Recenzja filmu

Doberman (1997)
Jan Kounen
Vincent Cassel
Monica Bellucci

"Dobrzy" nigdy nie byli tak źli

Film, którego intensywność potrafi wykoleić pociąg towarowy, w którego gęstym klimacie można wieszać maczety i którego zjawiskowe zdjęcia można oglądać niczym komiks Franka Millera. A pod
Wiele lat temu, kiedy pierwszy raz obejrzałem "Dobermana", byłem pod olbrzymim wrażeniem.  I wrażenie to do tej pory nie słabnie, nadal wprost uwielbiam ten film, którego intensywność potrafi wykoleić pociąg towarowy, w którego gęstym klimacie można wieszać maczety i którego zjawiskowe zdjęcia można oglądać niczym komiks Franka Millera. A w dodatku pod płaszczykiem absurdalnie brutalnego filmu akcji i cudacznych postaci znajdujemy obraz naprawdę mocny i ciężki, w którym zacierają się wszystkie kinowe stereotypy i granice.


Fabuła jest prosta: gang Dobermana robi serię skoków na banki, po czym wybiera się na świętowanie do klubu, gdzie zdeterminowana policja szykuje obławę. Nie jest ona pozbawiona bardziej oryginalnych smaczków, jak choćby sposób wykiwania policjantów przez gangsterów czy metody łamania informatorów przez policję, ale sama w sobie nie wydaje się stanowić najważniejszego elementu obrazu... W przypadku "Dobermana" diabeł tkwi w szczegółach – już pierwsza scena, gdzie podczas chrztu małego Dobermana w jego wózku ląduje giwera większa od samego niemowlaka zwiastuje, że będziemy mieli do czynienia z przerysowanymi, wręcz komiksowymi postaciami i scenami. Olbrzymi atut filmu stanowią zdjęcia (autorstwa Michela Amathieu, który odpowiedzialny był za ten aspekt także w "Mieście Zaginionych Dzieci", gdzie również spisał się znakomicie) i sposób montażu – momentami zbliżenia na twarze bohaterów skupiające się na ich emocjach, powolne celebracje prostych czynności jak przeładowanie broni czy serwowanie piłki tenisowej, przypominające kadry z komiksu, a kiedy indziej dynamiczne pościgi i brawurowe strzelaniny w rytm klubowej muzyki, dające efekt dobrze zmontowanego teledysku i nie pozwalające oderwać oczu od ekranu.

Na osobny akapit zasługują nakreślone soczyście postacie – zarówno gang Dobermana, jak i ścigający ich policjanci. Właściwie nie ma tutaj bezbarwnych i upchanych na siłę, trzecioplanowych charakterów – wszyscy bohaterowie są wyraziści i godni zapamiętania. Oprócz tytułowego Dobermana, głównego antybohatera, jego gang stanowi głuchoniema cygańska piękność, znerwicowany psychopata Moskit, brutalny miłośnik zwierząt Pitbull, sadystyczny Ksiądz, który nosi granat w oprawce Biblii, perwersyjny kurdupel Manu i drag-queen Sonia, prywatnie student prawa, mąż i ojciec. Z drugiej strony mamy nieudolnego komisarza Clodareca, którego szybko zastępuje bezwzględny inspektor Cristini. Przy metodach tego ostatniego dziecinną igraszką wydaje się sposób, w jaki swojej córki w "Uprowadzonej" poszukiwał Liam Neeson – już w pierwszej scenie postać grana przez Tchéky Karyo zastanawia się, czemu jego ręce śmierdzą mięsem po wyjściu z przesłuchania.


To właśnie najbardziej odróżnia "Dobermana" od przeciętnego akcyjniaka – na pierwszy rzut oka może nie taka oczywista, ale w istocie głęboka psychologia postaci. Nie mamy tutaj przestępców przedstawionych jako romantycznych, budzących sympatię bohaterów niczym w "Bonnie i Clyde" ani jak celebrytów, którzy dobrze się bawią i z którymi prawie chcemy się utożsamiać jak w "Urodzonych Mordercach" – szajka Dobermana to bezwzględni i sadystyczni psychopaci, chociaż wcale niejednowymiarowi i nie pozbawieni ludzkich uczuć. Z drugiej strony mamy policjantów, którzy dowodzeni przez Cristiniego są w stanie posunąć się do najbardziej brutalnych metod, łamiąc kinowe tabu, by tylko skutecznie pojmać przestępców. Rozgrywka odbywa się nie tylko na ekranie, ale również w głowie widza – którą ze stron powinien poprzeć w tym konflikcie?

Postacie są nie tylko świetnie napisane, ale również nienagannie zagrane. Producentom filmu udało się ściągnąć do obsady kilka głośnych nazwisk, jak wspomniany  Tchéky Karyo, Vincent Cassel w roli tytułowej oraz Monica Bellucci jako jego głuchoniema dziewczyna. Aktorzy nie starają się odgrywać ról w sposób zupełnie naturalny, znowu mamy tutaj do czynienia z tym lekkim przerysowaniem i komiksowością w niektórych scenach, co wydaje się zamierzone – idealnie komponuje się z całą konwencją filmu. Pełnię swojego warsztatu Cassel i Bellucci pokazują w bardziej intymnych scenach, gdzie wyraźnie czuć chemię między nimi. Karyo natomiast stwarza kreację złą do szpiku kości, jeden z najmroczniejszych czarnych (czy na pewno do końca czarnych...?) charakterów. Na wzmiankę zasługuje jeszcze Antoine Basler wcielający się w Moskita, perfekcyjnie oddający nieobliczalność swojej postaci. I wreszcie Stéphane Metzger wcielający się w rolę Sonii, czyli postać transwestyty zagrana równie rewelacyjnie, co rola Jareda Leto w "Witaj w Klubie" – zagranie takiej postaci musi być trudne już samo w sobie, należy jednak podkreślić również hipnotyczną grę mimiką Metzgera, która w bardzo subtelny sposób oddaje w pełni emocje bohatera.


Całość obrazu dopełnia bardzo dobrze dobrana muzyka – nie wychodząca na pierwszy plan, bez hitów, które po seansie będziemy nucili pod prysznicem, ale dobrze dopasowana i współgrająca z klimatem filmu. Kolejny atut filmu stanowią dialogi, momentami wulgarne i groteskowe, na swój sposób zabawne, jednak nie wpływające rozluźniająco na ogólny odbiór filmu, nie ujmujące niczego z jego ciężaru. Bliżej im do kontrastu humoru z mrocznym przekazem filmu pokazanego w "Dużych złych wilkach" niż do pastiszu w stylu Tarantino.

"Doberman" w mojej opinii zasługuje na miano obrazu kultowego i bardzo niedocenionego. Pełno w nim brutalnej przemocy i scen skrajnie drastycznych, stąd nie jest to odpowiednia pozycja dla widzów o słabszych nerwach. Nie spodoba się on również widzom "snobistycznym", dla których głębszy przekaz filmu i to, czy skłania on do przemyśleń, jest mierzone długością scen, w których nic się nie dzieje, a kamera pokazuje zbliżenie na smutne oblicze bohatera (najlepiej czarno-białe!). Spełni on za to oczekiwania fanów dobrego kina akcji, którzy liczyli po prostu na dobrą rozrywkę. Natomiast spojrzenie na ten film jak na obraz łamiący tabu i prowadzący grę z psychiką widza, do tego skupiając się na jego klimacie i walorach wizualnych, pozwoli docenić go w pełni i zostać nim oczarowanym. Być może moja recenzja dzieli włos na czworo i spogląda na ten film szerzej nawet, niż zakładali sami twórcy – ale o ile bardziej satysfakcjonujące jest odkrywanie drugiego dna w filmach, które pozornie wydają się "lekkie, łatwe i przyjemne"?
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Doberman" zaczyna się od napadu na furgonetkę pełną pieniędzy. Yann – tytułowy Doberman (Vincent Cassel)... czytaj więcej
Słowo "żenada" nie bez kozery pochodzi z francusczyzny, a tym jednym słowem mógłbym określić to co... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones