądarki,
poszukuję informacji, odwiedzam portale z wiadomościami. Omijam portale
społecznościowe jak Facebook czy Nasza Klasa. Nie chcę, żeby ktoś miał wgląd na
moje życie, bo będąc tam, wiele rzeczy dzieje się bez kontroli.
A: Dominik wygląda jak wampir skrzyżowany z emo-dzieckiem. Tymczasem reżyser Jan
Komosa twierdzi, że ten chłopak w 50 procentach przypomina postać z japońskiej mangi
lub anime. Jakie jest pana zdanie ?
- W tej postaci jest wszystko w jednym, bo analizując ją, wzorowaliśmy się na
wampirach, bardzo modnych wśród młodzieży z obecnych anorogenicznych,
niezdecydowanych czasów. Sztuka mangi jest metafizyczna, ale jednocześnie krwawa.
Naoglądałem się mnóstwo takich rzeczy, aby mój Dominik był tym nasycony. Blady i
largiczny.
A: Do castingu na rolę Dominika zgłosiło się 500 aktorów. Wśród nich pan jako jeden z
pierwszych. Czy pan wie, dlaczego reżyser wybrał właśnie pana ?
- Do końca nie wiem, ale jestem wdzięczny, że powierzył mi tak ciekawą rolę.
A: To ja panu zdradzę. Otóż zobaczył w panu współczesność i młodość, jakiej nie
dostrzegł w żadnym innym aktorze.
- To miłe, miłe... Było między nami na castingu coś w rodzaju porozumienia, o czym
rozmawialiśmy potem. Dawał mi jakąś scenę do wykonania i od razu umieliśmy się
odnaleźć w tym kierunku. Szybko wchodziliśmy na wspólny tor myślenia. Gram w filmie o
zaniedbaniu relacji, o wzajemnej samotności. Od razu wiedziałem, o co chodzi jego
twórcy.
A: Miał pan 21 lat, gdy kręcił ten film, a Dominik ma lat 17. Podobno bardzo pan schudł,
żeby wyglądać jak nastolatek. Czy rzeczywiście czuł się pan nim ?
- Czułem się nastolatkiem, chodziłem na różne imprezy, aby pobyć wśród rówieśników
mojego bohatera, a oni mnie nie znali, nie wiedzieli, kim jestem. Otaczałem się
lekturami szkolnymi, aby wczuć się w mentalność nastolatka z liceum, w jego problemy.
Dawano mi 17-18 lat i pomyślałem, że efekt jest osiągnięty.
A: Doszedł też kolor włosów, z jasnego blondyna stał się pan brunetem.
- Spojrzałem w lustro i pomyślałem: "To nie ja". Nagle miałem pustą kartkę do zapisania
historią tego chłopaka. Gdy skończyliśmy zdjęcia, ogoliłem się na łyso.
A: Żeby odreagować, wyjść z tej postaci ?
- Tak. Wyspałem się porządnie i rozpocząłem normalne życie.
A: Na co chorował Dominik ?
- On nie był chory, raczej zagubiony. Chorobę przejmuje potem od Sylwii umiejscowionej
w internecie, do którego ściąga młodych ludzi, by razem z nią zamieszkali w sali
samobójców. Dominik wchodzi we wspólną psychozę tych samobójców, którzy poddali
się jej intrygom i manipulacjom. Uzaleznia się od nich i traci kontakt z rzeczywistością.
A: Czy steruje nim także siła uczucia ?
- Tak, właśnie uczucia, a nie miłości, które potrafi całkowicie zawładnąć młodziutkim
człowiekiem.
A: W filmie ma pan kilka śmiałych scen. Pocałunek z chłopakiem, zbliżenie i kulminacja
podniecenia jego ciałem na sali treningowej i nagość, chociaż tylko z tyłu. Jak pan to
przeżył ?
- Sporo, kosztowało mnie zagranie tego wątku, musiałem się przemóc. mojemu
bohaterowi wystarczył tylko sygnał ze strony kolegi i już w to wszedł. Za daleko.
A: Czego musiał pan dokonać w sobie, aby wcielić się w tak dwuznaczną i pogmatwaną
postać ?
- Pozostawałem tu w nieustannym zawieszeni między dobrem i złem. Moje starania
utrzymania się w tym stanie były trudne i musiałem je w sobie uruchomić.
A: Nie wspominał pan o pokonywaniu pewnym stanów emocjonalnych i załamania
psychicznego granej postaci. Wydaje mi sie, że aby je uruchomić, był pan zmuszony do
przekroczenia pewnych rejonów własnej psychiki.
- Jezeli wierzy się w projekt i reżysera i chce się z nim dobrze współpracować, to nie jest
to niewykonalne. Jak Komasa bardzo mnie wspierał. Ogrom pracy, jaki włozył w ten film,
był porażający.
A: W końcu wkracza pan w niebezpieczne rejony szaleństwa i teraz traktuje pan to jak
zwykłe zadanie aktorskie ?
- Może ocierałem się o szaleństwo, ale jezeli pan odbiera to tak bardzo serio, to oznacza,
że był mocno zaangażowany w to, co działo się na ekranie. Jako aktor muszę taki odbiór
uruchomić w widzu. Nie bałem się piętna swojej postaci na własnej psychice. Jestem
zawodowym aktorem.
A: Dominik jest przedstawicielem "złotej młodzieży", która do dyspozycji ma wszystko. Do
jakiej grupy nalezał pan jako bardzo młody człowiek ?
- Zawsze byłem outsiderem. Szedłem swoją drogą. Nie byłem w żadnej z takich grup, bo
chodziłem do wielu szkół, ciągle je zmieniałem. Nie byłem związany z żadną z subkultur.
Ale w okresie zaawansowanego dojrzewania, potrzebowałem czynnika, który
wspomagałby mój bunt.
A: Czy "Sala samobójców", rzeczywiście odzwierciedla, jaka jest współczesna polska
młodzież ?
- Nie jestem tego pewien, jezeli chodzi o tę najbardziej uprzywilejowaną grupę
młodzieży. Jestem teraz na granicy polsko-niemieckiej, gdzie kręcę nowy film i widzę, że
tutaj panuje kompletna niewiedza, że mieszkający tu ludzie nie potrafiliby się utożsamić
z Dominikiem i nie mogliby zrozumieć jego problemów.
A: Krytycy filmowi zastanawiają się, czy w związku z ogromną popularnością filmu, nie
zapanuje u nas moda na ubieranie się w stylu Dominika.
- Być może, wszystko zalezy od stopnia utożsamienia się w moim bohaterem. Pożyjemy,
zobaczymy.
A: Czy prywatnie ubiera się pan podobnie jak Dominik ?
- Nie przykładam specjalnej wagi do ciuchów. Dbam, żeby były wygodne i żebym
wyglądał w nich schludnie.
A: Pana ojciec, Marek Gierszał, jest aktorem i reżyserem. Czy przeczuwał, że syn pójdzie
w jego ślady ?
- Ojciec mi mówił, żebym nie szedł do szkoły teatralnej, którą zresztą sam ukończył. Ale
ja powiedziałem, że chcę spróbować.
A: Jakie zdanie miała matka ?
- Mama nie jest aktorką, lecz główną księgową i nigdy do niczego mnie nie przymuszała,
szczególnie do tego, czego nie czuję. Pozostawiała mi wiele wolności w tym względzie.
Gdy dowiedziała się, że zdaję do PWST w Krakowie, przyjęła to spokojnie. Ostatecznie
oboje mnie wspierali.
A: Jak to się działo, że aż jedenaście lat spędził pan w Niemczech ?
- Gdy miałem cztery miesiące, rodzice wyjechali z Polski do Niemiec, do Hamburga,
podobnie jak wiekszość naszej rodziny. W tamtych czasach była to fala emigracyjna. Do
dzisiaj mieszka tam część mojej rodziny. Przebywałem tam do 11. roku zycia, a potem
zamieszkaliśmy w Toruniu.
A: Życie w innej kulturze, innych warunkach, innej mentalności miało z pewnością wpływ
na to, jaki jest pan dzisiaj. Co wyróżnia pana spośród aktorów rówieśników. I jak czuł się
pan w Niemczech ?
- Niemcy były moim pierwszym domem, pierwszym swiatem, jaki poznałem. Ale ciągle
balansowałem między dwoma krajami, bo wiele osób z naszej rodziny pozostało w
Polsce. W sumie dawało mi to inną perspektywę, inny punkt patrzenia. Nie zmienia to
faktu, że zawsze czułem się Polakiem, który wie, gdzie sa jego korzenie.
A: Jeździ pan do Hamburga ?
- Czasami tak, chociaż mam coraz mniej czasu.
A: Berlińska prasa, pisząc o filmie, o pana kreacji, przypomniała ten niemiecki okres z
pana życiorysu .
- Recenzji czytałem niewiele, ale w sześciu wywiadach dla niemieckiej prasy, mówiłem
po niemiecku, co trochę zaskakiwało dziennikarzy, który pytali mnie o okres spędzony w
Hamburgu. Ale nie wiem, czy zaznaczali to w publikacjach.
A: W polskiej ekskluzywnej prasie pisze się, że ten rok będzie należał do pana. Czytałem
już o pana najnowszej roli w filmie "Yuma", mimo że zdjęcia jeszcze trwają i nikt go nie
widział. Kogo gra pan tym razem ?
- Gram Zygę, szefa bandy napadającej na sklepy jubilerskie. Akcja filmu toczy się na
początku lat 90., przy granicy polsko-niemieckiej. Tam wszystko jest w zasięgu ręki. Taka
jest mentalność przygranicznych mieszkańców, którzy wychodzą z założenia, że to
przecież Niemcy są im chyba coś winni. Oni nie kradną Niemcom, tylko "jumają". Ale
mój bohater jest też trochę Robin Hoodem, zagubionym, ale pozytywnym.
A: Słyszałem, że tej pracy oddaje się pan bez reszty i jest na planie od rana do wieczora
?
- Teraz tak. Nawet do czwartej nad ranem.
A: Pana filmowi bohaterowie szukają tożsamości. Pan ją odnalazł. Czy zawód aktora
całkowicie pana pochłonął ?
- Można tak powiedzieć, chociaż wbrew pozorom jestem dość leniwy. Nie wiem co
będzie za rok i dalej. Ale na dzisiaj, tak.
A: Żadnego marginesu na życie prywatne ?
- Mam taki margines i czas na robienie rzeczy, które lubię. Jazda konna, motor, narty,
konie, snowboard...
A: Za pozycję w rankingu aktorskim będzie pan musiał zapłacić pewną cenę. Jest pan
na to przygotowany ?
- Już na starcie w aktorskim zawodzie trzeba zapłacić pewną cenę. Mówi się "a" i trzeba
powiedzieć "b".
A: Staje się pan coraz bardziej popularny, co zagraża prywatności. Już pan to odczuł ?
- Jeszcze nie, bo w naturalnym kolorze włosów ludzie mnie nie rozpoznają.
A: Porównują pana z Jamesem Deanem. To komplement ?
- Ach, to ze względu na bohatera "Yumy", który jest w ten sposób reklamowany. Trochę to
dziwne, bo tego filmu jeszcze nie ma, czyli kolejny wymysł medialny.

Rozmawiał:
Bohdan Gadomski




Nie martwię się na zapas. Jakub Gierszał dla Stopklatki
12 maja 2011

Artur Cichmiński: Kuba, spotykamy się w niedzielne, słoneczne popołudnie i widzę Cię
zakapturzonego, jakbyś nie chciał, aby ktokolwiek Cię rozpoznał. Zaczynasz odczuwać
nadmiar popularności?
Jakub Gierszał: Nie wiem czy tak jest naprawdę, ale odnoszę wrażenie, że ludzie mi się
przyglądają. Jadę na przykład metrem i czuję, że ktoś mnie rozpoznaje. Miałem też taką
sytuację w knajpie, że ktoś do mnie podszedł i zagadał. Na pewno są to w moim życiu
nowe sytuacje. Z drugiej strony chciałbym mieć trochę spokoju, kiedy jadę komunikacją
miejską i czytam książkę, a nie czuć na sobie czyjegoś wzroku. Nie jest jednak też tak, że
muszę się przed kimś chować czy uciekać. Ten kaptur, to akurat z zupełnie innych
powodów.
Artur Cichmiński: Jesteś studentem szkoły teatralnej, który ma na swoim koncie cztery
duże filmy. Niedawno mieliśmy premierę "Sali samobójców", a za chwilę na ekrany
wchodzi "Milion dolarów" Janusza Kondratiuka. Tymczasem wszystko zaczęło się od
"Wszystko co kocham". Tamte tytuły to konsekwencja udziału w filmie Jacka Borcucha?
Gierszał : Do "Wszystko co kocham" trafiłem z castingu. Przed premierą tego filmu odbył
się z kolei casting do "Sali samobójców", a potem do "Miliona dolarów". Chcąc to
podsumować. Film Kondratiuka robiliśmy zanim pojawiło się na ekranach "Wszystko co
kocham". Stąd na mój udział w kolejnych realizacjach, żaden z wymienionych tytułów nie
miał wpływu.
Artur Cichmiński: -I wszystko to się działo, kiedy dopiero zaczynałeś swoją edukację?
Gierszał : Casting do "Wszystko co kocham" miałem w wakacje po pierwszym roku, a do
"Sali..." i "Miliona...", zaraz na drugim.
Artur Cichmiński: Zarówno Ty, jak i Mateusz Kościukiewicz kręcicie filmy, chodzicie na
castingi, zamiast siedzieć w szkole i uczyć się zawodu, z czego jak wiem grono
pedagogiczne nie jest za bardzo zadowolone. Wyglądacie na ludzi, którzy mówią wprost:
nie ma, na co czekać...
Gierszał : Faktycznie, zarówno ja, jak i Mateusz należymy do grupy ludzi, którzy szukają
swoich okazji i szans. I rzeczywiście. Robię to wychodząc z założenia, że nie ma, na co
czekać. Nie ma, co zakładać, że zacznie się szukać czegoś dla siebie dopiero po
skończeniu szkoły. To złe założenie. Nie można myśleć, że teraz jestem jeszcze za słaby,
niedouczony, do czegoś niezdolny. Jak ma to kiedyś wyjść, to i tak wyjdzie. Jeśli reżyser
uzna, że jestem za młody, niezdolny czy po prostu mu nie pasuję, to mnie zwyczajnie nie
weźmie. Tak teraz, jak i później. Tymczasem każdą szansę przynajmniej trzeba
próbować wykorzystać, dlatego szukałem tych wszystkich castingów.
Artur Cichmiński: Czyli castingi, ich wygrana, to dla Ciebie potwierdzenie, że jesteś na
właściwej drodze, czy też element właśnie edukacji?
Gierszał : Za każdym razem trzeba się do czegoś przemóc. To każdorazowa, nie zawsze
przyjemna próba. Castingi to naprawdę nic zabawnego. Przychodzi tam zawsze dużo
ludzi i każdy chce wygrać. Nie wydaje mi się też, żeby castingi miały potwierdzić mój
talent. Po prostu trzeba znaleźć się w tym dobrym miejscu i dobrym czasie. To jest te
przysłowiowe pięć minut do wykorzystania. Muszę wtedy zrobić wszystko, co jest w mojej
mocy, na resztę nie mam wpływu.
Artur Cichmiński: Skąd u Ciebie ta determinacja, w ogóle wybór tego zawodu?
Gierszał : Bez ściemy czy kokieterii mogę powiedzieć, że zawsze chciałem robić filmy.
Nawet gdybym nie zdał do szkoły teatralnej, to robiłbym wszystko, żeby w jakikolwiek
sposób pracować przy filmie. Mógłbym być nawet kierowcą, albo chłopcem na posyłki.
Bardzo mnie intryguje proces realizacyjny. Pamiętam, że jeszcze przed szkołą znalazłem
się na jakimś planie filmowym, na którym pozwolono mi nie tylko popatrzeć, ale też
statystować.
Artur Cichmiński: Taki niepisany debiut...
Gierszał : Z jednej strony, z drugiej determinacja spowodowana ogromnym
zainteresowaniem tą formą sztuki.
Artur Cichmiński: Czym Cię tak kino zaraziło?
Gierszał : Jeżeli film mnie porusza, zostaje we mnie, wreszcie dochodzi do momentu,
którego nie do końca potrafię nazwać, ale ma to związek z doświadczaniem piękna,
oczyszczenia, to sam też chcę to robić. Wynika to z chęci tworzenia, oddawania innym
tych emocji.
Artur Cichmiński: Jesteś aktorem, który nie ogranicza się tylko do wykreowania danej
postaci na ekranie.
Gierszał : Jeśli mam wolny dzień, to lubię przyjść na plan, usiąść przy reżyserze i patrzeć
na podglądzie, jak to się wszystko odbywa. Przy "Wszystko co kocham", moim
pierwszym zderzeniu z filmem, byłem na planie cały czas. Nawet wtedy, kiedy nie
miałem zdjęć, siadałem obok Jacka i patrzyłem, jak to wszystko powstaje.
Artur Cichmiński: Spotkaliśmy się z powodu "Miliona dolarów", ale nie mogę nie zapytać
o "Salę samobójców". W kontekście tego, co powiedziałeś, zastanawiam się, czym dziś
jest dla Ciebie ten film?
Gierszał : Rzeczywiście był to, i jest, niezwykły dla mnie projekt. To było ogromne
aktorskie doświadczenie. Bardzo wiele się wtedy nauczyłem. Janek już swoim
podejściem do filmu, myśleniem o nim nauczył mnie pewnego warsztatu, ale też
traktowania samego aktorstwa. Musiałem odpowiedzieć sobie na pytanie czy chcę to
robić, czy nie? Jeżeli już się w to wchodzi, to trzeba wszystko robić na maxa. Potem
mogłem już sobie odpowiedzieć czy dalej w tym zostaję. "Sala samobójców" był to skok
na zdecydowanie głębszą wodę.
Artur Cichmiński: Z kolei zupełnie odmienną postać grasz w "Milionie dolarów". Twój
Pawełek, nazwijmy to delikatnie, ma problem ze swoimi emocjami, a świat odbiera go,
jako niegroźnego wariata. Kolejne, dość nietuzinkowe doświadczenie?
Gierszał : Był to mój drugi film, ale już wtedy przygotowywałem się też do "Sali
samobójców". Zdjęcia do niej miały się jednak rozpocząć za jakiś czas, kiedy pojawił się
właśnie "Milion dolarów", w którego wszedłem praktycznie bez przygotowania. Po prostu
miałem wejść, zagrać i tyle. W związku z tym, że była to komedia w dużym stopniu
wymagało to ode mnie przysposobienia zewnętrznego. Tymczasem zderzenie z
rzeczywistością, polegało w tym przypadku na tym, że musiałem wykazać się większą
dojrzałością i dystansem do samego siebie.
Artur Cichmiński: Trzeba przyznać, że ten szalony Pawełek nieźle Ci wyszedł.
Gierszał : Problem polegał na tym, że ja do końca nie wiedziałem, na czym to jego
szaleństwo ma polegać. Nie na wszystkie pytania są jednak odpowiedzi i chyba tak było
również w tym przypadku.
Artur Cichmiński: Ta zewnętrzność tej postaci, to był Twój pomysł?
Gierszał : Generalnie tak mi go przedstawiono i tak miało zostać. Z kolei ta jego
charakterystyczna reakcja na sytuacje stresujące była kilkudziesięciokrotnie testowana
w różnych wariantach. Prezentowałem je w domu Janusza Kondratiuka i za którymś
razem trafiłem, w to, co on kojarzył z czasów dzieciństwa u jakiegoś chłopaka, którego
wszyscy brali za wariata, bo sikał na ulicy i zawsze wchodził do domu przez okno.
Artur Cichmiński: Kuba, jak u Ciebie jest z pokorą?
Gierszał : Chciałbym ją nadal mieć. Wręcz walczę o to by ją zachować. Jest to dobre
pytanie, ponieważ musimy teraz odpowiedzieć sobie, dlaczego chcę to wszystko robić? I
właśnie o to chodzi, by o tym nie zapominać i móc zawsze się do tego cofnąć by tę
pokorę w sobie pozostawić. Wiem, że to utarta opinia, ale jeden z największych aktorów,
jakim jest Robert De Niro powiedział kiedyś, że on bardzo nie chciałby się widowni
znudzić, dlatego ma takie indywidualne podejście do każdej kolejnej roli. Też tak
uważam. Jeśli każdą historię, którą chcemy opowiedzieć potraktuję osobno, może uda
mi się tę pokorę nadal w sobie mieć. Nie wiem tego jednak na pewno, to jedynie
założenie. Wszystko się okaże, jeśli będę miał okazję dalej pracować.
Artur Cichmiński: Trawisz to aktorstwo przez cały czas, czy potrafisz się od tego też
oderwać?
Gierszał : Raczej potrafię. Mobilizacja jest wtedy, kiedy pracuję nad jakimś projektem.
Ostatnio byłem natomiast nad morzem, gdzie się wyluzowałem zupełnie. Leżałem na
plaży, totalnie się obijając. Po takim tygodniu, którego już dawno nie miałem, mam
jednak spektakl i znów trzeba się mobilizować. Wtedy przez cały czas myślisz o tym, co
masz zrobić. Twój umysł pracuje nieustannie. Kiedy mam jednak wolne, odrywam się
od tego całkowicie.
Artur Cichmiński: Jesteś teraz na fali. "Milion dolarów" jest tuż przed premierą, w
postprodukcji jest natomiast"Yuma" w reżyserii Piotra Mularuka z Tobą w głównej roli.
Co będzie jednak jak już te pięć minut się skończy? Jesteś gotów grać na przykład w
serialach, takich jak "M jak miłość" czy "Na Wspólnej"?
Gierszał : Nie martwię się na zapas. Jeśli przyjdzie taki dzień, że trzeba będzie zająć się
czymś innym, trzeba będzie się do tego przystosować. A jeśli chodzi o seriale? Na razie
nie chciałbym brać w nich udziału. Chodzi głównie o to, aby nie stracić jeszcze tej swojej
niewinności czy naiwności, która też jest ważna. Póki nie muszę, to nie chcę. Jak będę
postawiony w sytuacji bez wyjścia, to się cztery, albo pięć razy zastanowię zanim
podejmę decyzję.
Artur Cichmiński: Mówiłeś mi na początku o fascynacji kinem i tym Twoim
zaangażowaniu w proces twórczy. Myślisz o tym, aby kiedyś stanąć po drugiej stronie
kamery?
Gierszał : Może kiedyś. Nie wiem. Wychodzę z założenia, że można być dobrym tylko w
jednej rzeczy, którą się wykonuje. Naprawdę wchodzi się i zgłębia w coś jednego. Jeśli
natomiast próbujesz to robić z paroma rzeczami, efekt może być taki, jakbyś nic nie robił.
Dlatego chcę się skupić na tym, co mam. Jeśli to się skończy, może wtedy spróbuję
czegoś innego. Dlaczego nie? Jak poczuję moc, to z chęcią to zrobię.
Artur Cichmiński: Czytając scenariusz patrzysz obrazami, kadrami?
Gierszał : Staram się ogarniać całość. Pierwsze czytanie, to pierwsze wrażenia, myśli i
emocje. Zawsze też pojawiają się obrazy. Wszelkie własne wyobrażenia są natomiast
zderzeniem z rzeczywistością, czyli to, z czym trzeba walczyć. Często zauważam, że
młodzi aktorzy, tacy jak ja, chcą sprostać wyobrażeniom o danej scenie, a w efekcie
całkowicie odchodzimy od rzeczywistości. Natomiast patrząc tylko i wyłącznie na swoją
postać nie jesteś w stanie zrobić czegoś dobrego dla filmu. Ja jestem częścią całości i
muszę wiedzieć, jak ta moja rola komponuje się z innymi. Skupiając się tylko na sobie,
może wyjść, co najwyżej "teatr jednego aktora".
Artur Cichmiński: Jak Ty oceniasz siebie, kiedy patrzysz na gotowy film?
Gierszał : Najczęściej zastanawiam się, co udało się uzyskać z założeń, do jakich
doszliśmy z reżyserem, lub które sam sobie ustaliłem. Gdzie zrobiłem właściwy krok, a
gdzie nie? Co ewentualnie mógłbym zrobić lepiej? Od samokrytycyzmu nie można się w
tym, jak i wielu innych przypadkach uwolnić. Z drugiej strony trzeba patrzeć na siebie
samokrytycznie, ale też nie ulegać zbytniej paranoi. Staram się po prostu wyciągać
mądre wnioski i nie krzywdzić siebie samego.
Artur Cichmiński: Doszliśmy w końcu do momentu, w którym muszę Cię też zapytać o
"Yumę". Kolejna odmienna rola w Twoim wykonaniu. Grasz, jakby nie było, gangstera...
Gierszał : Kiedy dowiedziałem się, że mogę w tym zagrać pomyślałem sobie, że w
czymś takim jeszcze nie uczestniczyłem. Nagle mogłem wziąć udział w filmie
sensacyjnym i sprawdzić czy w ogóle dam sobie z tym radę. Mam taki, a nie inny wygląd
- nazwijmy go "młody i miękki" i teraz ktoś taki musi grać gangstera. Zabawy było przy
tym naprawdę sporo, co wspominam bardzo dobrze do dziś.
Artur Cichmiński: I tak rodzi się taka o to analogia. Wspomniany przez Ciebie Robert De
Niro również grał gangsterów, wrażliwców, wariatów oraz muzyków, jak i wielu, wielu
innych. Co Ty na to?
Gierszał : Jakby to powiedzieć. Jaki kraj, taki Robert De Niro... A na serio. Nie ma, co
porównywać, ale na pewno każdemu projektowi trzeba poświęcić swój czas.



Z magazynu "Film" - gazeta jeszcze w sprzedaży !!!
Jego Dominik w rewelacyjnej „Sali samobójców” to jeden z najlepszych
debiutów ostatnich lat. Już jest bożyszczem nastolatek i już musi odpowiadać na tak
głupie pytania dziennikarzy, jak to w tytule. Ale twierdzi, że to go nie zniszczy. Raczej
poczeka, niż się rozmieni na drobne w telewizyjnym show.


Łukasz Maciejewski: Zamiast lansować się w mediach, po sukcesie „Sali samobójców”
zaszyłeś się w Krośnie Odrzańskim.
Jakub Gierszał: Kręcę film – „Yumę” w reżyserii Piotra Mularuka. Wolę taki lans.

Ł. M.: Rzepin, Krosno Odrzańskie, Świebodzin. To ciekawe okolice?
J. G.: Całkiem interesujące. W Świebodzinie stoi gigantyczny pomnik Chrystusa.
Naprzeciwko Tesco. To główna atrakcja. (śmiech)

Ł. M.: Czy w tytule „Yumy” rzeczywiście chodzi o nawiązanie do klasycznego westernu
Delmera Davesa z 1957 roku – „15:10 do Yumy”?
J. G.: Na granicy polsko-niemieckiej, na początku lat 90. XX wieku, młodzi ludzie „jumali”,
czyli kradli towary z Niemiec, przewożąc je w pociągu, który ruszał o 15.10. W Polsce było
szaro i brudno, a w Niemczech można było dostać – i zabrać – wszystko, o czym się
zamarzyło. Rowery, elektronikę, z czasem nawet samochody.

Ł. M.: Grany przez ciebie „Zyga” nie jest jednak typowym złodziejem?
J. G.: Myślę o nim z sympatią. To dobry chłopak, marzyciel z ambicjami zmiany świata,
trochę taki Robin Hood. Zabiera bogatym, ponieważ widzi dookoła biedę. Robi to z
dobrego serca.

Ł. M.: Mieszkańcy Krosna Odrzańskiego wspominają stare, dobre, czasy „jumania”?
J. G.: „Ej, koleś, z filmu jesteś? – usłyszałem niedawno. – Chodź, opowiemy ci, jak
naprawdę było”. I opowiedzieli. Ludzie nie mieli wtedy żadnych hamulców. Wchodzili do
niemieckich sklepów jak po swoje. Na bezczelnego. „Zyga” miał zresztą swój
pierwowzór. Losy niejakiego „Szyszki” były inspiracją dla autorów scenariusza.

Ł. M.: „Szyszka” był „konsultantem historycznym”?
J. G.: „Szyszki” już nie ma. Dostał kulkę w plecy. Ale w Krośnie Odrzańskim nadal jest
mitem. Wszyscy go wspominają.

Ł. M.: Ty, na razie, jesteś idolem nastolatek.
J. G.: Ciągle mnie to krępuje. Nawet tutaj, w Krośnie, wpisałem się chyba do stu
notesików. Plusy są takie, że poprawił mi się charakter pisma. Już nie gryzmolę jak
kiedyś.

Ł. M.: Ale gdybyś wygrał na przykład „You Can Dance”, wpisałbyś się nie do stu, ale do
300 notesików.
J. G.: Musisz mi to mówić? (śmiech)

Ł. M.: Jesteś na topie. Masz szansę. Startuj w tym show.
J. G.: W „You Can Dance”? Odpadłbym w pierwszym odcinku. Daj spokój, żadne
teleturnieje, żadne popisy. Nie chcę tego.

Ł. M.: Mimo wszystko coś się zmieniło. Kiedy miesiąc temu siedzieliśmy w knajpie, nikt
cię nie znał, dzisiaj znają wszyscy.
J. G.: Kiedy kupuję fajki w kiosku, sprzedawczyni dziwnie na mnie patrzy. Dziewczynki
ciągle proszą mnie o autograf itd. Trudno, musiałem się z tym liczyć. Ale to nie jest
szczególnie bolesne ani uciążliwe. O wiele bardziej boję się mocnej identyfikacji z rolą.
Że wszystkie kolejne propozycje będą podobne do Dominika. A ja nie jestem przecież
bohaterem „Sali samobójców”. To była kreacja. Chciałbym w przyszłości grać różne role.
Pokazywać się z wielu stron.

Ł. M.: To nie będzie takie proste. „Sala samobójców” jest nie tylko sukcesem kasowym,
ale także swoistym fenomenem socjologicznym.
J. G.: Jestem tutaj trochę odcięty od świata. Nie śledzę wszystkich newsów, nie kupuję
gazet. Pracujemy od rana do wieczora. Wiem, że film wystartował w kinach bardzo
dobrze, ale nie mam pojęcia, czy później było równie dobrze.

Ł. M.: Nawet lepiej.
J. G.: To super. Tuż po premierze „Sali samobójców” przyjechałem na plan „Yumy”. Nie
było czasu ani pretekstu do celebracji sukcesu. Wolę pracować, niż odcinać kupony od
popularności. Cały okres poprzedzający premierę filmu Janka Komasy wspominam
jako gigantyczny stres. Festiwal w Berlinie, wywiady, kamery telewizyjne. Nie byłem do
tego przyzwyczajony. Nie chcę się przyzwyczajać.

Ł. M.: Przejdzie ci.
J. G.: Chyba nie. Poza tym, staram się traktować popularność w kategoriach zabawy. Bo
jak inaczej potraktować propozycję pisma „Bravo Girl”, żebym skomentował swoją
pozycję w rankingu na najseksowniejszego młodego aktora, albo coś w tym rodzaju?

Ł. M.: Ucieszyć się.
J. G.: Ale mnie to peszy.

Ł. M.: Takie są prawa show-businessu.
J. G.: Przy okazji premiery „Sali samobójców” udzieliłem kilku wywiadów. Prosiły mnie o
to dziewczyny z dystrybucji. Nie odmawiałem, nie chciałem nikogo zawieść. Ale stawiam
wyraźnie granicę. Nie rozmawiam o życiu osobistym. Odmawiam odpowiedzi na pytania,
które zbyt mocno ingerują w prywatność.

Ł. M.: Opowiadałeś mi, że jedno z pierwszych pytań, które usłyszałeś, brzmiało: „Jakiej
muzyki słucha pan podczas uprawiania seksu?” (śmiech).
J. G.: Zamurowało mnie.

Ł. M.: „To jakiej muzyki słucha pan…?”
J. G.: Kończymy tę rozmowę (śmiech).

Ł. M.: A nie odnosisz wrażenia, że takie pytania były kierowane bardziej do Dominika z
„Sali samobójców” niż do Kuby Gierszała?
J. G.: Trudno mieć pretensje do dziennikarzy o to, że wydaje im się, iż jestem taki sam
jak bohater filmu. Poza „Wszystko, co kocham” Jacka Borcucha nie dałem się poznać z
innej strony. Niewiele o mnie wiadomo. Ale w gruncie rzeczy mało mnie z Dominikiem
łączy. Celowo infantylizowałem tę postać. Zagrałem chłopaka nie tylko młodszego ode
mnie, ale także niestabilnego emocjonalnie, nadpobudliwego. Mimo wszystko
zaskoczyło mnie, że postać Dominika najżywiej odbierają nie jego rówieśnicy, ale 15-16-
latkowie. To przede wszystkim oni uwielbiają Dominika, opisują swoje wrażenia na
Facebooku.

Ł. M.: Nadal nie masz konta na „Fejsie”? Wszyscy mają.
J. G.: Staram się podchodzić do tego z dystansem. Tak, nie mam profilu na Facebooku i
nie zamierzam zakładać. Wychowywałem się, grając w piłkę i biegając po podwórku, ale
przyglądam się temu zjawisku z uwagą. Dzieciaki uczą się dzisiaj liter z klawiatury,
internet stał się molochem bez dna, nowym stylem życia. YouTube wdarł się w naszą
kulturę, o powstaniu Facebooka David Fincher nakręcił nominowany do Oscara film,
sam również codziennie przeglądam portale. Internet zastępuje mi prasę drukowaną,
traktuję sieć jak gazetę codzienną. Ale staram się nie dać zniewolić.


Z gazety "Elle"
Wywiad z Jakubem Gierszałem z gazety "ELLE"

ELLE: W przeciwieństwie do bohatera ,Sali Samobójców'' nie masz konta na
Facebooku.
Jakub Gierszał: Nie chcę,żeby ktoś miał wgląd w moje życie,a zakładając konto na
Facebooku,dałbym na to pozwolenie,Potem wiele rzeczy dzieje się już bez
kontroli.Przygotowując się do filmu ,,Sala Samobójców'',spędziłem sporo czasu z grupą
maturzystów.Byłem na kilku nieudanych imprezach,o których potem na Facebooku
czytałem,że było super.Dla mojego bohatera dramat się zaczyna,kiedy Facebook mówi
mu,że nie jest OK.Wtedy załamuje się świat
ELLE: To film o maturzyście, który traci akceptację w towarzystwie i zyskuje ją w świecie
wirtualnym.O czym jest Twoim zdaniem?
J.G.: O braku miłości,który jest jak dżuma:rozprzestrzenia się,ale nikt nie wie,skąd
przyszła,kto jest jej winien.Dominikowi brakuje matki,kogoś,kto mu powie:, ,To jest
dobre,synku,a to złe,nie idź tamtędy''.Chciałbym,żeby nie tylko ludzie młodzi zobaczyli ten
film.Bo temat zaniedbania relacji,wzajemnej samotności dotyczy nas wszystkich
ELLE: Co zdecydowanie różni Cię od bohatera?
J.G.: Nigdy nie przeżyłem fascynacji chłopakiem,Sporo mnie kosztowało zagranie tego
wątku,musiałem się przemóc.Mojemu bohaterowi wystarczył zaledwie sygnał akceptacji
ze strony kolegi i już w to wszedł.Za daleko.
ELLE: Ja najbardziej zapamiętałam zadanie,że ludzie wrażliwi to gatunek zagrożony
wyginięciem.Jesteś wrażliwcem?
J.G.: Już żeby się dostać do szkoły teatralnej,trzeba odsłonić swoją wrażliwość.
,,Wrażliwiec'' to raczej kategoria,schemat.
ELLE: Uczysz się czegoś od swoich bohaterów?
J.G.: Każda rola mnie zmienia.Dzięki,,Wszystko,co kocham'' odkryłem prawo do buntu i
do tego,że mogę więcej,niż sądziłem.Zostało mi po tym filmie pewne ośmielenie.
ELLE: Przedtem byłeś grzecznym chłopcem?
J.G.: Odpowiedzialnym.Szybko się nauczyłem,że trzeba przetrwać,ale emocje miałem
zepchnięte na drugi plan.To nie za dobrze.Mam wrażenie,że jestem starszy,niż wskazuje
moja metryka.Czasem brakuje mi wiary w to,że jest fajnie.Ja,żeby uznać,że jest
fajnie,muszę wspiąć się na sam szczyt góry i przekonać na własne oczy,czy rzeczywiście
jest fajnie.
ELLE: Czego się boisz?
J.G.: Definicji.Tego,że wybierając coś,zamknę się na inne możliwości.Że paląc
papierosy lub żyjąc tak,jak żyję,już nigdy nie będę sportowcem.Że tyle lat nie grając na
skrzypcach,nigdy nie będę wirtuozem.Boję się,że zostanę zdefiniowany np.jako
introwertyczny,wrażliwy gość i nie dostanę ekstrawertycznej roli.
ELLE: Ale ciągle grasz.Reżyserzy się o Ciebie biją?
J.G.: Nie,wszystkie role dostałem z castingów.Trudniejsze było wyruszyć do tej wielkiej
Warszawy.A jeszcze wcześniej wynieść się z Torunia na studia do Krakowa.Mama
pewnie by wolała,żebym był lekarzem i mieszkał w tym samym mieście,ale przyjęła inną
strategię.Już w liceum ni chodziła na moje wywiadówki,bo uważała,że to moje
sprawy.Zaszczepiła we mnie odpowiedzialność.
ELLE: Sporo słychać o kolejnym filmie z Twoją rolą; ,,Yuma''. Co to za film?
J.G.: Początek lat 90.,przy granicy polsko-niemieckiej:przechodzisz przez most i jesteś w
innym świecie.Tam wszystko jest w zasięgu ręki.Taka jest mentalność przygranicznych
mieszkańców,wychodzą z założenia,że to przecież Niemcy są im chyba coś winni.Oni nie
kradną Niemcom,tylko ,,jumają''.Ale mój bohater jest też trochę Robin
Hoodem,zagubionym,ale pozytywnym.
ELLE: W Twoim życiorysie też są Niemcy.
J.G.: Spędziłem dzieciństwo w Hamburgu.Mój ojciec był studentem krakowskiej szkoły
teatralnej.Dostał ultimatum:jeśli pójdzie na współpracę z władzami,dostanie angaż w
każdym teatrze,jeśli nie,w żadnym.Miałem wtedy dwa miesiące.Chodziłem do
niemieckiej szkoły,do niemieckiego kina.Miałem 11 lat,kiedy wróciliśmy do Polski,do
Torunia.Ojciec mieszka w Berlinie.
ELLE: Jak reaguje na to,że jesteś aktorem?
J.G.: Zawsze mi mówił,żebym tego nie robił.Ale mam nadzieję,że jest ze mnie dumny.To
nasza wspólna pasja,więc myślę,że trochę się uśmiecha.
ELLE: Dobrze się czułeś w czarnych włosach?
J.G.: Kiedy mi je przefarbowano,spojrzałem w lustro i pomyślałem:,,To nie ja''.Nagle
miałem pustą kartkę do zapisania historią mojego bohatera,Dominika.Jak skończyliśmy
zdjęcia,zgoliłem się na łyso.

I Gazeta Wyborcza :


Gazeta : "Sala samobójców" była pierwszą od dawna polską fabułą pokazaną na
festiwalu w Berlinie. Jesteś z siebie zadowolony?
Jakub Gierszał - Nie wiem.

Gazeta : Jak to? Przebiliście się w Europie, film jest komentowany też w Polsce, zanim
jeszcze wszedł do kin.
Jakub Gierszał - Jestem zadowolony, że udało się skończyć ten projekt. Fajnie było w
Berlinie, to duże wyróżnienie.

Gazeta : O Dominiku, którego grasz w tym filmie, jedni pisali "primabalerina", inni -
"Hamlet". Jaki on w końcu jest?

Jakub Gierszał - Młody, rozwydrzony chłopak z bogatego domu, traktowany jak
księżniczka. Czy może raczej książę.

Gazeta : Antypatyczny gówniarz z "klasy próżniaczej"?
Jakub Gierszał - O tej klasie opowiadamy. Ale on nie jest antypatyczny. Bronię go. To
chłopak, który ma wszystko, szofer go wozi w tę i z powrotem, w domu jest pokój pełen
jedzenia. W pewnym momencie on rezygnuje z tej obfitości i przestaje jeść. Dlatego
rozumiem, że przeciętny człowiek może mu nie współczuć. Bo co to za problem, mieć za
dużo?

Gazeta : Przestaje jeść na złość?
Jakub Gierszał - W dziecinny sposób próbuje jakoś zaprotestować.
Nie wierzy w to, co mu podano pod nos. Głodzi się, nie wychodzi z domu, odmawia
uczestniczenia w rzeczywistości. Nie podchodzi do matury. Wyrządza krzywdę sobie i
rodzicom. Ale pamiętaj, że on żyje w świecie bez wartości.

Gazeta : Bo mamusia bizneswoman i tatuś pracujący z ministerstwie też do
sympatycznych nie należą?
Jakub Gierszał - Dokładnie. To taka antypatyczna rodzina. Zresztą, czasy też mamy
antypatyczne. Dlatego bronię Dominika. Nie winię ojca, którego nie było, ani matki, ani
samego Dominika, który robi im na złość. W świecie bez wartości, wrażliwy chłopak z
subkultury emo...

Gazeta : Emo, czyli jak piszą w internecie "przygnębiony, ze złamanym sercem, nie pali,
nie pije, ponury i cichy"?
Jakub Gierszał - Taki jest stereotyp. Jest nawet kawał na ten temat: jaka jest najgorsza
godzina dla emo? Happy hour... Ale to schemat. To tak jakbyś powiedziała o metalu, że...

Gazeta : Ma długie włosy i charczy?
Jakub Gierszał - Właśnie. Dlatego skupiałem się na tym, jakim człowiekiem jest
Dominik. A jest nadwrażliwy, nie ma swojej tożsamości, nawet nie do końca wie, czy
chce chłopaka czy dziewczyny.

Gazeta : Pojawia się wątek homoseksualny?
Jakub Gierszał - Tak. To chłopak bez własnej identyfikacji, nawet płciowej i dlatego lgnie
do każdego, kto mu okaże trochę ciepła.

Gazeta : Grasz nastolatka z tej subkultury, ale w realu nastolatek z Ciebie troszkę
podstarzały, bo już 23-letni.
Jakub Gierszał - Niestety tak. Więc trochę musiałem się tej subkultury uczyć. Pewne
odkrycia w internecie mnie zszokowały.

Gazeta : Na przykład?
Jakub Gierszał - To, że Facebook ma rację, niezależnie od tego, jaka jest rzeczywistość.
Jest w nim np. opisana fantastyczna impreza. Ci, którzy na niej byli, pamiętają, że wcale
tak nie było - ktoś kogoś wyrzucił, ktoś się pokłócił, ktoś kogoś nie wpuścił do domu. Ale
ocena Facebooka liczy się bardziej. On kreuje rzeczywistość.

Gazeta : Przeżyłeś sam coś podobnego?
Jakub Gierszał - Tak.

Gazeta : No ale przecież byłeś, widziałeś. Nie demonizujecie tego internetu?
Jakub Gierszał - Gdy masz 17-18 lat, tak jak mój bohater, i cała twoja klasa zmówi się
na Facebooku, że jesteś beznadziejny, jest to dla ciebie dramat, wykluczenie z tej
społeczności. A taką społeczność w naszym filmie i często w rzeczywistości tworzy się
wirtualnie, a nie - tak jak to robiłem w dzieciństwie - interpersonalnie, czyli biegając po
podwórku. Jeśli z nastolatka, który żyje w wirtualnym świecie, wszyscy się śmieją na
Facebooku... Dla niego to porównywalne uczucie do tego, jakby się zesikał w majtki przy
całej klasie. Bo z Facebooka żadnej głupoty już nie wymażesz.

Gazeta : Możesz się tylko wylogować.
Jakub Gierszał - Wirtualna sala samobójców to wymysł scenarzysty czy przykład z
rzeczywistości?
Jest taka gra - Second Life. Wybierasz sobie trójwymiarową postać, określasz jej
wygląd, tożsamość. Spotykasz w tej grze innych ludzi, możesz iść na imprezę itp. Bardzo
dużo ludzi się w to bawi. Jest w tej grze VIP Suicide Club (klub samobójców dla VIP-ów -
przyp. red), podobnie jak w naszym filmie. Chciałem tam wejść, zresztą tego samego
próbował reżyser filmu, ale nie chcieli nas tam przyjąć.

Gazeta : Samobójstwa są tam wirtualne?
Jakub Gierszał - Tak. Ale przygotowując się do roli, przeglądałem też internetowe fora.
Są tam wpisy "Pomóżcie mi, nie chce mi się żyć". Pod tym podpisują się kolejni - "Ja też
nie chcę żyć". Kolejni zdesperowani, w depresji. I tworzy się grupa domniemanych
samobójców. Oni w internet wrzucają coś na podobieństwo listu w butelce, wołania o
pomoc. Czasem świadomość tego, że ktoś to przeczyta, podtrzymuje w nich iskrę
nadziei. Znalazłem też na You Tube nagrania ludzi, którzy w depresji nagrywają się przy
zgaszonym świetle. Opisują jakie ich życie beznadziejne. Niektórzy mówią bardzo wolno,
są pod wpływem środków uspokajających.

Gazeta : Widziałeś rejestrowane samobójstwa w internecie?
Jakub Gierszał - Tak. Na przykład nagranie z monitoringu, na którym widać chłopaka z
dziewczyną, którzy wjeżdżają na ostatnie piętro wieżowca. On wychodzi z windy, macha
jej na pożegnanie. Wyciąga pistolet i strzela sobie w głowę... Tak więc w "Sali..."
nawiązujemy do zdarzeń, które naprawdę mają miejsce.

Gazeta : Wasz film jest brutalny?
Jakub Gierszał - Jest drastyczny. Dlatego powinni go obejrzeć i nauczyciele, i rodzice.
Jeśli go zobaczą, to może potem pójdą razem obejrzeć razem ze swoim nastoletnim
dzieckiem.

Gazeta : Dziecko się nie potnie oglądając ten film?
Jakub Gierszał - Byłoby to najgorszą rzeczą, jaka mogłaby się wydarzyć.

Gazeta : Ty, Mateusz Kościukiewicz (główne role we "Wszystko co kocham" i "Matka
Teresa od kotów" - przyp. red.) i kilku innych kolegów z Waszego roku przebojem wdarło
się do świata filmu. To przypadek, czy też krakowska PWST daje pozytywnego kopa?
Jakub Gierszał - Daje kopa. Właśnie powstaje film o liderze "Kalibra 44" i "Paktofoniki",
w którym zagra Dawid Ogrodnik, Marcin Kowalczyk i Tomek Schuchardt. Z Dawidem
mieszkałem w akademiku, reszta, oprócz Tomka, który jest dwa lata starszy, to koledzy z
roku. Przyjaźnimy się, z Kościukiewiczem także. Chyba rzeczywiście Kraków jest teraz na
fali.

Gazeta : Rywalizujecie z sobą?
Jakub Gierszał - Rywalizacja jest wpisana w ten zawód. Oglądamy swoje filmy,
komentujemy. Byłem na premierze "Matki Teresy od kotów" z Mateuszem w roli głównej,
on z kolei był na premierze "Sali samobójców". Chodziliśmy na swoje przedstawienia
dyplomowe. Staramy się nawzajem napędzać. To taka zdrowa rywalizacja.

Gazeta : Przed filmami zrobiłeś dyplom w krakowskiej szkole u Jana Peszka, grałeś
Hamleta. Był pot, krew i łzy?
Jakub Gierszał - Trochę się polało tego i tego... Ale głównie była to wytężona praca. Z
Peszkiem bardzo skupiona i intensywna.

Gazeta : Jest tak miłym misiem, na jakiego wygląda?
Jakub Gierszał - Jest. Studenci zawsze go uwielbiali jako pedagoga. Miły miś... Tak, coś
w tym jest.

Gazeta : Twoja droga do krakowskiej PWST była dość zawiła...
Jakub Gierszał - Urodziłem się w Krakowie, potem mieszkałem w Hamburgu aż
skończyłem 11 lat. Później się przeniosłem do Torunia. Do Krakowa przyjechałem
dopiero na studia.

Gazeta : To prawda, że Hamburg, portowe miasto, jest taki niebezpieczny?
Jakub Gierszał - Zależy, która dzielnica. Ja w swojej miałem dużo kolegów - Rosjan,
Irańczyków i Polaków.

Gazeta : Bójki były?
Jakub Gierszał - Trochę, ale więcej ich było w Toruniu, gdzie przeniosłem się później.

Gazeta : Nie bardzo Ci pasowało, kiedy dziennikarze mówili o Twoich rolach -
"buntownik". Ale przecież grałeś zbuntowanego rockmana, zbuntowanego nastolatka.
Jak to jest z tym buntownikiem?
Jakub Gierszał - Nie jestem nim. A sprawiam takie wrażenie?

Gazeta : Bardzo cicho mówisz, więc chyba nie.
Jakub Gierszał - Nie mam duszy rewolucjonisty. Chociaż pewne zjawiska mi nie pasują.
Na przykład ściemnianie, niesprawiedliwość, które są obecne w zasadzie w każdej
dziedzinie - polityce, filmie, sporcie. Zastanawia mnie na przykład, dlaczego nasi
piłkarze, którzy rzadko coś wygrywają, zarabiają bardzo dużo pieniędzy. Ostatnio
słyszałem, że ich własny trener się z nich śmiał...

Gazeta : Właśnie. A nasi siatkarze, wicemistrzowie świata, tak mało.
Jakub Gierszał - Wtedy się trochę buntuję.


Gazeta : Co ty na to, że porównują cię do Jamesa Deana?
Jakub Gierszał: Trochę mnie to bawi, ale trochę też denerwuje. Myślę, że określenie
pojawiło się w związku z psychologicznym profilem "Zygi", bohatera, którego gram w
"Yumie" Piotra Mularuka. Ale to komplement na wyrost. Nie chciałbym stylizować się na
kogokolwiek.
Gazeta : Dominik, którego grasz w "Sali samobójców", nie radzi sobie z oczekiwaniami
narzucanymi przez rodziców, szkołę, środowisko.
Jakub Gierszał - Ciągle ktoś mówi mu, jak powinien wyglądać, o czym myśleć. Ale żaden
z drogowskazów nie jest klarowny. Dominik nie wie, dlaczego powinien iść na studia i
robić karierę. Jest inteligentny i nadwrażliwy. Być może dlatego tak mocno odczuwa brak
kręgosłupa moralnego, który pomógłby mu w podejmowaniu właściwych decyzji.
Gazeta : Określenie "kręgosłup moralny" kojarzy mi się z niedzielną katechezą.
Jakub Gierszał - Każdy, kto zobaczy "Salę samobójców", zrozumie, że nie chodzi o żadną
ideologię, tylko portret pewnej postawy. Dominik nie jest facetem bezwolnym, ale
zwyczajnie nikt mu dotąd nie powiedział, co jest w życiu ważne.
Gazeta : I dlatego tak desperacko chwyta się sytuacji, w których traktowany jest nie tylko
jako ktoś atrakcyjny?
Jakub Gierszał - Lgnie do ludzi, którzy obdarzają go akceptacją, ciepłem albo miłością.
Fascynuje go kolega z klasy Aleks oraz Sylwia, dziewczyna, którą poznaje w internecie.
Gazeta : Ale czy naprawdę chodzi o akceptację, ciepło, miłość?
Jakub Gierszał - Nie wiem, wszystko ma dobrą i złą stronę. Niedawno odgrzebałem
jeden z pierwszych mejli przysłanych mi przez Janka Komasę. Miałem za zadanie
stworzyć sobie w głowie portret Jana Pawła II – z jednej strony przywołać w pamięci
sprawy niepodważalne: charyzmę, humanizm, tolerancję papieża; z drugiej liczne
grzechy instytucji, na której czele Jan Paweł II stał i które siłą rzeczy firmował. Doszedłem
do wniosku, że żyjemy w czasach bez jednoznacznych wartości i autorytetów.
Gazeta : Dominik to ofiara tego społecznego wybrakowania?
Jakub Gierszał - Na pewno. Z determinacją lokuje uczucia w ludziach, którzy, jak mu się
wydaje, akceptują go takim, jaki jest. Przecież Sylwia jest postacią negatywną,
niszczącą. Ale ona także, podobnie jak Aleks, daje Dominikowi siłę. Mówi: możesz
decydować o sobie, możesz być okrutny i niesprawiedliwy. Masz moc.
Gazeta : Rzeczywiście, Dominik potrafi być agresywny i niesprawiedliwy. Na przykład w
scenach kłótni z matką.
Jakub Gierszał - Jego stosunek do matki jest skomplikowany. Oglądając "Salę
samobójców", odkryłem, że jest to również film o postępującej chorobie całej rodziny.
Nie wiadomo, gdzie tkwi geneza tej degrengolady. Przecież Agata Kulesza i Krzysztof
Pieczyński, moi filmowi rodzice, nie grają potworów. Rodzice jak inni. Zabiegani,
skupieni na sobie, na swój sposób kochający syna. Jednak wszyscy w tej rodzinie
chorują na brak czułości, empatii, nieumiejętność przekazywania uczuć. Pracując nad
rolą Dominika, sporo myślałam o Hamlecie i jego relacji z Gertrudą. W "Sali
samobójców" związek bohatera z matką jest równie mocny, biologiczny. Ostatnie słowo
Dominika w filmie brzmi: mama.
Gazeta : Sylwia grana przez Romę Gąsiorowską to wykwit anonimowej, często
destrukcyjnej społeczności wirtualnej. Czy twoje pokolenie nie wyobraża sobie życia bez
internetu?
Jakub Gierszał - Staram się podchodzić do tego z dystansem. Nie mam konta na
Facebooku, wychowywałem się, grając w piłkę i biegając po podwórku, ale przyglądam
się temu zjawisku z uwagą. YouTube wdarł się w naszą kulturę, o powstaniu Facebooka
David Fincher zrobił film, dzieciaki uczą się liter z klawiatury, internet stał się molochem
bez dna. Sam codziennie przeglądam portale, internet zastępuje mi prasę drukowaną,
traktuję sieć jak gazetę codzienną.
Gazeta : I na pewno wpisujesz do Google’a swoje nazwisko...
Jakub Gierszał - Nie, ale moja mama sprawdza czasami i donosi mi o wszystkich
komentarzach...
Gazeta : W "Sali samobójców" destrukcyjna siła internetu została, moim zdaniem,
przedstawiona zbyt jaskrawo. Nie bardzo wierzę w totalne załamanie Dominika po
obejrzeniu kompromitujących go materiałów na Facebooku.
Jakub Gierszał - Przygotowując się do zdjęć, zaliczyliśmy z Jankiem Komasą kilka
imprez organizowanych przez nastolatków. Uderzyło nas, że na tak zwanych domówkach
obowiązuje znane z modnych warszawskich klubów prawo segregacji. Nie wszyscy
chętni mogą się dostać. Selekcjoner, najczęściej gospodarz, wybiera tylko
najładniejszych albo najbogatszych. Któregoś wieczoru obeszliśmy kilka imprez.
Wszystkie, łącznie ze studniówką, były niewypałami. Wulgarne, anemiczne, wysilone.
Jednak następnego dnia na Facebooku wyglądały świetnie. Na zdjęciach ktoś się
całował, tańczył. Ktoś też wymiotował. To nie miało nic wspólnego z rzeczywistością, ale
było trwałym świadectwem. Fejs mówi: było zajebiście. I Fejs ma rację. Dominika to
załamało.
Gazeta : Dlaczego nie godzisz się na intensywną aktywność w mediach?
Jakub Gierszał - Udzieliłem kilku wywiadów, ale promuję film, nie markę Jakub Gierszał.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że w tym zawodzie trzeba iść na kompromisy. Mam
jednak nadzieję, że nie stracę czujności.
Gazeta : A co myślisz, kiedy czytasz o sobie, że masz swoje pięć minut, które powinieneś
wykorzystać jak najlepiej, najintensywniej?
Jakub Gierszał - Chciałbym jednak popracować trochę dłużej, żeby w przyszłości móc
powiedzieć: tak, jestemaktorem, jestem twórcą. Marzę o tym, żeby otrzymywać różne
propozycje, spełniać się w wielu gatunkach, podejmować nowe próby. Szczęśliwie po
psychologicznej "Sali samobójców" gram teraz w zupełnie odmiennym, sensacyjnym
filmie, "Yuma".
Gazeta : W szekspirowskim "Hamlecie" w reżyserii Jana Peszka, dyplomowym
przestawieniu PWST w Krakowie, dostałeś wymarzoną tytułową rolę.
Jakub Gierszał - Pracując nad tą rolą, czerpałem inspirację również z "Sali
samobójców". Jak wspominałem wcześniej, "Hamlet" był jedną z najważniejszych lektur
kierunkujących mnie w myśleniu o postaci Dominika. Ogromne znaczenie miała również
osobowość Jana Peszka. Jest znakomitym pedagogiem. Podrzuca pewne pigułki myśli,
które wracają w odpowiednim miejscu i czasie.
Gazeta : Kto, poza Peszkiem, jest dla ciebie wzorem wśród aktorów?
Jakub Gierszał - Mam ogromny szacunek dla osobowości takich, jak Janusz Gajos,
Zbigniew Zapasiewicz, Marek Kondrat. Udowodnili, że ten zawód można traktować serio.
Kiedy czytam wywiady z Alem Pacino, to ich lektura inspiruje mnie, żeby się rozwijać, iść
do przodu, sięgać coraz głębiej.
Gazeta : Jesienią w kinach pojawi się "Yuma". Czy to nawiązanie do klasycznego
westernu Delmera Davesa z 1957 roku, "15: 10 do Yumy"?
Jakub Gierszał - Na granicy polsko-niemieckiej, na początku lat 90. XX wieku młodzi
ludzie "jumali", czyli kradli towary z Niemiec, przewożąc je w pociągu, który ruszał o
15.10. W Polsce było wtedy szaro i brudno, a w Niemczech można było dostać – i zabrać
– wszystko, o czym się zamarzyło. Rowery, sprzęt elektroniczny, z czasem nawet
samochody.
Gazeta : Grany przez ciebie Zyga nie jest jednak typowym złodziejem.
Jakub Gierszał - Myślę o nim z sympatią. To dobry chłopak, marzyciel z ambicjami
zmiany świata, trochę Robin Hood. Zabiera bogatym, ponieważ widzi dookoła biedę, robi
to z dobrego serca.
Gazeta : Domyślam się, że realizując film w Niemczech, czułeś się równie dobrze jak w
Polsce.
Jakub Gierszał - Mieszkałem w Niemczech do jedenastego roku życia. Miałem zaledwie
dwa miesiące, kiedyrodzice wyjechali z Polski.
Gazeta : W 1988 roku aktorski wydział PWST w Krakowie ukończył twój ojciec Marek
Gierszał, pracujący dzisiaj z powodzeniem jako reżyser teatralny.
Jakub Gierszał - Ojciec na pewno zaszczepił we mnie pasję do aktorstwa, filmu i teatru.
Decyzja o tym, żeby studiować w Krakowie, była podyktowana również jego
doświadczeniami. Przez chwilę wahałem się wprawdzie między Krakowem i Łodzią, ale
w końcu zdecydowałem się na Kraków. Nie żałuję.
Gazeta : Patrząc na biografie najciekawszych aktorów z ostatnich lat, widać pewną
prawidłowość: studia w Krakowie i szybka przeprowadzka do Warszawy.
Jakub Gierszał - W Krakowie miło spędza się czas, ale wcześniej czy później zaczynamy
myśleć o ucieczce. Nie wiem, o co dokładnie chodzi, być może o magmowaty, zawiesisty
klimat tego miasta, jakieś spowolnienie. Na studiach tak bardzo się tego nie czuje, bo
najważniejsza jest praca, rozwój. Przesiadujemy na uczelni od rana do wieczora, ale
potem zaczyna się mimowolne spowolnienie. Chciałbym tego uniknąć.
Gazeta : A jak z perspektywy czasu wspominasz debiut we "Wszystko, co kocham" Jacka
Borcucha?
Jakub Gierszał - Byłem zafascynowany planem filmowym, panującą tam atmosferą.
Patrzyłem na kolegów i Jacka Borcucha i myślałem: "Wow, ja naprawdę tutaj jestem"!
Od tamtego czasu trochę się zmieniło. Ale ten film zawsze będzie ważnym punktem
odniesienia, jak pierwszy raz z dziewczyną, jak wszystko, co kochamy.

Allicja888

oj Allicja ;D Mam nadzieje,ze osoby podczas sesji też mogą się odstresować?;D
Że Ci się chciało.. Podziwiam.
Ja najbardziej lubię ten wywiad: http://www.gazetakrakowska.pl/magazyn/375893,krakow-daje-mi-pozytywnego-kopa,id, t.html
chociaż nie. Wszystkie lubię.

nomercy1410

Ja KOCHAM wywiad dla Stopklatki, z planu "Sali", gdzie ma jeszcze czarne włosy ;)

Allicja888

Ja uwielbiam to nagranie : http://www.youtube.com/watch?v=xaPUZb5LXW8
A tutaj ostatni, radiowy wywiad, może ktoś jeszcze nie słuchał http://www.youtube.com/watch?v=uqnDSI05UOw

kasia86_filmweb

nomercy ! ja właśnie w trakcie sesji i wiesz już robie wszystko co moge byleby tylko mózg mi parować przestał.
a tu nie ma co podziwiać , jak czytałam sobie to zrobiłam tylko kopiuj a potem tu wklej i tyle ;)
niech ta sesja już sie skończy !!!

Allicja888

Już niedługo. Jedyną pocieszającą myślą jest to,ze większość osób przez to przechodzi (nawet Kuba). Trzeba posiedzieć troche, napisać, zdać i zapomnieć o tych strasznych czasach. Nie takie rzeczy trzeba było przetrwać ;D
Fakt faktem - wszystko lepsze od nauki.
PS:Jutro spotkanie z Kubą i Jankiem we wrocławskim teatrze :)

nomercy1410

wybieracie sie do Wrocka?

niemamczasu

oczywiscie tez lubie wywiad dla stopklatki :)

Allicja888

HAHA NIE MOGE ALICE.. JESTE HARDCOREM !!! tyle przepisywania .... no ale dzieki :)

ANTRACYT_

kopiuj- wklej, kopiuj- wklej. Ale faktycznie, trochę zabawy z tym musiało być. Cóż za poświęcenie ;)

nomercy1410

każda głupota jest dobra byleby sie nie uczyć !!!;)))
a jeszcze przydam sie światu !

Allicja888

Wiem że nie do końca na temat, ale znalazłam dużo nowych zdjęć Kuby pochodzących z sesji w Berlinie --> http://gierszal.cba.pl/gierszal_cba_pl/thumbnails.php?album=1

madelaine_18

widzialam ha! :D

niemamczasu

Cholera, on nawet na zdjęciach jest mega naturalny ! :)

kasia86_filmweb

Nie podobają mi się tylko foty z tej sesji, którą ma niemamczasu w avatarze. Wybacz ;)

kasia86_filmweb

wybaczam :)

niemamczasu

A ja uwielbiam to zdjecie z Twojego Avatara:D Kuba wygląda tutaj jak taki bad boy:D

monsoleil

dlatego mam je na avatarze :D

Allicja888

nie wiem czy ktoś z was czytał artykuł z fragmentami wywiadu z Kubą dla Fashion Magazine 1/2011, ale właśnie mi sie przypomniało, że mam tą gazete i jeżeli ktoś jest zainteresowany to moge przeskanowac na maila :-)
zdjecia są naprawde świetne! sam artykuł troche krótki, ale w gruncie rzeczy ciekawy ;D

i znalzłam jeszcze świeży wywiad dla Hiro: http://www.hiro.pl/magazyn/magazyn_film/buntownik_z_pozoru.html

dobrze wiedzieć, że też pali wiśniowe djarumy ;P

pannaolga_filmweb

a niby co jest dobrego w paleniu?? hello?????????
a tak na serio to palenie to chyba jego największa (jedyna?:) wada ;) blehhhh, nie cierpię palaczy:/

blaha_fw

ja nie lubie palaczy tylko wtedy, gdy pala przy mnie i dym leci mi na pysk :D

blaha_fw

hm, nic dobrego nie ma w paleniu. nie tak to miało zabrzmieć.
nie wiem no, sama pale, nie uważam teog za jaką zbrodnie/wade. każdy ma jakieś słabości, ale akurat papierosy to chyba nie jest jakieś wielkie halo.... nie robi mi to żadnej różnicy czy ktoś pali czy nie, czy Kuba pali czy nie.

pannaolga_filmweb

spoko spoko, ja sobie tylko żartuję tak troszku, chociaż palaczy nie dzierżę, jak ktoś nie pali to cytując klasyka "dym lecący na pysk" strasznie przeszkadza, nie mówiąc już o tym, że całe ubranie i włosy też przechodzą, nie mówiąc już o tym, że jeszcze ewentualnie nie da się z tą osobą raczej wymieniać płynów ustrojowych przy całowaniu, tak to jest, że jak ktoś pali to mu nie robi różnicy czy inni palą a jak ktoś nie pali to mu robi bo smród jest zabójczy, no ale wszystko jest dla ludzi:)

blaha_fw

A ja uwielbiam palących facetów (wiem,dziwne) tzn, lubię ten widok. http://i569.photobucket.com/albums/ss138/Ashleigh_Sunshine/Movies%20and%20Televi sion/600full-johnny-depp.jpg?t=1275507569 oh *.*
Jestem kompletną fetyszystką zdjęć gdzie facet pali,więc uwielbiam to,ze Kuba pali/palił i dzięki temu mogę pooglądać sobie zdjęcia, na których zaciąga się czerwonym marlboro <3

nomercy1410

No... Jest coś w tym...Byle tylko się z facetm nie całować po fajce :P

Allicja888

tak a propo's wygrzebałam jeszcze gdzieś filmik z kulisami kręcenia Yumy (wersja mniej znana). Kuby co prawda dużo tam nie ma ale minuta 1:23 bezcenna :D http://www.youtube.com/watch?v=veda5Tf-aqA&feature=related

madelaine_18

widzialam ahahhah :)

niemamczasu

Też widziałam ;) Kuba jest uroczy :D

Allicja888

Wow, świetne wywiady, strasznie inspirujący chłopak... Mam nadzieję , że się niewiele zmieni, bo jak wiemy przemian nie da się uniknąć... Nigdy nie chciałabym Go ujrzeć na okładce Vivy, albo czegoś w tym stylu... Podoba mi się zwłaszcza to Jego ostatnie porównanie grania w filmie "Wszystko , co kocham "do pierwszego razu z dziewczyną. To tacy faceci jeszcze istnieją, dla których jest to tak ważne?
Film, do ktorego podeszłam z dużym dystansem, okazał się tak oryginalny i niezwykły, że aż zaczęłam czytać wywiady z polskim aktorem, który grał w nim rolę główną. Nigdy wcześniej nie skusiłabym się na coś takiego,a na dodatek jeszcze te wywiady są ciekawe... Wow, wiem, że się powtarzam, ale...

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones