Skończył się gdzieś tak na przełomie wieków... Ale za to ma kilka rewelacyjnych, niezapomnianych pozycji z początku kariery. Żal takich aktorów kina akcji, którzy z wiekiem zamieniają się we własną parodię. Nie on pierwszy i nie ostatni.
Nie możemy pójść na tak łatwy kompromis ;-) Biorąc pod uwagę jego obecną karierę, mogę się zgodzić na "Odkąd zaczął chodzić w czarnym skórzanym płaszczu z Czeka". Chodzi o tych, u których gestapowcy zaczynali naukę.
Ostatni dobry, kinowy film Seagala z przyzwoitym budżetem to Exit wounds (Mroczna dzielnica) - potem to już równia pochyła...Cóż aktorem nie był nigdy - w każdym filmie grał Stevena Seagala - jego jedynym atutem była perfekcyjna znajomość aikido - stylu który nie był popularny w kinie akcji (dominowało opatrzone karate/kung fu). Dzięki efektownym scenom walk "wczesne Seagale" oglądało się z czystą przyjemnością (jak to ktoś kiedyś napisał: były mniej więcej takie jak płyty AC/DC - na jedno kopyto ale słucha/ogląda sie świetnie). Po latach jednak primo - pożarł się z producentami dużych hollywoodzkich wytwórni (utracił sponsorów), secundo - roztył się jak prosię, przez co ma problemy z wykonaniem najprostszych sekwencji aikido i zaczęli go zastępować fatalnie często wmontowywani dublerzy...stał się niestety parodią samego siebie i gra od lat wyłącznie w filmowym chłamie kręconym za grosze...Tak więc za filmy od Nico po Mroczną dzielnicę pełen szacun (wszystkie w oryginalnych DVD na półeczce), pozostałe - "piraty" już w koszu, najnowszych nawet nie chce mi się z sieci ściągać, bo szkoda miejsca na twardym dysku)