Recenzja filmu

Piąty element (1997)
Luc Besson
Bruce Willis
Gary Oldman

"- Green? - Supergreen!"

Do Ziemi ponownie zbliża się atakujące co pięć tysięcy lat Zło, mające na celu zniszczenie życia w każdej postaci. Zapobiec katastrofie można tylko w jeden sposób: gromadząc w przeznaczonym do
Do Ziemi ponownie zbliża się atakujące co pięć tysięcy lat Zło, mające na celu zniszczenie życia w każdej postaci. Zapobiec katastrofie można tylko w jeden sposób: gromadząc w przeznaczonym do tego miejscu Pięć Elementów, ustawionych w odpowiedniej konfiguracji. Cztery Elementy - czyli kamienie poszczególnych żywiołów - znajdują się w rękach divy Plavalaguny (Maïwenn Le Besco), zaś Piąty - Istota Doskonała, wyglądająca jednak jak zwykła dziewczyna imieniem Leeloo (Milla Jovovich) - zostaje właśnie odnaleziony jako jedyny ocalały członek załogi rozbitego statku przyjaznych nam kosmitów Mondoshawanów. Nie wiedząc, gdzie się znajduje, przerażona Leeloo ucieka z laboratorium i trafia w ręce taksówkarza Korbena Dallasa (Bruce Willis), który pomaga jej odnaleźć wtajemniczonego w całą sprawę księdza Vito Corneliusa (Ian Holm). To jednak jeszcze nie koniec roli Dallasa w całym zamieszaniu, kamienie trzeba bowiem zdobyć, zanim zrobi to Jean-Baptiste Emanuel Zorg (Gary Oldman)... Pozornie tylko zagmatwana fabuła nie ma tym razem jedynie stanowić pretekstu do umieszczenia w filmie scen strzelanin, mnóstwa efektów specjalnych i Bruce'a Willisa - chociaż i w tej roli sprawdza się znakomicie - jest też dopracowana w każdym detalu, widać, że wszystko jest w niej przemyślane. "Piąty element" to najzabawniejszy film akcji i sci-fi, jaki kiedykolwiek zdarzyło mi się oglądać. Jest tak głównie dzięki wprowadzeniu postaci zakochanego w sobie, przypominającego transwestytę spikera Ruby'ego Rhoda (świetny Chris Tucker!), ale reszta bohaterów też potrafi być bardzo zabawna. Postaci są tu więc bardzo sympatyczne, niezwykle łatwo się do nich mocno przywiązać. Te komediowe akcenty świetnie współgrają z gnającą do przodu akcją. To, co może niektórych zniechęcić do obejrzenia filmu to to, że wplecione są tu jeszcze akcenty dramatyczne. Twardzielski Bruce Willis i dramat - to drugie może być w tym wypadku chyba tylko tandetne. Chyba - bo tutaj jednak tak nie jest. Może to dlatego, że dramat przeżywa głównie Leeloo, może dzięki temu, że tego dramatu jest tu niewiele, może dlatego, że zostaje zgrabnie spointowany w końcowej scenie, a może dzięki temu, że to po prostu całkiem niezły dramat - nieważne. W każdym razie nie jest słabym ogniwem, można nawet stwierdzić, że spełnia swe zadanie, czyniąc film głębszym. W najbardziej emocjonującej scenie filmu Leeloo wypowiada nawet pouczającą sentencję: "Po co mam ratować świat, skoro wiem, co z nim robicie?". Istota Doskonała ma tutaj na myśli przede wszystkim przemoc i wojny. Brzmi to trochę, jakby robiła ludziom łaskę, ratując im życia, ale czy tak nie jest...? Im bliżej końca, tym "Piąty element" robi się poważniejszy, jednak samą ostatnią scenę można odebrać jako sugestię, aby na to wszystko patrzeć z przymrużeniem oka. Ostatecznie przecież - uwaga, teraz zdradzę wielki sekret! - świat zostaje ocalony i wszyscy są szczęśliwi. Ponadto, mamy w filmie wspaniałą i dopracowaną (zarówno pod względem technicznym, jak i logistycznym) wizję przyszłości. Efekty specjalne nie cieszą już oka jak dawniej, ale też nie rażą tandetą. Mimo wszystko bardziej przykuwają uwagę same pomysły na urządzenia przyszłości - jak na przykład makijaż automatyczny. Są też jednak o wiele subtelniejsze drobiazgi (konieczność wprowadzenia w odpowiednie miejsce w samochodzie prawa jazdy, aby można było nim jechać czy komputer pokładowy w tymże samochodzie, informujący beznamiętnym głosem, że "miałeś wypadek"). Wizja przyszłości jest tu równie dobrze wymyślona i zrealizowana jak sama komiksowa fabuła filmu. I mimo że miasta XXII wieku nie wyglądają zbyt przyjaźnie, to klimat "Piątego elementu" jest bardzo przyjemny i zapadający w pamięć. Jest tak głównie dzięki muzyce, do której teraz przejdę. Trzeba przyznać, że Eric Serra spisał się znakomicie. Utwory jego autorstwa nie tyle oddają, co w ogóle budują wspaniały klimat filmu. Są po prostu genialne. Nic więcej nie mam na ten temat do napisania. Przejdę więc do aktorstwa, ale tutaj również nie ma co za dużo pisać... Milla Jovovich świetna, lekko ironiczny Bruce Willis również spisał się nadspodziewanie dobrze. Szkoda tylko, że ksiądz Cornelius nie ma w filmie trochę więcej do powiedzenia, bo grający go Ian Holm radzi sobie znakomicie. Mamy też jego pomocnika, jeszcze bardziej nerwowego niż sam ksiądz Davida (w tej roli równie dobry jak reszta Charlie Creed-Miles). Wszystkich ich przyćmiewa jednak Chris Tucker! Podsumowując, "Piąty element" to najlepszy film w swoim gatunku, jaki udało mi się obejrzeć. Jest jednocześnie zupełnie niezwykły i stanowi świetną rozrywkę, nic dziwnego, że to film wręcz kultowy. Chce się go oglądać na okrągło, i słusznie, bo za każdym razem ogląda się tak samo dobrze. Tylko naprawdę dobre filmy nigdy się nie nudzą, a "Piąty element" zdecydowanie do nich należy. Bardzo, bardzo polecam!
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones