Zaczął ambitnie: w "Czasie zabijania" Schumachera, "Kontakcie" Zemeckisa, "Amistad" Spielberga, "Ed Tv" Howarda,
"U-571" Mostowa,
by potem przez całą dekadę raczyć widzów jednymi z najgorszych filmów jakie widziała Matka Ziemia:
"Powiedz tak" z Jennifer Lopez,
"Jak stracić chłopaka w 10 dni" z Kate Hudson,
"Miłość na zamówienie" z Sarą Jessicą Parker,
"Nie wszystko złoto, co się świeci" z Kate Hudson,
"Duchy moich byłych" z Jennifer Garner,
Filmów tak złych, że nikt już o nich (bo i po co?), nie pamięta.
Dlaczego w nich zagrał?
Czyżby szukał żony?
Partnerki ładne, zgrabne, ale czy to wystarczy?
Na brak pieniędzy narzekać nie mógł, na jakość tekstów i współpracowników również.
Być może nigdy nie chciał być szanowany? Być może nigdy nie był ambitny?
Proszę mnie źle nie zrozumieć. Szanuję gatunek komedii romantycznej, uważam, że jest jednym z trudniejszych,
bardzo trudno zrobić w nim coś szlachetnego, ale od czasu do czasu się to udaje ("Notting Hill", "To właśnie miłość",
"Dziewczyna z sąsiedztwa", "Pod słońcem Toskanii", "Rodzinny dom wariatów", a nawet "O północy w Paryżu" to takie
właśnie szlachetne przykłady).
Można?
Można!
Matthew nie udało się to nigdy. Jego komedie są do bólu przewidywalne, lukierkowe, ckliwe, sentymentalne i po
prostu nudne.
Celował także w kinie przygodowym:
nudni "Władcy ognia" ze śliczną waleczną Izabellą Scorupco,
czy "Sahara" z Penelope Cruz.
Swym talentem zniszczył na chwilę reputację:
Ala Pacino ("Podwójna gra")
i Woody'ego Harrelsona ("Surfer").
Dowiódł tym samym, że jest aktorem, którego należy omijać z daleka. Wszystkie te kupy zrobił jeden aktor!
I to nie po to, by się wybić, ale by zbrukać to co osiągnął na samym początku (wspomniane "Czas zabijania",
"Kontakt", "Amistad, Ed Tv"). Miał talent i Hollywood natychmiast to docenił, wyciągnął do niego rękę. MM pracował z
najlepszymi i po prostu mądrymi ludźmi. Miał talent, ale wolał rozmienić go na drobne, by stać się na dekadę
pośmiewiskiem. I dlaczego? Dla pieniędzy? Przecież czeki za udziały w filmach Spielberga i Zemeckisa musiały być
satysfakcjonujące.
Wychodzi na to, że był po prostu patentowanym matołem. Albo nigdy nie zależało mu na szacunku, na widzach, na
sztuce. MM chciał być komercyjną łajzą. Chciał się po prostu dobrze bawić, a że widzowie bawili się na jego skądinąd
rozrywkowych filmach.
Gdy kupy, której narobił było już tak wiele, że wylewała się z sedesu, Matthew doznał jakiegoś objawienia.
Nie wiadomo, jak wytłumaczyć to, że zgodził się zagrać w "KILLER JOE" Williama Friedkina, pierwszego artysty od
jakichś 15 lat! Może się nudził? Prawdą jest jednak, że efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. Matthew nie usiłuje
się podobać, nie mizdrzy się do widza, nie zależy mu na pochlebstwach! Umie grać! Przypomniał sobie, że aktorstwo
to może jednak coś więcej niż niewątpliwie piękne ciało i po raz n-ty obnoszenie swego ego (co zresztą coraz bardziej
czyniło go żywą karykaturą samego siebie, czego kwintesencją "Prawnik z Lincolna" - eksplozja machismo do
rozmiarów kosmicznych).
A potem, po "Killer Joe" było tylko lepiej:
"Pokusa" Lee Danielsa,
"Uciekinier",
"Witaj w klubie",
"Wilk z Wall Street" Scorsese,
"Interstellar" Nolana...
Nie wiadomo, co dziś nim motywuje.
Może spłacił kredyt za dom? Może zapragnął odmiany? Może przejadł się lukrem? Może...
Nieważne. Ważne, że znów gra i to w dobrych filmach! Że przestał być synonimem złego kina. Że na nic się już nie sili,
bo jest po prostu za stary. Idzie w dobrym kierunku. Późno, bo późno (jego kariera od początku mogła wyglądać jak
kariery Cruise'a, Deppa, Pitta, Penna), ale nic to. Lepiej późno, niż wcale.
Niech mu się wiedzie.
Generalnie się zgadzam, ale "U-571" zaliczyłbym do tej drugiej kategorii, tzn. filmów najgłupszych.
Może gdyby miał jeszcze lepszy start, to byłoby inaczej. "Czas zabijania" i "Amistad" to takie przykładne filmy antyrasistowskie, ale nic na miarę talentu Schumachera czy Spielberga. "Kontakt" również trochę pseudo ambitny. A "Ed TV" to w sumie dość nieudana powtórka z "Truman Show".
Może gdyby wystartował czymś naprawdę wielkim, to nie utknąłby potem w kiepskich komediach. Może wtedy ktoś by go "przygarnął", jak Deppa Burton a DiCaprio Scorsese. Nie wiem, w każdym razie ostatnio naszła mnie podobna myśl. Ile świetnych ról mógł do tej pory zagrać, gdyby od początku kierował swoją karierą tak, jak w ostatnich 2, 3 latach. Tylko mam nadzieję, że utrzyma dobrą passę jak najdłużej.
Coś w tym jest, polecam również obejrzeć nowy serial z nim w roli głównej, Detektyw. To co wyprawia w tej roli jest nie do uwierzenia. Myślę, że osobie niezaznajomionej z jego aktorstwem (w sumie to ja, widziałem go tylko w Wilku i we fragmentach jego głupawych filmów jak Sahara) wystarczy odcinek pilotażowy, żeby przekonać się, że mamy do czynienia z aktorem najwyższej klasy (nie, nie przesadzam).
Popieram. Obejrzałam i... kopara mi opadła. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że ten z pozoru nędzny, sztampowy aktorzyna, skrywał w sobie TAKI potencjał... Jest chyba dowodem na to, że nie należy nikogo przekreślać :-)
mam nadzieję,że Matthew raz na zawsze zerwie z komediami romantycznymi i będzie odrywał dużo więcej ról rzędu detektywa Cohle'a z serialu 'Detektywi' gdyż jest obłędny, a jego kunszt aktorski w tym serialu to ARCYDZIEŁO! Kłaniam się nisko, Matthew!
polecam obejrzeć Dallas Buyers Club , jego rola jest genialna
ostatnio Matthew wyszedł z szuflady komedii romantycznych , swoimi rolami udowadnia , że jest bardzo dobrym aktorem
Zgadzam się z Tobą. :)
Jakoś nie lubiłam go w tych komediach romantycznych, ale w ten rok jest dla niego świetny. Super rola w "Dallas Buyers Club", świetny epizod w "Wilku z Wall Street" i świetna rola w nowym serialu "True Detective".
Może i najgłupszy ale prawdopodobnie Oscara zwinie w tym roku....i tak sobie myślę ....znalazłbym pewno plejadę aktorów którzy gdzieś tam w dorobku mięli beznadziejne filmy a później kocha się ich za fantastyczne role , do których po prostu dojżeli....patrz Tom Hanks :)
...I jeszcze tak mi w głowie dwie rzeczy siedzą...Pierwsza to moje prywatne zdanie...Wilk z Wall Street jest słabym filmem a druga....rozumiem że widziałeś już " Interstellar" no chyba że granie u Nolana uważasz za sukces
Tom Hanks zaczynał w marnych komedyjkach by móc zaistnieć i po sukcesie "Dużego" zaczął faktycznie być traktowany poważnie, Jonathan Demme zatrudnił go do "Filadelfii" i potem już poszło. Nie nawrócił już do miałkiego repertuaru.
Taką drogę szanuję. Wielu, jeśli nie większość tak zaczyna. I to jest w porządku.
Ale zaczynać w dobrych filmach, jak MM, by potem grać w chałach - tego nie pojmę nigdy. I tak, uważam, że już sam udział MM w filmie Nolana lokuje go w innym, szlachetniejszym repertuarze.
Zapomniałeś o roli w Magic Mike, ale oczywiście dla Ciebie to że dostał Independent Spirit plus nagrody Amerykanskiego stowarzyszenia krytyków i nowojorskiego stowarzyszenia krytyków za tą role nie ma znaczenia. Za Killer Joe dostał tylko Saturna.
Nie zapomniałem. Nie widziałem tego filmu. Nie mam w zwyczaju odnosić się do filmów i ról, których nie widziałem. Widziałem pozostałe, myślę, że to wystarczająco dużo. Więcej niż ty.
Raczej się z tobą nie zgodzę, czasami taka odskocznia może być dobra dla aktora żeby się za szybko nie wypalił. Teraz wraca na szczyt i myślę że jest jeszcze lepszy niż kiedyś.
No coz, zdaje sie, ze wniosek z niego plynacy jest zgola inny, od tego wyciagnietego przez Ciebie ;)
Ale nie czepiam sie juz , pozdr.
Ja CIę przepraszam, że Cruise gra w samym shicie ostatnio. Nie wiem czemu go tam zestawiasz. Przez ostatnie 10 lat Cruise nie miał ani jednej roli na poziomie Matthew ostatnich lat.
Film całkiem niezły, ale to nie jest jakiś ambitny film. Dobre kino rozrywkowe, nic więcej. Kreacja Cruise'a tam jest zwykła, nie wybija się niczym na tle innych jego ról. Co innego role Mathew w True Detectives lub Dallas Buyers Club.
Spróbuj skompilować coś takiego z MM. Wyjdzie ci materiału na jakieś 30 sekund.
("Killer Joe","Pokusa", "Uciekinier", "Witaj w klubie", "Wilk z Wall Street" - to wciąż trochę za mało by stawiać go ponad Cruise'a. Ten ma teraz słabszy okres, ale tak złego jak MM miał przez ponad dekadę, to Cruise nie miał nigdy. Jeśli już robi rozrywkę, to dobrą, a nie filmy pokroju: "Powiedz tak" z Jennifer Lopez, "Jak stracić chłopaka w 10 dni" z Kate Hudson, "Miłość na zamówienie" z Sarą Jessicą Parker, "Nie wszystko złoto, co się świeci" z Kate Hudson, "Duchy moich byłych" z Jennifer Garner, czy "Surfer". Więc wyhamuj trochę. MM ma teraz świetny okres i to cieszy, ale do Cruise'a jeszcze mu sporo brakuje.
Kolego, a świetny film pt. Ręka boga to już nie łaska wspomnieć ?!?! A genialny serial True detective to najlepiej zagrana rola MM !!!!
Dokładnie,dawno temu miał bardzo dobrą rolę w Ręce boga i dziwi mnie,że ten film jest taki pominięty. On pasuje
raczej do bardziej złożonych i nieco mrocznych bohaterów. Tak jak w True detective. Gra niby normalnego faceta,ale
z jakąś tajemnicą,nieco depresyjnego. Powinien iść w takim kierunku. Cooper w Interstellar to świetną rola,choć tam był
dość wyważonym gościem. Myślę,że po prostu dojrzał jako aktor i facet.
Jak pierwszy raz usłyszałam o tym, że to Matthew dostał Oscara to przyznaję, że byłam rozczarowana. Matthew to świetny aktor, ale uważam, że to nie w porządku wobec aktorów, którzy mieli mnóstwo świetnych filmów i ról i się nie doczekali Oscara.